(Nie)przeciążona

Według najnowszych informacji, od przedwczoraj zginęło już ponad 900 Izraelczyków, w miażdżącej większości cywilów. Tak wielka liczba zabitych, w tak krótkim czasie, nie ma precedensu w najnowszej historii żydowskiego państwa. Jest też pretekstem do dywagacji na temat skuteczności sił zbrojnych Izraela, zwłaszcza legendarnej Żelaznej Kopuły. Coraz częściej pojawiają się opinie, że system antyrakietowy nie działa, że jest „przereklamowany”, w najlepszym zaś razie, że został „przeciążony” i okazał się dziurawy. „Jeśli byłby skuteczny, nie byłoby tylu cywilnych ofiar”, brzmi nadrzędny argument. Czy prawdziwy?

Hamas ma „pod górkę”

Nim odpowiem na to pytanie, ustalmy, czym jest Żelazna Kopuła. Na początek zauważmy, że całe terytorium Izraela – kraju 15 razy mniejszego od Polski – znajduje się w zasięgu rakiet działającego w Strefie Gazy Hamasu. W zależności od dystansu dzielącego żydowskie osiedla od Gazy, ich mieszkańcy mają od 15 s. do 1,5 min. na schronienie się w razie ostrzału. To czas, który „wyszarpała” dla nich Kopuła – gdyby bazować na wizualnej obserwacji, osoby przebywające w rejonie ataku dowiadywałby się o nim post factum (po pierwszej eksplozji). Pasywna część systemu składa się ze stacji radarowych i centrów dowodzenia, które wykrywają start rakiet, obliczają ich trajektorię i punkty uderzenia. Kopuła współpracuje z systemem ostrzegawczym dla ludności – na podstawie płynących z niej informacji, sektorowo uruchamiane są syreny alarmowe. Alarm rozlega się także w telefonach komórkowych osób przebywających w zagrożonych rejonach – za sprawą obowiązkowej aplikacji.

Aktywna część systemu to baterie antyrakiet Tamir. Każda z nich składa się z 3-4 wyrzutni po 20 antyrakiet. Tamiry wystrzeliwane są do celów zmierzających na tereny zamieszkane – dla pewności posyła się po dwa pociski. Początkowo antyrakieta leci kursem zadanym przez centrum dowodzenia, w trakcie lotu ma możliwość samodzielnego manewrowania. Zniszczenie wrogiej rakiety następuje poprzez eksplozję w jej pobliżu. Z uwagi na niesłychanie krótki czas na reakcję, cały proces jest w pełni zautomatyzowany.

Iron Dome (ang.) ignoruje rakiety, których trajektorie uzna za niegroźne. Skuteczność w przypadku pozostałych celów waha się od 80 do 90%. Kopuła ma niespełna 12 lat, wciąż jest udoskonalana. Składa się z 10 baterii, zdaniem specjalistów, o trzy za mało, by mówić o pełnym pokryciu kraju. Są one co prawda mobilne, lecz – jak wszystko – mają też ograniczoną wydajność. Wyrzutnię po odpaleniu 20 antyrakiet trzeba załadować – czas załadunku to pilnie strzeżona tajemnica izraelskiej armii, ale nawet przy założeniu, że trwa to szybko (kilka minut?), okresowa niezdolność części systemu może mieć znaczenie przy zmasowanym ataku. Intensywność ostatnich ostrzałów dowodzi, że hamasowcy rzeczywiście próbują Kopułę przeciążyć. Z uwagi na jakość własnego arsenału, mają mocno „pod górkę”. Ich rakiety cechuje bowiem krótki zasięg i niski pułap lotu, ponadto są one niekierowane, czyli lecą torem balistycznym, łatwym do wyliczenia. Ale są też tanie – i na tym polega ich podstawowa zaleta. Kosztują po kilka tysięcy dolarów, gdy pojedynczy Tamir to wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy (w zależności od źródeł, mówi się o 40-70 tys. dol.).

Pomoc z USA

Relacja zysków do kosztów związanych z funkcjonowaniem Kopuły wydaje się zatem zaburzona, ale w Izraelu nie ma dyskusji na ten temat. Przyjmuje się, że straty społeczeństwa i gospodarki i tak byłby wyższe, gdyby odpuścić sobie aktywną ochronę przed rakietami. Zniszczona i uszkodzona infrastruktura, odszkodowania z tytułu śmierci i ran, niewypracowany dochód, koszty leczenia itp. – wydatki szłyby w miliony w przypadku każdej pojedynczej eksplozji. W takim ujęciu Iron Dome to po prostu dobra inwestycja.

Czy tym razem dobrze wykorzystana? Informacje o „porażce” Żelaznej Kopuły kolportowane są przez arabskie media i profile społecznościowe związane – czy to bezpośrednio czy tylko za sprawą sympatii – z Hamasem i Palestyńczykami. Wpisuje się to w typowy dla wojny informacyjnej mechanizm deprecjonowania przeciwnika i jego atutów. Tym głosom wtórują opinie środowisk prorosyjskich czy wprost rosyjskich, tradycyjnie usiłujących wykazać niższość zachodniej technologii wojskowej (w tym przypadku amerykańsko-izraelskiej). Fakt, iż jest na odwrót – że to rosyjskie „anałogi-w-miu-niet” znacząco ustępują systemom z Zachodu – nie stanowi tu żadnej przeszkody; rosjanie mają wielkie doświadczenie w zakłamywaniu rzeczywistości.

Tyle że w tym przypadku jest to zadanie wyjątkowo karkołomne.

Dlaczego? O tym w dalszej części tekstu, który opublikowałem w portalu Interia.pl – link znajdziecie tu.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Arkowi Drygasowi. A także: Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu i Radosławowi Dębcowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Tomaszowi Szymczyszynowi, Monice Polnej, Grzegorzowi Dąbrowskiemu i Monice Żaboklickiej.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Aktywna część Żelaznej Kopuły/fot. Rafael Advanced Defense Systems

Kopuła

Najpierw trochę historii.

W maju 2021 roku świat śledził kolejną odsłonę izraelsko-palestyńskiego konfliktu w jego gorącej odmianie. Podczas 11 dni zginęło 254 Palestyńczyków, a blisko 1900 zostało rannych. Śmierć poniosło również 13 Izraelczyków, 355 raniono. Dysproporcja ogromna, ale wcale nie musiała taka być, wziąwszy pod uwagę fakt, że Hamas wystrzelił w tym czasie na Izrael ponad 4 tys. rakiet. Zakładając – w oparciu o izraelskie źródła – że 80 proc. z nich nie stanowiło zagrożenia, upadły bowiem na terenach niezamieszkałych, każdy z pozostałych 800 pocisków mógł zabić i ranić od kilku do kilkudziesięciu osób. Historycznie patrząc, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Wszystkie izraelsko-arabskie konflikty po 1948 roku kończyły się dużo większymi stratami Arabów. O ile w przypadku zmagań żydowsko-palestyńskich przyczyny leżały w dramatycznej różnicy potencjałów, o tyle w wojnach międzypaństwowych (sześciodniowa, Jom Kippur), Egipcjanie, Syryjczycy czy Jordańczycy mieli dość atutów, by odnieść zwycięstwa. Przegrywali i ginęli w starciu z umiejętną kombinacją lepszej motywacji, wyszkolenia i technologii. Z biegiem czasu ta ostatnia zaczęła odgrywać coraz większą rolę – czego ucieleśnieniem stała się „Żelazna kopuła”.

Izrael jest 15 razy mniejszy od Polski. Całe jego terytorium znajduje się w zasięgu rakiet działającego w Strefie Gazy Hamasu. W zależności od dystansu dzielącego żydowskie osiedla od Gazy, ich mieszkańcy mają od 15 s. do 1,5 min. na schronienie się w razie ostrzału. To czas, który „wyszarpała” dla nich „Żelazna kopuła” – gdyby bazować na wizualnej obserwacji, osoby przebywające w rejonie ataku dowiadywałby się o nim post factum (po pierwszej eksplozji). Pasywna część systemu składa się ze stacji radarowych i centrów dowodzenia, które wykrywają start rakiet, obliczają ich trajektorię i punkty uderzenia. „Kopuła” współpracuje z systemem ostrzegawczym dla ludności – na podstawie płynących z niej informacji, sektorowo uruchamiane są syreny alarmowe. Alarm rozlega się także w telefonach komórkowych osób przebywających w zagrożonych rejonach – za sprawą obowiązkowej aplikacji. Aktywna część systemu to baterie antyrakiet Tamir. Każda z nich składa się z 3-4 wyrzutni po 20 antyrakiet. Tamiry wystrzeliwane są do celów zmierzających na tereny zamieszkane – dla pewności posyła się po dwa pociski. Początkowo antyrakieta leci kursem zadanym przez centrum dowodzenia, w trakcie lotu ma możliwość samodzielnego manewrowania. Zniszczenie wrogiej rakiety następuje poprzez eksplozję w jej pobliżu. Z uwagi na niesłychanie krótki czas na reakcję, cały proces jest w pełni zautomatyzowany.

„Iron Dome” (ang.) ignoruje rakiety, których trajektorie uzna za niegroźne. Skuteczność w przypadku pozostałych celów waha się od 80 do 90 proc. „Kopuła” ma 10 lat, wciąż jest udoskonalana. Składa się z kilkunastu baterii – dziś jest ich wystarczająco dużo, by mówić o pełnym pokryciu kraju. Są one mobilne, lecz jak wszystko mają też ograniczoną wydajność. Wyrzutnię po odpaleniu 20 antyrakiet trzeba załadować – czas załadunku to pilnie strzeżona tajemnica izraelskiej armii, ale nawet przy założeniu, że trwa to szybko (kilka minut?), okresowa niezdolność części systemu może mieć znaczenie przy zmasowanym ataku. Intensywność ubiegłorocznej wymiany ciosów dowodzi, że Palestyńczycy próbowali przeciążyć „Kopułę”. Nie zdołali, także z uwagi na jakość własnego arsenału. Ich rakiety mają krótki zasięg, niski pułap lotu, są niekierowane, czyli lecą torem balistycznym, stosunkowo łatwym do wyliczenia. Są za to tanie – i na tym polega ich podstawowa zaleta. Kosztują po kilka tysięcy dolarów, gdy pojedynczy Tamir to wydatek rzędu kilkudziesięciu tysięcy (w zależności od źródeł, mówi się o 40-70 tys. dol.). Relacja zysków do kosztów związanych z funkcjonowaniem „Kopuły” wydaje się zatem zaburzona, ale w Izraelu nie ma właściwie dyskusji na ten temat. Przyjmuje się, że straty społeczeństwa i gospodarki i tak byłby wyższe, gdyby odpuścić sobie aktywną ochronę przed rakietami. Zniszczona i uszkodzona infrastruktura, odszkodowania z tytułu śmierci i ran, niewypracowany dochód, koszty leczenia itp. – wydatki szłyby w wielkie sumy w przypadku każdej pojedynczej eksplozji. W takim ujęciu „Iron Dome” to po prostu dobra inwestycja.

O której wspominam z dwóch powodów. Piszecie w komentarzach (na moim profilu), że „Kopuła” przydałaby się Ukrainie, z czym trudno się nie zgodzić. Nie sądzę jednak, by Jerozolima zdecydowała się na przekazanie uzbrojenia. I nie chodzi tu o kwestie polityczne czy ekonomiczne, a o etniczne uwikłanie Izraela, gdzie żyją liczne społeczności żydowskie pochodzące zarówno z rosji, jak i Ukrainy; obie wciąż emocjonalnie związane z dawnymi ojczyznami. Tym, moim zdaniem – czyli niechęcią rządu do rozbudzania wewnętrznych napięć – należy tłumaczyć izraelską wstrzemięźliwość w reakcji na rosyjsko-ukraiński konflikt.

Piszę też o „Kopule” sprowokowany komentarzem red. Wyrwała z Onetu, który był łaskaw stwierdzić, że skoro rosjanie wystrzelili w poniedziałek na Ukrainę 84 pociski, a Ukraińcy zestrzelili 56, to obrona przeciwlotnicza „nie wygląda najlepiej”, bo mniej więcej jedna trzecia rakiet jednak spadła na miasta. Zignorowałbym ten niemądry głos, lecz nie roznosi się on w próżni; ileś osób może uznać tę argumentację za sensowną, o zyskach, jakie przynosi rosyjskiej kampanii zastraszania i dezinformacji tylko wspomnę.

Do brzegu. 65 proc. skuteczność (odsetek zestrzeleń) nie świadczy o nienajlepszej kondycji obrony przeciwlotniczej/przeciwrakietowej. Przeciwnie. Oczywiście, wskaźnik o 20-30 punktów procentowych wyższy – jak w przypadku „Kopuły” – byłby pożądany, ale trudno taki wynik osiągnąć, gdy cele manewrują. Nie lecą jak palestyńskie Hassany łatwo przewidywalnym/wyliczalnym torem balistycznym, ale operują w trzech płaszczyznach (na boki, w górę, w dół, niektóre dodatkowo hamują/przyśpieszają). Co więcej, manewrowość narzuca konieczność „zdejmowania z nieba” wszystkiego, co wlatuje w przestrzeń powietrzną Ukrainy – bo długo nie wiadomo, w co dany pocisk czy dron-samobójca ma uderzyć. Komputery balistyczne „Iron Dome” „na wejście” ignorują znaczącą większość rakiet, wyliczywszy, że tam, gdzie Hassany spadną, nikomu krzywdy nie wyrządzą. Poza „poprawianiem statystyki” – czego ignorować nie wolno, ma to bowiem ogromne znaczenie psychologiczne – taka preselekcja podnosi ekonomiczną efektywność systemu. Przywołajmy na chwilę wymienione na wstępie liczby. Hamas wystrzelił w maju 2021 roku 4 tys. rakiet, ale tylko do zniszczenia 800 z nich posłano antyrakiety. Po dwie, czyli 1600 sztuk. Sporo, ale 1600 to nie 8 tysięcy. Przy uśrednionej cenie Tamira (55 tys. dol.) mamy tu oszczędności na poziomie 350 mln dol. A wojna to również (a w ostatecznym rozrachunku może i przede wszystkim) domena księgowo-materiałowa – wygrywa ją ta strona, która potrafi zmobilizować/wdrożyć/pozyskać więcej zasobów.

Zasoby ukraińskiej obrony przeciwlotniczej są ograniczone. Ta ich część bazująca na posowieckiej technice jest już znacząco zużyta, nowe, zachodnie systemy dopiero od niedawna są wdrażane i nadal jest ich niewiele. W takich okolicznościach każda wyrzutnia i każda rakieta są na wagę złota, o kosztochłonnym „cementowaniu nieba” nie ma mowy. Mogę sobie wyobrazić skuteczność systemu chroniącego tak wielki obszar, jak w przypadku Ukrainy, na poziomie wyższym niż 65 proc. Wystarczy gęstsze nasycenie bateriami antyrakiet, na co mogą sobie pozwolić najbogatsze kraje świata (chciałem napisać „bogatsze niż Ukraina”, ale wpadłbym tu w pułapkę – Polska jest znacznie zasobniejsza, a dziś – bez wsparcia sojuszników – nasza obrona przeciwlotnicza jest dziurawa jak szwajcarski ser). Ale nawet ci najbogatsi w kalkulacjach ryzyka przewidują margines akceptowalnych strat. Nie każdemu zagrożeniu da się w pełni przeciwdziałać, bronione obiekty mają różną szeroko rozumianą wartość. Rosyjski ostrzał z poniedziałku – jakkolwiek w wymiarze czysto humanitarnym zasługuje na miano barbarzyńskiego – z perspektywy wojskowej przyniósł marne skutki. Szkody w infrastrukturze krytycznej szybko naprawiono, a i w aspekcie terrorystycznym trudno mówić o rosyjskim sukcesie, gdy zginęło raptem kilkanaście osób, a kilkadziesiąt zostało rannych. Tak Ukraińców zastraszyć się nie da.

Co przywodzi nas do osoby architekta planu zastraszania przez ostrzały – gen. Siergieja Surowikina, nowego głównodowodzącego rosyjskimi siłami w Ukrainie. Media piszą o nim w tonie przestrachu, podkreślając zasługi generała w Syrii. Surowikin miał tam „dobić” antyasadowskie bojówki, wykazując się przy tym nie lada okrucieństwem wobec cywilów. Jeśli pokonanie wroga miało oznaczać zniszczenie obiektów cywilnych, to je niszczono, nie zważając na straty uboczne. W gruncie rzeczy nic w tym nadzwyczajnego – to modus operandi rosyjskiej armii – no ale generał SS ma tu mieć wybitne zasługi. „To odrażająca postać, ale niestety dobry fachowiec”, pisze o nim red. Wyrwał.

Czy na pewno? Surowikin trafił do Syrii, gdy antyasadowskie powstanie chyliło się już ku upadkowi. Tytuł bohatera rosji zawdzięcza kontynuacji działań swoich poprzedników, m.in. gen. Aleksandra Dwornikowa (kolejnego neosowieckiego dowódcy, który na Bliskim Wschodzie wykazał się niezłą skutecznością, a w Ukrainie kompletnie sobie nie poradził). Oczywiście mógł sprawę zawalić, ale przy tak niskiej jakości przeciwniku, byłoby to naprawdę trudne. Jedyne, co może przemawiać za jego fachowością – wyrastającą ponad rosyjskie standardy – to zrozumienie potrzeby koordynacji działań lotnictwa i sił lądowych. Surowikin wie, że bez bezpośredniego wsparcia z powietrza nie da się przełamywać frontów. W Syrii mu to wychodziło, a jak będzie w Ukrainie?

Ano właśnie. Dziś, w ciągu zaledwie 18 minut (między 8.40 a 8.58), Ukraińcy zestrzelili aż cztery rosyjskie śmigłowce (prawdopodobnie Ka-52). Maszyny prowadziły misje wsparcia ogniowego dla własnych wojsk. Surowikin zapewne pogonił niemrawe dotąd lotnictwo do roboty, ale wyszło jak wyszło. Armia ukraińska to nie syryjskie bojówki, najlepsi rosyjscy piloci już nie żyją bądź są w niewoli. Kompetencje reszty pozostają nienajwyższe, a sprzęt awaryjny i zużyty (wychodzi niska jakość wykonania skutkująca krótką żywotnością). Brak precyzyjnej amunicji zmusza do niebezpiecznych manewrów, wystawiając załogi (dziś piszemy o śmigłowcach, ale dotyczy to również pilotów samolotów) na ryzyko zestrzelenia. Surowikin ponoć ma na koncie kilka samobójstw podwładnych, co może oznaczać, że jest dowódcą wysoce zmotywowanym – aż do granic desperacji – i nie odpuści swoim lotnikom. Będzie ich słał do walki bez względu na okoliczności. No ale – parafrazując popularne powiedzenie – „z gówna tortu zrobić nie zdoła”.

—–

Nz. Centrum Kijowa po rosyjskim ataku rakietowym/fot. Центр стратегічних комунікацій та інформаційної безпеки

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to