Czy dystans prawie siedmiu tysięcy kilometrów to dość, by zapewnić najcenniejszym samolotom bezpieczeństwo? Szczerze mówiąc, trudno powiedzieć, ale rosjanie innego wyjścia nie mają. Dalej od ukraińskiej granicy swoich bombowców strategicznych schować nie mogą. Baza Anadyr znajduje się na wschodnim krańcu imperium, w czukockim regionie autonomicznym, „za miedzą” są już tylko Stany Zjednoczone…
W Moskwie wciąż próbują otrząsnąć się po pogromie, jaki rosyjskiemu lotnictwu strategicznemu zafundowały ukraińskie służby specjalne. W ataku z 1 czerwca br. zniszczono osiem bombowców dalekiego zasięgu Tu-95MS, czyli dwie piąte sprawnych samolotów tego typu. Drony spopieliły również kilka innych maszyn, ale to utrata „Niedźwiedzi” (jak w nomenklaturze NATO nazywa się Tu-95) boli rosjan najbardziej, gdyż stanowią one trzon lotniczej części nuklearnej triady. A właściwie stanowiły – teraz punkt ciężkości przeniósł się na Tu-160, których siły powietrzne rosji mają około dwudziestu (plus kilkanaście egzemplarzy nieoperacyjnych, nadających się do modernizacji lub kanibalizacji). I właśnie dwie takie „tutki” zauważono na lotnisku Anadyr.
Baza w miasteczku Anadyr służy rosjanom do działań w rejonie Arktyki, a bliskość USA czyni ją zapleczem do prowadzenia obserwacji północno-wschodniej flanki NATO. Dotąd wielokrotnie gościła Tu-95, zaprojektowane również do realizacji misji rozpoznawczych, ale wizyty Tu-160 należały do rzadkości. Ich przylotu nie należy zatem interpretować inaczej niż w kontekście ataku z 1 czerwca i chęci ukrycia Blackjacków (kodowa nazwa NATO) przed Ukraińcami. Lotnisko Anadyr doskonale się do tego nadaje, jest bowiem wyspą na bezludziu, a skromną sieć okolicznych dróg łatwo kontrolować (tir z dronami nie powinien się prześliznąć…). Zresztą o tym, że nie są to tylko spekulacje, najlepiej świadczy fakt, że skupione dotąd głównie w bazie Biełyj Tu-160, rozproszyły się po pięciu różnych lotniskach. Anadyr pozostaje najdalszą destynacją, wszystkie jednak mają tę samą cechę – od Ukrainy dzielą je tysiące kilometrów.
—–
Kilka dni po finale operacji „Pajęczyna” media nad Wisłą obwieściły, że rosjanie wyciągnęli jeszcze jedną lekcję z pogromu. I że budują schrono-hangary, z zamysłem ukrycia najcenniejszych samolotów pod solidnym żelbetowym przykryciem. To nie do końca tak. Zuchwały charakter ukraińskiego ataku rzeczywiście wywołał w rosji dyskusję o konieczności lepszego zabezpieczenia bombowców. Ale ten sam temat trafił na tapet i w USA, gdzie lotnictwo strategiczne także bazuje „pod chmurką” – i gdzie dotąd nie rozważano na poważnie ryzyka zmasowanego uderzenia małych dronów, sterowanych „zza płotu”. A schrono-hangary rosjanie faktycznie budują, na przykład na okupowanym Krymie, czyli w bazach, z których operuje lotnictwo taktyczne, frontowe, gdzie bombowce się nawet nie zbliżają. Te inwestycje trwają już od co najmniej roku i są pokłosiem wcześniejszych ukraińskich ataków rakietowo-dronowych („klasycznych”, przeprowadzanych z terytorium Ukrainy).
W tym kontekście warto zwrócić uwagę, że w czasach sowieckich w Ukrainie – przewidzianej jako zaplecze przyszłej wojny z Sojuszem Północnoatlantyckim – zbudowano mnóstwo lotnisk wyposażonych w schrono-hangary. W komunistycznej Polsce i innych krajach „demoludu” również powstało ich sporo. Lecz w głębi Związku Radzieckiego już takich inwestycji nie czyniono, zakładając ograniczony zasięg zachodnich uderzeń. Dziś rosjanie plują sobie w brody, świadomi, że wysoka przeżywalność ukraińskich sił powietrznych wynika m.in. z tego, że ich przeciwnicy mają się gdzie chować. Po rosyjskiej stronie trwa więc nadrabianie zaniedbań, jak na razie jednak proces ów obejmuje lotniska położone blisko teatru działań. Bombowce – po „Pajęczynie” – pewnie również zyskają „dach nad głową”, ale „na dziś” to pieśń przyszłości.
—–
Gdy rosjanom nie udało się wywalczyć przewagi powietrznej nad Ukrainą, zmuszeni byli atakować ją z oddali, znad terytorium rosji. Tu-95 dobrze się do tego nadawały, bo dla samolotu i załogi nie ma większego znaczenia, czy podwieszony pocisk niesie głowicę jądrową czy konwencjonalną. Latały więc bombowce do zadań w „specjalnej operacji wojskowej”, zarazem wciąż pełniąc dyżury w ramach sił strategicznych oraz strategii odstraszania. A chodzi o maszyny w większości pięćdziesięcioletnie, od dawna nieprodukowane, które można modernizować i naprawiać w ograniczonym zakresie. Teoretycznie „tutki” zdolne są do przenoszenia ośmiu pocisków typu Ch-101/Ch-555, ale zwykle – do uderzeń na Ukrainę – brały po trzy-pięć rakiet. Dlaczego? Dźwiganie samoloty zużywa, a po latach eksploatacji płatowiec mógłby „nadmiernych” obciążeń nie wytrzymać i sam stać się spadającym pociskiem.
O czym wspominam, bo po 1 czerwca rosjanom jeszcze trudniej będzie skompletować „silną ekipę” do lotniczych uderzeń dalekiego zasięgu. O jednorazowym wystawieniu kilkunastu „Niedźwiedzi” nie ma mowy. No ale są przecież Tu-160 – mógłby zauważyć ktoś. Do tej pory rosjanie używali ich bardzo oszczędnie – te bombowce brały udział w zaledwie trzech misjach wymierzonych w Ukrainę. Czy teraz się to zmieni? Tu-160 również jest niemłodą konstrukcją, ale rosyjski przemysł odtworzył możliwość bardzo ograniczonej produkcji maszyn tego typu (po jednej sztuce rocznie, co odbywa się z wykorzystaniem już istniejących kadłubów). Wielkiej swobody to nie daje i nie znosi ryzyka ukraińskich uderzeń odwetowych, w wyniku których rosja mogłaby utracić resztki lotnictwa strategicznego.
Patrząc z perspektywy, rosjan zasadnym byłoby „zejście ze sceny” lotniczego komponentu triady i skupienie się na atakach z wykorzystaniem innych nośników. Co chyba właśnie się dzieje, wszak w ostatnich uderzeniach owszem, wzięło udział kilka samolotów (w tym dwa Tu-160), głównie jednak rosjanie strzelali pociskami Kalibr, odpalanymi z pokładów okrętów, rakietami balistycznymi, przenoszonymi przez mobilne wyrzutnie, nade wszystko zaś wysłali nad Ukrainę setki dronów kamikadze. Co poza samym stwierdzeniem faktu może być też pewną wskazówką co do dalszych działań ukraińskich służb specjalnych i armii. Jakich? O tym przeczytacie w rozszerzonej wersji tekstu, który opublikowałem na łamach portalu „Polska Zbrojna” – oto link do tego materiału.
—–
Szanowni, zachęcam Was do wsparcia mojego ukraińskiego raportu.
Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
To dzięki Wam powstają także moje książki!
A skoro o nich mowa, w sklepie Patronite możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.
Nz. rosyjski Tu-160/fot. mofr