„Kursk”

O ukraińskiej kontrofensywie mówi się nie tylko po naszej stronie frontu, ale również w rosji. Doniesienia rosyjskich mediów i cyfrowych aktywistów (także rodzimych wielbicieli ruskiego miru i użytecznych idiotów) wyczerpują całe spektrum możliwych reakcji – od lekceważenia po panikę. Tej ostatniej trudno uświadczyć w oficjalnym przekazie – o potencjalnie dramatyczne skutki ukraińskiego ataku troszczą się nieliczni rosyjscy „wyklęci” z Girkinem-Striełkowem na czele. Miażdżąca większość komentatorów dalej uprawia hurra-optymistyczną opowieść (jakby wojna nie trwała czternastu miesięcy i nie kosztowała niemal ćwierć miliona zabitych i rannych rosyjskich żołnierzy). Wspólnym elementem wielu materiałów poświęconych rychłej kontrofensywie jest odwołanie się do zmagań na łuku kurskim z lipca 1943 roku. Analogia łącząca niemiecko-sowiecką bitwę pod Kurskiem z przyszłym ukraińskim uderzeniem jest bowiem dla kremlowskiej propagandy niezwykle atrakcyjna – i to z kilku powodów.

Pierwszy jest oczywisty – „największa bitwa pancerna w dziejach” zakończyła się sowieckim zwycięstwem. Niemcy ostatecznie utraciły inicjatywę strategiczną na froncie wschodnim, armia czerwona rozpoczęła zwycięski marsz na Berlin. „Tu będzie podobnie” – sugerują kremliny. Ukraińcy uderzą, może nawet uda im się osiągnąć kilka taktycznych sukcesów, ale rosjanie uruchomią rezerwy i tak przyłożą przeciwnikowi, że ten się już nie pozbiera. Tak, w rosji nadal mnóstwo osób wierzy, że wojna w Ukrainie może skończyć się triumfalnym przemarszem „drugiej armii świata” przez kijowski Chreszczatyk.

Inna istotna atrakcyjność kurskiej analogii wynika z faktu, że atakującymi w 1943 roku byli Niemcy. A więc naziści, a taka łatka ma w rosyjskiej propagandzie niebagatelne znacznie. Jest to wręcz perwersyjna przewrotność, że kraj-agresor, wiedziony ideologią wyższości kulturowej, mający w planach eksterminację części ukraińskiego narodu, sięga po argumenty natury etycznej. Nie czas i miejsce się na to zżymać. Dość zauważyć, że ów zabieg socjotechniczny ma uzasadnić napad na sąsiada, ale wymaga stałych wzmocnień. „Kursk” nadaje się idealnie także dlatego, że w niemieckiej operacji „Cytadela” gros najważniejszych zadań powierzono elitarnym jednostkom SS, a więc „jądru nazistowskiego zła”. A nie ma nic lepszego dla propagandy moskali jak dobry pretekst, by skleić wizerunek ukraińskiego żołnierza z postacią SS-mana.

Użyteczności „Kurska” sprzyja wyposażenie ukraińskiej armii. Mimo iż zachodni sprzęt przekazany Ukraińcom pochodzi z wielu krajów (głównie tych, w czasach II wojny światowej będących w sojuszu z ZSRR…), to Leopardy 2 urastają do miana symbolu. „Znów przyjdzie nam mierzyć się z niemieckimi czołgami” – zauważają kremliny, sowiecki sentyment mieszając z poczuciem moralnej wyższości. Oczywiście wiemy, jak to się skończy. Trudno skrywany rosyjski kompleks niższości wobec wrażej technologii czerpie z historii kojące treści. „Dziadkowie” Leopardów – niemieckie Tygrysy i Pantery – nie sprostały wyzwaniu, jakie przed nimi postawiono pod Kurskiem. Nie przełamały sowieckich linii obronnych, co pozwoliłoby na oskrzydlenie znajdujących się w kurskim wybrzuszeniu oddziałów armii czerwonej. Oblały pierwszy poważny bojowy test, choć teoretycznie, jako lepsze od sowieckich odpowiedników, winny umożliwić Niemcom zwycięstwo.

„Ale było ich za mało” – uśmiechnie się jeden z drugim sowieciarzem. Tak jak Leopardów (i brytyjskich Challengerów) dzisiaj. Zgoda – w Ukrainie podaż nowoczesnych (czy w miarę nowoczesnych) zachodnich czołgów daleko odbiega od popytu. Trudno mi wyobrazić sobie, by w ciągu najbliższych kilku miesięcy Ukraińcy mieli do dyspozycji więcej niż 150-200 takich maszyn. Drugie tyle stanowić będą niemieckie wozy wcześniejszej generacji (Leopardy 1). Zatem, jak mawia klasyk, bez szału. Ale idźmy dalej tropem ulubionej przez rosjan analogii i wyciągnijmy z niej także nieprzyjemne dla nich wnioski.

Bitwa pod Prochorowką, stanowiąca część kurskich zmagań (to ona przedstawiana jest jako największe starcie pancerne w historii), po prawdzie była masakrą sowieckich czołgów, do których niemieckie załogi strzelały niczym do kaczek. Generalnie w całej serii starć na łuku kurskim z lipca i sierpnia 1943 roku, armia czerwona utraciła pięć razy więcej czołgów niż Wehrmacht i SS (ponad 6 tys., gdy straty niemieckie wedle najsurowszych szacunków nie przekroczyły 1,3 tys. maszyn). Co istotne, duża część niemieckich wozów – w przeciwieństwie do sowieckich wraków – nadawała się do remontu; wyrządzone szkody nie miały charakteru ostatecznych (gwoli rzetelności dodać należy, że wielu takich wozów nie udało się Niemcom ewakuować). O sowieckim zwycięstwie nie zadecydował kunszt dowódców i czołgistów czy wyższa jakość broni, a masa. W połowie 1943 roku przemysł zbrojeniowy ZSRR produkował miesięcznie 2,4 tys. czołgów (niemiecki cztery razy mniej); innymi słowy, było czym kompensować straty. I kim, wszak sowiecki system mobilizacyjny nie załamał się aż do końca wojny.

A dziś? „Rosyjski przemysł wyprodukuje do końca 2023 roku 1500 czołgów!” – chwali się dymtrij miedwiediew. Relatywnie – porównując skale obu wojen – to byłoby naprawdę sporo, tyle że deklaracje „wiecznie naprutego dimona” nijak się mają do rzeczywistości. Wedle wiarygodnych źródeł, rosjanie nie są w stanie wyprodukować miesięcznie więcej niż 25 czołgów. Biorąc pod uwagę okresy o najniższej (!) intensywności walk, wystarczy to zaledwie na pokrycie połowy strat. Utrzymywanie ilościowej przewagi w zakresie broni pancernej nadal pozostaje rosyjskim atutem, ale coraz częściej osiąganym rozpaczliwymi metodami. Kilka dni temu na froncie pojawiły się pierwsze ponad 60-letnie T-55, wyciągnięte z głębokich magazynów. Załogi Leopardów i Challengerów będą je rozstrzeliwać, popijając przy tym kakao i zajadając drożdżowe babki.

Nie trywializuję, nie mam w zwyczaju nie doceniać rosjan. Wiem, że poza starociami dysponują też dużo nowocześniejszymi czołgami oraz sporą ilością przyzwoitej broni przeciwpancernej, tym niemniej nie są już sowietami z 1943 roku i nigdy nimi nie będą. Nie wygenerują pancernej masy o właściwościach walca, ta ludzka również jest poza ich zasięgiem. Jesienią z sukcesem przeprowadzili mobilizację, ale kolejne miesiące udowodniły, że 350-tysięczny kontyngent w Ukrainie to kres możliwości ich logistyki. Przy takich uwarunkowaniach, na miejscu rosjan nie przywiązywałbym się więc do kurskiej analogii. A na miejscu Ukraińców wyciągnąłbym z niej jedną zasadniczą lekcję. Na klęskę Niemców większy wpływ niż sowieckie czołgi miał fakt, że armia czerwona w miesiącach poprzedzających „Cytadelę” rozbudowała linie obronne w kurskim wybrzuszeniu. Trudno w najnowszej historii wojskowości o lepszy przykład tak głęboko urzutowanej obrony – pas za pasem, pas za pasem, na których rozbijali sobie zęby Niemcy. W Ukrainie rosjanie od miesięcy skupiają się przede wszystkim na budowaniu pozycji obronnych. Im głębiej się wryją, tym trudniej będzie ich wytrzebić…

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Marcinowi Pędziorowi, Michałowi Wielickiemu i Monice Rani.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich ośmiu dni: Danielowi Alankiewiczowi, Michałowi Nowakowi, Tomaszowi Pawełkowi, Bartkowi Wrońskiemu i Maciejowi Żukowskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Niemiecki Tygrys podczas walk na łuku kurskim/fot. domena publiczna

Analogie

23 lutego 1945 roku sześciu żołnierzy Korpusu Piechoty Morskiej zatknęło amerykańską flagę na górze Suribachi, co zarejestrował fotograf Joe Rosenthal. Zdjęcie szybko stało się ikoną, a sam akt symbolem amerykańskiego zwycięstwa w bitwie o Iwo Jimę. Tymczasem walki o wyspę trwały jeszcze ponad miesiąc, stając się jedną z najkrwawszych kampanii w historii sił zbrojnych USA.

Wspominam o tym, bo wczoraj przyszła mi do głowy historyczna analogia z Iwo Jimą w roli głównej. A stało się tak po doniesieniach o wejściu Rosjan na teren Azowstalu. Fakt, iż przy tej okazji dowództwo ukraińskiej armii straciło kontakt z obrońcami, wymuszał przypuszczenie, że lada chwila rosyjska flaga zacznie powiewać nad kombinatem. Co w warstwie propagandowej równałoby się komunikatowi o pokonaniu przeciwnika, a w rzeczywistości wcale by tego nie oznaczało. Jest bowiem najsłynniejsza dziś huta świata rosyjską Iwo Jimą – miejscem piekielnie skutecznie przygotowanym do długotrwałej obrony, niedostępnym bez konieczności wejścia w śmiertelnie niebezpieczne labirynty. W 1945 roku Japończycy wykorzystali naturalne tunele góry Suribachi i uzupełnili je o dziesiątki kilometrów kanałów, zmieniając groty w bunkry i składy amunicji. W 2022 roku obrońcy Azowstalu używają ciągów komunikacyjnych, tuneli i pomieszczeń technicznych zlokalizowanych pod solidnymi budynkami zakładu oraz zbudowanych po 2014 roku (przewidzianych do uporczywej obrony) schronów i punktów ogniowych. Może nie jest to system fortyfikacyjny o odporności i skomplikowaniu tego z Iwo Jimy, ale – jak widać – psuje Rosjanom krwi co niemiara.

I będzie psuł nawet po oficjalnym zadekretowaniu końca walk. Wczoraj obrońców zdradzono – Rosjan na teren kombinatu wprowadził elektryk obeznany w topografii stanowisk obronnych. Napastników jednak wyparto, połączenie z dowództwem odzyskano, oblężenie trwa. Niestety, za długo nie potrwa, bo siły obrońców stopniały, kończą się zapasy i amunicja. Nie podejmę się wieszczenia dokładnego terminu upadku, ale jestem pewien, że nadejdzie niebawem. Ale, jak na Iwo Jimie, boje nie wygasną, zmniejszy się tylko ich intensywność. W 1945 roku amerykańskie dowództwo uznało 26 marca za dzień zakończenia zorganizowanego japońskiego oporu. Ten niezorganizowany trwał do końca czerwca – tak długo opierały się Amerykanom małe grupki czy wręcz pojedynczy japońscy żołnierze, korzystający z zaplecza Suribachi. Ostatni wojskowi armii cesarskiej z garnizonu Iwo Jimy – cekaemiści Yamakage Kufuku i Matsudo Linsoki – złożyli broń… w styczniu 1949 roku (a niektóre źródła podają, że dwa lata (!) później). Nie sądzę, by Rosjanie wytrwali w Mariupolu do 2026 roku – Ukraińcy odzyskają miasto wcześniej. Jestem jednak pewien, że tak długo, jak pozostaną w Mariupolu oddziały najeźdźczej armii, tak długo w podziemiach Azowstalu będą się ukrywać niedobitki obrońców. Na tyle zdeterminowane, by co jakiś czas przypomnieć okupantom o swoim istnieniu.

*          *          *

Pewnie powiecie, że grzeszę dziś nadmiernym optymizmem. Czy ja wiem? Sami spójrzcie na zestawienie, ujawnione rano przez amerykański wywiad. Służby specjalne USA wyodrębniły siedem strategicznych lokalizacji Rosjan w Ukrainie, wskazując jednocześnie liczbę zgromadzonych tam batalionowych grup bojowych (BGB; jedna taka grupa to mniej więcej 800 żołnierzy, wraz ze sprzętem zapewniającym względną niezależność). I tak na odcinku charkowskim Rosjanie mają 5 BGB na 100 km frontu (1 BGB na 20 km). Na odcinku izjumskim – 22 BGB na 60 km (odpowiednio 1 na 2,7). Na odcinku siewiernodonieckim – 19 BGB na 100 km (1 na 5,3). Na odcinku Popasna-okolice – 7 BGB na 20 km (1 na 2,9). Na odcinku donieckim – 20 BGB na 140 km (1 na 7). Na odcinku zaporoskim – 13 BGB na 130 km (1 na 10). I wreszcie na odcinku chersońskim – 7 BGB na 160 km (1 na 22,8). Zgodnie ze standardami rosyjskich sił lądowych, działania ofensywne wymagają zgromadzenia potencjału, który pozwoli pojedynczej BGB operować na odcinku o szerokości 2 km. W przypadku skutecznych działań defensywnych jest to pas o szerokości do 5 km. A zatem tylko na dwóch kierunkach orkowie dysponują potencjałem zdolnym do ataku, z kolei na trzech mają zbyt rozciągniętą obronę. Zaś widoki na uzupełnienia wcale nie są różowe. Ludzi pewnie wyzbierają, nawet bez konieczności ogłaszania powszechnej mobilizacji. Tylko w co ich uzbroić, by stanowili odpowiednią przeciwwagę (ba!, utrzymali inicjatywę strategiczną)? Ukraińcy palą nawet najnowocześniejszy rosyjski sprzęt – wczoraj opublikowano zdjęcia zniszczonego przez obrońców najlepszego w służbie czołgu T-90M Proryw. Starsze typy i modele – a tylko tych Federacja ma jeszcze sporo w zapasie – przemieniane są w złom hurtowo. A ukraińskie zdolności w tym zakresie nie będą spadać, a rosnąc wraz z kolejnymi dostawami zachodniego sprzętu.

Idźmy dalej. Ukraińcy uwolnili właśnie Charków od niebezpieczeństwa ostrzału artyleryjskiego. Taki jest praktyczny skutek odepchnięcia najeźdźców na odległość 40 km od miasta. Z informacji docierających ze wschodu wynika, że wyprowadzili również kontruderzenie w rejonie Izjumu (ukraińskie media piszą o tym jako o dużej kontrofensywie, ale na dziś nie potrafię zweryfikować prawdziwości tych doniesień), gdzie dotąd w największym stopniu skupiała się rosyjska ofensywa. Jeśli te dane się potwierdzą, stanę przed pokusą użycia kolejnej analogii, także z czasów II wojny światowej. Dotychczasowe rosyjskie boje na odcinku izjumskim jak żywo przypominały niemieckie natarcie pod Kurskiem z lipca 1943 roku. W obu przypadkach chodziło o likwidację układającego się w łuk wyłomu – wówczas radzieckiego, dziś ukraińskiego. Tak jak w 1943 roku, tak i dziś nacierający rzucili do walki swoje elitarne oddziały pancerne (Niemcy po raz pierwszy użyli wówczas bojowo, w większej liczbie,  czołgów Tygrys i Pantera). Działania rosyjskiej 1 Gwardyjskiej Armii Pancernej w ubiegłym tygodniu dopingował nawet szef sztabu generalnego gen. Gierasimow – czyżby nadaremno? Rosjanie jeszcze wczoraj szli do przodu, powoli, płacąc za to ogromną cenę. Niemcy, po kilku dniach takiej orki na ugorze, stanęli, potem zaczęli się cofać, a jeszcze potem…

Operacja „Cytadela”, która w ocenie hitlerowskiego dowództwa miała przełamać impas na froncie wschodnim, dała początek wielkiego odwrotu Wehrmachtu, zakończonego wiosną 1945 roku w Berlinie.

—–

Nz. Centrum wioski Nowosiliewka, wiosna 2016 roku. Dariusz Prosiński, autor zdjęcia, fotoreporter, z którym wówczas pracowałem, już wtedy wiedział, że ukraińskie ciągniki odegrają niebagatelną rolę w wojnie z Rosją…

Postaw mi kawę na buycoffee.to