Kulturkampf

A dziś o niezbyt oczywistym aspekcie rosyjskiej agresji – tytułowej „wojnie o kulturę”. Nawiązania do historycznych relacji polsko-niemieckich są w tym przypadku oczywiste, mamy bowiem do czynienia z celową działalnością nakierowaną na wynarodowienie. Działalnością cechującą się niszczycielskim rozmachem. Jak ocenia UNESCO, wojna w Ukrainie spowodowała zniszczenie dziedzictwa kulturowego i dóbr kulturalnych w tym kraju wartości 3,5 mld dol. Ucierpiały m.in. dwa miejsca znajdujące się na liście światowego dziedzictwa UNESCO, czyli historyczne centra Lwowa i Odesy.

Pradawne grody Makarów, Wyszogród i Bilohorodka, zlokalizowane w obwodzie kijowskim, też zostały poważnie uszkodzone. Częściowemu zniszczeniu uległy średniowieczna twierdza w Szestowicy oraz kurhany Boldyni Hora w obwodzie czernihowskim. Te ostatnie – pochodzące z XI wieku – to jedno z największych historycznych cmentarzysk w Ukrainie. W Boldyni Horze znajduje się w sumie 230 kopców – zimą 2022 roku rosjanie wielokrotnie ostrzeliwali kurhany artylerią i rakietami.

Na skutek rosyjskich ostrzałów zniszczono m.in. Muzeum Historii i Krajoznawstwa w Iwankowie (obwód kijowski), Miejskie Krajoznawcze Muzeum w Ochtyrce (obwód sumski), Muzeum Literacko-Pamięciowe Hryhorija Skoworody we wsi Skoworodyniwka, Muzeum Krajoznawcze w Kupiańsku (obwód charkowski), Mariupolskie Muzeum Krajoznawcze oraz Muzeum Sztuki im. Archipa Kuindżego w Mariupolu. Znacznych szkód doznały też Muzeum Sztuki w Odesie i Narodowe Muzeum Sztuki imienia Bohdana i Warwary Chanenków w Kijowie (dane za Deutsche Welle).

Ukraińskie Ministerstwo Kultury wylicza, że od lutego 2022 roku do 1 sierpnia 2024 roku zniszczono 1096 zabytków, w tym 121 o znaczeniu krajowym, 892 o znaczeniu lokalnym i 83 nowo odkryte. Częściowej lub całkowitej dewastacji uległo 2024 placówek kultury. Jak zastrzegła (w rozmowie z PAP z września br.) przedstawicielka resortu Olha Pachomowa, dane nie są ostateczne. „Nie możemy być ich całkowicie pewni, bo część terytorium pozostaje okupowana, a tam monitoring jest praktycznie niemożliwy. Pełna inwentaryzacja będzie możliwa dopiero po wyzwoleniu”, zaznaczyła.

Systematyczne niszczenie infrastruktury muzealnej to nie jedyna odsłona dramatu. Według Ministerstwa Kultury, rosjanie zrabowali co najmniej pół miliona dzieł sztuki. Ich łupem padły zasoby Chersońskiego Muzeum Krajoznawczego, skąd zabrali 28 tys. artefaktów, w tym starożytne monety, broń, biżuterię sarmacką, kolekcję ikon, obrazy i zabytkowe meble z XVIII i XIX wieku. Jak podaje Deutsche Welle, w trakcie okupacji miasta zdewastowano zbiory Chersońskiego Muzeum Sztuki (skąd zabrano ponad 10 tys. eksponatów z 14 tys. znajdujących się w kolekcji).

Instytut Europy Środkowej, z którym mam przyjemność współpracować, zwraca uwagę na aspekty prawne rosyjskich dokonań. Ataki na obiekty kulturalne mogą być kwalifikowane jako zbrodnie wojenne (m.in. w przypadku nieusprawiedliwienia konieczności wojskowej i naruszenia zasady rozróżnienia celów wojskowych od obiektów cywilnych), zbrodnie przeciwko ludzkości (w przypadku ich systematyczności) lub ludobójstwo (gdy są częścią polityki niszczenia tożsamości). Zgodnie z art. 8 Rzymskiego Statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego zbrodnie wojenne obejmują m.in. bezpośrednie ataki na budynki przeznaczone na cele religijne, edukacyjne, artystyczne, naukowe lub charytatywne, a także zabytki historyczne.

Działania rosjan wyczerpują znamiona każdego z tych przestępstw. I nie dzieje się to przypadkiem, z ad hoc pojmowanej konieczności, nie jest też występkiem zdeprawowanych żołdaków. Jak zauważają analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich (komentarz z października 2023 roku) „agresor konsekwentnie realizuje politykę wymazywania ukraińskiej tożsamości. Ma ona zostać sprowadzona do niegroźnego politycznie folkloru”. To dlatego nie tylko niszczy się ukraińskie zasoby bibliotek, ale też wprowadza programy szkolne oparte na „rosyjskich podręcznikach i instrukcjach indoktrynacji dzieci i młodzieży w duchu pogardy dla kultury, języka i państwowości ukraińskiej oraz bałwochwalczego uwielbienia dla rosji”. „Ukraiński ruguje się ze szkół, a językiem urzędowym jest rosyjski. Propaganda historyczna łączy – często w dość przypadkowy sposób – elementy sowieckiego ‘braterstwa narodów’ (wyrażanego w resowietyzacji przestrzeni publicznej), wielkoruskiego szowinizmu i quasi-ideologii putinizmu (‘ruski mir’)”.

Rasistowska polityka jest integralną częścią ideologii państwowej rosji. Jej destrukcyjne konsekwencje wynikają wprost z tego, co myślą rosyjskie elity i władze. W ich ocenie rosja – jak niegdyś III Rzesza – ma nadzwyczajne prawa i zobowiązania. Do zdobywania przestrzeni, do kolonizowania, do zabijania. „Jeśli Niemcy nie mogą być wielkie, nie ma powodów, by istniały”, twierdził Adolf Hitler. „Na co komu świat bez rosji?”, pytał retorycznie putin. Żyd był dla Niemca „podczłowiekiem”, Ukrainiec dla rosjanina to on sam, ale w gorszym, „chocholskim”, dzikim i wieśniackim wydaniu. Niegodny posiadania kultury, języka, tradycji, które należy wyrugować, jak niegdyś rugowano wszelkie przejawy „żydostwa”. Rasizm rosyjski różni się od niemieckiego tym, że w warstwie retorycznej długo podlegał (auto)cenzurze. Miał postać paternalizmu – Ukraińców traktowano jak dzieci lub niepełnosprawnych dorosłych, których należy otoczyć opieką. Hitler nie bawił się w takie subtelności, pragnął dla wrogów zagłady. Fakt, stawia to putina i podążających za nim rosjan w nieco lepszym świetle. Ale i tak Lebensraum, niemiecka „przestrzeń życiowa”, oraz „ruski mir”, to jedno i to samo – koncepty, zgodnie z którymi ludzie odbiegający od „pożądanego wzorca” padają ofiarą zbrodni. Morderstwa, ekonomicznej degradacji, wynaradawiania…

Szerzej o tym wszystkim będę mówił podczas konferencji „Dziedzictwo zagrożone. Niszczenie dóbr kultury jako element polityki Rosji wobec Ukrainy”. Wydarzenie organizuje Międzynarodowy Ośrodek Badań Interdyscyplinarnych w Kulicach, będący częścią Uniwersytetu Szczecińskiego. Konferencja odbędzie się 19 listopada, w formie hybrydowej, można zatem wziąć w niej udział on-line. Oto link do rejestracji.

—–

Na dziś to tyle. Polecam się Waszej życzliwości, wszak piszę w głównej mierze dzięki wsparciu Czytelników. Dziękuję za dotychczasowe i proszę o kolejne subskrypcje i „kawy” – to za ich sprawą mam czas na przygotowywanie kolejnych materiałów. Stosowne przyciski znajdziecie poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. jedna ze zniszczonych przez rosjan szkół w obwodzie charkowskim/fot. własne

Propagandyści

„Błogosławiona przez was rakieta trafiła prosto w największą świętość: ołtarz”, napisał Wiktor, wikariusz eparchii odeskiej Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego (UKPPM) do patriarchy cyryla. Formalnie zatem jest to list do najwyższego zwierzchnika, wysłany po tym, jak rosyjska rakieta zniszczyła Sobór Przemienienia Pańskiego w Odesie.

Wojna z rosją ma także wpływ na organizację życia religijnego w Ukrainie. Tamtejsza Cerkiew – Kościół Prawosławny Ukrainy (KPU) – w 2018 roku zerwała z podległością wobec Moskwy, ale w kraju nadal funkcjonuje odłam – wspomniany UKPPM – uznający przywództwo cyryla. Rozłamowi towarzyszą poważne napięcia, włącznie z oskarżeniami o kolaborację, wysuwanymi przez wiernych KPU. Nie są to zarzuty bezpodstawne, bo wielu duchownym UKPPM udowodniono działalność agenturalną na rzecz rosji, tym niemniej względna popularność „starej” Cerkwi nie ma silnego związku z prorosyjskimi sympatiami. Wielu wiernych przynależy do UKPPM raczej z przyzwyczajenia niż z wyboru światopoglądowego (co piszę świadom uproszczenia, ale nie czas i miejsce na rozważania z zakresu socjologii religii).

Podział na Kościół „nasz” (ukraiński) i „ich” (moskali) na dobre zakorzenił się w społecznej wyobraźni Ukraińców. Jednym z jego skutków jest obojętność – a czasami wręcz zadowolenie – części mieszkańców Ukrainy, wyrażane w obliczu rosyjskiego barbarzyństwa, kiedy ofiarami padają funkcjonariusze „Kościoła moskiewskiego” czy „moskiewskie” obiekty sakralne. „Uderzyli w swoich”, sam usłyszałem coś takiego w Odesie, gdy w marcu tego roku lokalny wolontariusz opowiadał mi o ataku rakietowym, w którym rannych zostało trzech duchownych. I nie mówił tego ze smutkiem.

I dlatego właśnie zniszczenie Soboru Przemienienia Pańskiego w Odesie – trafionego rakietą w nocy z soboty na niedzielę – nie rezonuje w Ukrainie tak mocno, jak mogłoby rezonować uderzenie w obiekt sakralny. Co nie zmienia faktu, że dla wiernych UKPPM to sytuacja wywołująca co najmniej konfuzję – czego najlepszym przykładem fragment listu wikariusza Wiktora.

A nuż skończy się to kolejnymi odejściami ze „starej” Cerkwi.

Dla rosyjskiej propagandy to sytuacja wyjątkowo niezręczna, kremliny bowiem ogrywają wewnętrzny podział religijny w Ukrainie zgodnie z własnym interesem. Członków UKPPM przedstawiając jako wspólnotę prześladowaną za wiarę i prorosyjskość. „Swoich”. A tu jep!, rosyjska flota wrzuca im rakietę w uświęcone miejsce. Zapewne nie z premedytacją, a na skutek legendarnej celności rosyjskich środków rażenia, no ale „mleko się rozlało”. Co robią spece od przekazu? Odwracają kota ogonem. Twierdzą, że w świątynię trafiła ukraińska rakieta przeciwlotnicza. I przedstawiają świadectwa, jak relacja rzekomego świadka: „Jestem z Odesy i widziałem jak ukraińska rakieta trafiła w Sobór Przemienienia Pańskiego (…). Bardzo mnie to zasmuciło. Świecie, usłysz nas, ZSU nas zabija”, czytamy. Ta narracja przedostała się również do Polski, kolportowana przez prokremlowskich aktywistów medialnych i całą masę naiwnych „użytecznych idiotów”. Tymczasem nie ma żadnych dowodów wskazujących na taki scenariusz.

Ale załóżmy na moment, że tak właśnie było – że ukraińska antyrakieta z jakiegoś powodu nie dosięgła pierwotnego celu i uderzyła w świątynię (bądź na cerkiew spadły jej szczątki i wywołały pożar). Wówczas warto się zastanowić nad pewną kwestią: co mianowicie nad Odesą robiła rosyjska rakieta? Przyleciała w podróż krajoznawczą?

Ano właśnie…

Dla uzupełnienia obrazu dodam, że w weekend na skutek rosyjskich ostrzałów zniszczono w Odesie 25 zabytków, będących częścią historycznej zabudowy, wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

—–

O tym, że ich kraj znajduje się w stanie wojny, nad ranem mogli się przekonać mieszkańcy Moskwy. Co najmniej dwa ukraińskie drony – a mówi się również o czterech – nadleciały nad kompleks budynków należących do rosyjskiego ministerstwa obrony. Oczywiście rosjanie chwalą się, że obezwładnili maszyny „bronią elektroniczną” (rodzajem zagłuszarek, które „oślepiły/ogłupiły” systemy dronów?), niemniej jedna z nich uderzyła w budynek (a wedle innych źródeł w sąsiedni obiekt) należący do wywiadu wojskowego. A ściślej do filii zajmującej się cyberprzestępczością, czyli także przeprowadzaniem ataków hakerskich.

Niezależnie od tego, czy taki był cel bezzałogowców-samobójców, niezależnie też od zakresu poczynionych szkód, poranny atak zasługuje na więcej uwagi. Oto bowiem znów duże ukraińskie drony dalekiego zasięgu wleciały nie niepokojone nad rosyjską stolicę. Gdzież ta słynna „bańka antydostępowa” Moskwy? Co robiła OPL na dystansie kilkuset kilometrów dzielących terytoria ukraińskie od miasta? Kolejna ukraińska eskapada potwierdza, że rosjanie zdekompletowali krajową obronę przeciwlotniczą, przesuwając część sprawnych systemów na front i w miejsca notorycznie narażone na ataki, w ten sposób kompensując wcześniej poniesione straty. Być może czas, towarzysze, wykonać ruch w drugą stronę, bo jak wam spalą ministerstwo obrony, to dopiero będzie ból…

—–

I na koniec jeszcze jedna kwestia, sprowokowana Waszymi pytaniami o mój stosunek do opisanych wydarzeń. W czwartek zginął w Ukrainie niejaki michaił łuczin, w sobotę zaś rostisław żurawliow. Pierwszy to znany bloger militarny („misza na Donbasie”), drugi – „korespondent wojenny” agencji RIA Novosti. Obydwaj ponieśli śmierć w wyniku ukraińskich ostrzałów artyleryjskich, łuczin w okolicach Doniecka, żurawliow na Zaporożu.

Nikt celowo do nich nie strzelał – ogień artylerii wymierzony był w rosyjskie oddziały, którym łuczin i żurawliow towarzyszyli. I nie, nie ma we mnie ani krzty współczucia, które mogłoby być skutkiem własnych zawodowych doświadczeń. Ci goście bowiem nie zasługiwali na miano reporterów – byli jedynie narzędziami, które pod przykrywką dziennikarskiej aktywności służyły do rozsiewania kremlowskiej propagandy i dezinformacji. Dziennikarz może mieć swoje sympatie (nie musi być obiektywny w ocenie stron konfliktu), jednak kłamać mu nie wolno – ci zaś kłamali jak najęci, zwłaszcza o rzekomych neonazistowskich ekscesach w armii ukraińskiej (w tym celu wielokrotnie sięgając po spreparowane artefakty). Nade wszystko jednak brali aktywny udział w działaniach zbrojnych – żurawliow przyłączył się do donbaskich „separatystów” jeszcze w 2014 roku, łuczin blogowanie łączył z ochotniczą służbą w jednostce dronowej.

Więc to nie byli moi (młodsi i aktywni) „koledzy po fachu”.

Jedna rzecz mnie tylko w kontekście tych śmierci zasmuca – że rosjanie mają teraz pretekst, by strzelać do dziennikarzy po drugiej stronie. Prawdziwych, którzy narażają życie i zdrowie, by rzetelnie relacjonować ten konflikt. Chociaż tak po prawdzie – czy oni potrzebują pretekstu?

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Jakubowi Wojtakajtisowi, Magdalenie Kaczmarek Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi i Andrzejowi Kardasiowi. A także: Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Radosławowi Dębcowi, Dorocie Barzan, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Marcinowi Pędziorowi i Sławkowi Polakowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Joannie Cz., Wojciechowi Bardzińskiemu, Czytelnikowi Andrzejowi i Tomaszowi Jakubowskiemu (za małe wiaderko kawy).

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. „Gieroje” w postaci tzw.: gruzu 200 wracający do domu. Zdjęcie bez ścisłego związku z treścią postu, ale nie chciałem, by umknęło Waszej uwadze…/fot. rosyjski Telegram

„Zachęta”

Władze miejskie Odesy zwróciły się do UNESCO – oenzetowskiej agendy zajmującej się m.in. ochroną dziedzictwa kulturowego – o wyrzucenie z organizacji rosji. Powód? Odesa od kilku dni jest celem zmasowanych ataków rakietowych, w wyniku których zniszczeniu ulega infrastruktura portowa oraz przyległe doń fragmenty miasta. Tymczasem historyczne centrum „perły Morza Czarnego” znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Najeźdźcy łamią zatem statut organizacji, niszcząc i narażając na zniszczenie obiekty o niepowtarzalnych walorach historycznych.

Zaciętość, konsekwencja i barbarzyństwo, jakie towarzyszą nalotom, zdumiewają nawet Ukraińców. Miasto dotąd raczej oszczędzane, nagle stało się w zasadzie jedynym celem dla rosyjskich rakiet i dronów-samobójców. Dlaczego?

Powodów jest kilka. Pierwszy, „ogólny”, wpisuje się w szerszą rosyjską strategię, której ofiarami padają wszystkie większe miasta Ukrainy. Najeźdźcy usiłują zmusić Ukraińców, by ci jak największą część potencjału obrony przeciwlotniczej trzymali z dala od frontu. Konieczność ochrony zaplecza niezbędnego dla podtrzymania wojennego wysiłku, poza wymiarem technicznym, przemysłowym, ma także postać czysto humanitarną. Kondycja ludności cywilnej wprost przekłada się na morale armii, więc żadne kierownictwo wojskowe i polityczne nie może sobie pozwolić na nadmierne narażanie społeczeństwa. Dlatego tak zaciekle broniony jest Kijów – największa ukraińska aglomeracja – przy użyciu najnowszych i najskuteczniejszych systemów. Brakuje ich dla pozostałych miast, lecz i one nie są bezbronne – po prostu, pozostają gorzej chronione, wszak z widokami na uszczelnienie „parasolów”. Tylko Amerykanie zamierzają do końca przyszłego roku dostarczyć do Ukrainy pięć kolejnych baterii Patriot, co oznacza pięć przyzwoicie chronionych obszarów miejskich. Ale właśnie – obszarów miejskich, a nie rejonów, w jakich operują wojska frontowe. Świetne zachodnie systemy, gdyby ukraińskie dowództwo mogło pozwolić sobie na używanie ich wyłącznie w strefie walk, „wyczyściłyby” niebo do spodu. Rosyjskie lotnictwo nie jest szczególnie aktywne na pierwszej linii, ale bywa dokuczliwe, zwłaszcza śmigłowce szturmowe; na utratę tego atutu moskiewscy dowódcy nie mogą sobie pozwolić.

Kolejny powód jest ściśle związany z Odesą. Gdy byłem w mieście w marcu tego roku, z żalem przekonałem się, że nie zobaczę historycznych schodów. Port i okolica stały się strefą zamkniętą, zmilitaryzowaną. Nie mam pojęcia, kto tam stacjonował i co przechowywano, ale rosyjskie twierdzenia o atakach na obiekty wojskowe akurat w tym przypadku mogą być prawdziwe.

Tylko dlaczego u licha niszczone są również instalacje portowe, w tym dźwigi, niezbędne do realizacji tzw.: umowy zbożowej? Dlaczego płoną silosy z pszenicą? W odpowiedzi na te pytania zawiera się trzeci, czwarty i piąty powód rosyjskiej rakietowej presji wymierzonej w Odesę. Jak wiemy, rosja nie przedłużyła porozumienia, zgodnie z którym od lipca zeszłego roku możliwy był wywóz ukraińskich zbóż za pośrednictwem czarnomorskich portów. Teraz podbija stawkę, niszcząc niezbędną infrastrukturę. Media grzmią, że putin zamierza w ten sposób wywołać poważny kryzys żywnościowy, zwłaszcza w Afryce. Ukraina była jednym z największych na świecie producentów i eksporterów zbóż, brak tego gracza na rynku rzeczywiście oznacza problemy. Ale czy głód? A jeśli tak, to gdzie? W Afryce Subsaharyjskiej – która w medialnych doniesieniach ma być najbardziej poszkodowana – pszenica wcale nie jest podstawą menu i stosunkowo łatwo można ją zastąpić sorgo czy kukurydzą. Tak naprawdę ucierpią państwa arabskie, szczególnie zaś Egipt, który – co oczywiste – zacznie szukać alternatywnych dostawców. Tymczasem rosja – tak się składa – ma jeszcze możliwości częściowego wypełnienia rynku własnymi produktami (pytanie jak długo, wszak efektywność rosyjskiego rolnictwa w dobie sankcji spada i będzie spadać). Innymi słowy, w Odesie jesteśmy świadkami wyjątkowo brutalnej odmiany walki konkurencyjnej.

Ale są też zamysły czysto polityczne. Wpływy ze sprzedaży zboża są dla ukraińskiego budżetu w realiach wojny niezwykle istotne. W żywotnym interesie państwa jest zatem je utrzymać. Techniczną alternatywą dla eksportu morskiego jest wysyłka zbóż „naokoło” – najpierw drogą lądową do Europy, a dopiero z tamtejszych portów „w świat”. Problem w tym, że państwa tranzytowe niespecjalnie radzą sobie z organizacją przerzutu, co w Polsce doprowadziło nawet do poważnych konfliktów społecznych, gdy ukraińskie zboże zaległo w naszych magazynach. I Moskwa doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dostrzegając w pszenicy potencjał do antagonizowania Ukrainy i jej sojuszników.

W nieprzedłużeniu umowy zbożowej i niszczeniu infrastruktury chodzi również o inny rodzaj presji. Zeszłoroczne porozumienie nie miało charakteru dwustronnego – Ukraina zawarła je z rosją za pośrednictwem Turcji i ONZ. Tymczasem Moskwie zależy na bezpośrednich rozmowach z Kijowem. Omawianie paktu zbożowego mogłoby wówczas stać się pretekstem do negocjacji pokojowych, które w obliczu słabości własnej armii i coraz bardziej kulejącej gospodarki, stają się dla rosji niechybną koniecznością. „Rakietowa zachęta” to rzecz jasna chuligańska, ale przecież typowo rosyjska metoda zaciągnięcia drugiej strony do stołu.

Ukraińcy pozostają nieugięci, więc Odesa płonie. A wraz z nią kawał ważnej dla świata historii…

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Odesa, zdjęcie ilustracyjne/fot. Marcin Ogdowski

Przeżywalność

„Byłam wczoraj znów w Borodziance. Przyjechałam akurat, gdy strażacy kończyli czyszczenie kolejnej piwnicy. Tym razem znaleźli dwadzieścia pięć ciał. Ludzie mówili mi, że błagali ruskich, by ci pozwolili im pomóc uwięzionym pod gruzami. Ruskie śmiały się, że oczywiście pozwolą, ale każdy, kto spróbuje, zostanie zastrzelony. Strzelali do ludzi, którzy próbowali wyjść z mieszkań po wodę. Mieszkańcy bloków przez tydzień mieli z okien widok na ciała tych, którzy leżeli na podwórkach. Nagrywałam rozmowy z mieszkańcami miasta. Nagrałam dronem zniszczenia. Szkołę muzyczna, budynek UNESCO. Takie cholernie strategiczne i militarnie miejsca. (…) Jedyne, co zostało z kolejnych znalezionych pod gruzami ciał, to dziecięca czapka…” – pisze do mnie koleżanka. I załącza zdjęcie wspomnianego nakrycia głowy.

Po takiej lekturze nie stać mnie na współczucie, gdy czytam raporty na temat strat Rosjan. Ukraińskie media utrzymują, że podawana przez siły zbrojne liczba wyeliminowanych z walki najeźdźców w całości dotyczy poległych. Tych zatem ma być na dziś 20,5 tysięcy, obok aż 48 tysięcy rannych i poszkodowanych. Nie pierwszy raz spotykam się z tym rzędem wielkości strat. Zachodnie źródła ich nie potwierdzają, Rosjanie – co oczywiste – milczą. Siły zbrojne Ukrainy odsyłają do oficjalnych statystyk (gdzie 20,5 tysiąca to liczba zabitych, rannych i wziętych do niewoli), a jeden z moich rozmówców sugeruje, że mamy do czynienia z nadużyciem wynikłym z nieporozumienia. Te niemal 50 tysięcy ludzi to żołnierze czasowo niezdolni do walki, na skutek wyczerpania, chorób czy drobnych urazów.

Większość z nich zapewne potrzebuje tylko odpoczynku, a nie pomocy medycznej. Z którą zresztą, okazuje się, jest nielichy problem. Z danych ukraińskiego wywiadu wynika, że w białoruskich szpitalach przebywa niewielu rannych, w kostnicach za to zalegają wręcz ciała poległych żołnierzy. Rosja nadal nie spieszy się z ewakuacją zmarłych. Wysyłki do domów odbywają się w małych partiach, by nie wywoływać paniki w lokalnych społecznościach, z których pochodzili zabici.

W zachodnich i południowo-zachodnich regionach Rosji nadal nie odnotowano poważnego napływu rannych do placówek medycznych. Jak to pogodzić z danymi z oficjalnych raportów? Największe straty najeźdźcy ponoszą teraz w Donbasie, gdzie wykorzystuje się przede wszystkim siły zbrojne  ludowych republik. Regularna rosyjska armia zabezpiecza tyły, walczą mężczyźni noszący niegdyś ukraińskie paszporty. Biorąc pod uwagę jakość opieki medycznej w DRL i ŁRL (przeżywa tylko jedna trzecia rannych żołnierzy…), trudno oprzeć się wrażeniu, że dowództwo rosyjskie traktuje zmobilizowanych „Noworosjan” jak mięso armatnie. Przypominają mi się słowa mojej koleżanki, Ukrainki z Zaporoża. „ZSRR wysyłał do Afganistanu nieproporcjonalnie dużą liczbę Ukraińców, by tam ginęli. Teraz większość żołnierzy posyłanych do Ukrainy pochodzi z Kaukazu i innych autonomicznych republik narodowych Federacji Rosyjskiej. I masowo oddają tu życie. Mieszkańców okupowanego Donbasu również traktuje się arogancko jako prawie-Rosjan, mniej wartych niż ci <<prawdziwi Rosjanie>>”. Tak wygląda rasizm w praktyce.

Ale nawet „solidne” rosyjskie papiery nie gwarantują porządnej opieki żołnierzom walczącym na południu. Krym jeszcze w czasach ukraińskich nie słynął z dobrej służby zdrowia; okupanci nic w tym zakresie nie zmienili, postawili za to miejscowe placówki przed zwiększonymi wyzwaniami. Szpitale i lecznice ani nie są w stanie leczyć wojskowych na odpowiednim poziomie, ani też świadczyć usług cywilom, zwłaszcza w przypadku nagłych zdarzeń. Moskwa tymczasem pozostaje głucha na prośby o pomoc – nie dosyła lekarzy, sprzętu, skąpi na dostawach leków i materiałów opatrunkowych. W efekcie przeżywa tylko trzech na dziesięciu rannych Rosjan, odesłanych na półwysep. Tak złych statystyk przeżywalności regularne armie nie notowały od kilkudziesięciu lat…

Nz. Dziecięca czapeczka z gruzowiska w Borodziance/fot. Mirella Koniecko

Postaw mi kawę na buycoffee.to