„Nikt nie chce głośno powiedzieć polskiemu rolnikowi, że jest sterowany z Kremla”, pisze mi Czytelnik, przerażony tym, co wyczynia się na polsko-ukraińskiej granicy. No więc ja to powiem/napiszę; w mojej ocenie, protest rolników nie tylko jest przez rosję wykorzystywany propagandowo, ale i, w jakiejś mierze, sterowany. W przypadku tej drugiej aktywności dzieje się to poprzez mechanizm opisany przeze mnie w Alfabecie rosyjskiej agresji, czyli z wykorzystaniem agentury wpływu i użytecznych idiotów. Idioci, taki tytuł nosi rozdział, którego obszerny fragment chciałbym Wam zacytować. Zapraszam do lektury, skonfrontowania opisanego mechanizmu z rzeczywistością przygranicznego protestu i rzecz jasna do dyskusji.
24 lutego 2022 roku Rosjanie uderzyli także w Polskę. Atak przybrał postać kampanii dezinformacyjnej, prowadzonej z zamiarem zasiania paniki wśród obywateli RP. „Niebawem zabraknie paliwa i gazu LPG!”, wieszczyli rosyjscy trolle operujący w polskiej info-sferze. Przekaz odwoływał się do potocznego doświadczenia, łączącego wojnę z paliwowym deficytem. Setki tysięcy Polaków uległy presji – przed stacjami benzynowymi ustawiły się długie kolejki. Kupowanie na zapas podbiło ceny – pod koniec pierwszego dnia pełnoskalowej inwazji w Polsce były miejsca, gdzie cena popularnej „dziewięćdziesiątki piątki” skoczyła z 5,5 do 10 zł.
Dwa dni później Rosjanie użyli treści spreparowanej pod odbiorców z całego proukraińskiego uniwersum (nazywanego przez nich „kolektywnym Zachodem”). Było to zdjęcie wykonane jakoby w Siewierodoniecku[1], przedstawiające baterię ciężkiej artylerii, rozstawioną między blokami. Ilustrację uzupełniał komentarz zarzucający ukraińskiej armii, że nie liczy się z życiem własnych cywilów. Bo ignoruje ryzyko ognia kontrbateryjnego, który siłą rzeczy pokryłby również budynki mieszkalne. Tej fotografii nie zrobiono w wolnej Ukrainie, a w Doniecku, mieście kontrolowanym przez Moskali. Tym niemniej utrwalony widok nosił typowe i powtarzalne cechy wschodnioukraińskiego anturażu, a i rodzaj broni zgadzał się z zasobami sił zbrojnych Kijowa – co przydawało zdjęciu wiarygodności.
Dobrze skonstruowane profile uwiarygodniały z kolei doniesienia, które rozpalały polskie portale społecznościowe w pierwszych dniach marca 2022 roku. Mówiono w nich o gwałtach, napadach i innych zdarzeniach kryminalnych, gdzie ofiarami byli obywatele RP – zwykle młode kobiety – z przygranicznych miejscowości, a sprawcami okazywali się świeżo przybyli uchodźcy z Ukrainy. Odpowiedzialni za ferment podszywali się pod Polaków, a faktycznie byli Rosjanami, przed którymi postawiono zadanie wywołania kryzysu na polsko-ukraińskiej granicy. Za ich sprawą w Przemyślu pojawiły się „patriotyczne straże obywatelskie”, powołane przez skorych do rozróby pseudokibiców, gotowych bić każdego Ukraińca. Zdecydowane dementi i twarde działania policji pozwoliły zdusić problem w zarodku.
Co – poza rosyjskim sprawstwem – łączy te trzy sytuacje?
Choć pierwotne źródła dezinformujące były rosyjskie, wieści szły w świat już nie tyle za sprawą Rosjan, co Polaków, a w przypadku rzekomej fotografii z Siewierodoniecka wieloetnicznej cyfrowej społeczności. Ludzi, których można podzielić na dwie kategorie. W pierwszej umieściłbym osoby o uprzywilejowanej pozycji, dbające o rosyjski interes poprzez wywieranie wpływu na miejscową opinię publiczną i instytucje. Polityków, naukowców, aktorów, biznesmenów, dziennikarzy; wszystkich, ze zdaniem których liczą się ich rodacy. A więc i gwiazdy Internetu, funkcjonujące wyłącznie na jego niwie – blogerów, youtuberów, właścicieli lub administratorów serwisów, tematycznych stron i forów. Innymi słowy, agentów wpływu, pełniących swoje role świadomie, choć z różnych pobudek – kryminalnych (szantaż), finansowych czy ideowych. Do drugiej kategorii zaliczyłbym „użytecznych idiotów”. Włodzimierz Lenin – autor tego określenia – posługiwał się nim w odniesieniu do zachodnich dziennikarzy, którzy 100 lat temu chwalili bolszewicką rewolucję, pomijając, umyślnie lub nie, różne jej wypaczenia. Ale ów epitet pasuje także do współczesnych internautów, propagujących korzystne dla Moskwy narracje, a nierzadko czyniących to w zgodzie z własnym postrzeganiem rzeczywistości i bez świadomości wysługiwania się Rosji, ba, w sprzeczności z wyznawanymi antyrosyjskimi poglądami[2].
—–
Już wiele lat temu Kreml zdał sobie sprawę, że Rosja nie jest w stanie konkurować z Zachodem w dziedzinie klasycznej technologii wojskowej. Moskwa postawiła zatem na „przeskok generacyjny” – z tym że nie w klasycznym tego zwrotu rozumieniu. Nie skupiła się na zaprojektowaniu i wdrożeniu rewolucyjnych, kinetycznych systemów broni – bo na to nie było jej stać (w wymiarze finansowym, technicznym i intelektualnym). Sięgnęła po bieda-broń, czyli dezinformację, szerzoną za pośrednictwem mediów, instytucji kultury, przedstawicielstw dyplomatycznych, głównie jednak przy użyciu Internetu. W długofalowe kampanie dezinformacyjne zaangażowano wszystkie rosyjskie służby specjalne. Ich celem było i jest doprowadzenie do sytuacji, w której problemy „wrogich” państw – wewnętrzne i w relacjach z innymi narodami – zaczną „grać” na korzyść Rosji. Temu właśnie służy podsycanie waśni, podważanie zaufania do rządów, wiary w sens demokracji i integracji – zarówno militarnej, jak i gospodarczej.
„Wrogowie” Rosji sami to ułatwiali, nadając wolności słowa status niezbywalnego prawa i tworząc odpowiednie środowisko technologiczne. To nie Rosja wymyśliła Internet, ale to jej spece od wojny informacyjnej szybciej pojęli, jakie perspektywy stwarza globalna sieć. Dzięki niej możliwe stało się rozpowszechnianie fałszywych i spreparowanych treści, błyskawicznie, licznymi kanałami, tworząc tym samym pozór wielości źródeł. Ów pozór jest efektem nie tylko masowego charakteru działań, ale też ich rozległej automatyzacji. Żywymi ludźmi nie dałoby się obsłużyć gigantycznej liczby kont społecznościowych. Gros tych zadań przydzielono więc botom – na bieżąco udoskonalanym programom, zdolnym w coraz większym zakresie zastępować człowieka. Tak powstały całe internetowe siatki, składające się z licznych podmiotów, za którymi tylko niekiedy stoją pracownicy rosyjskich służb lub agenci wpływu. Esencją tych siatek, poza botami, pozostają wspomniani „użyteczni idioci”. To uczestnicy wymiany informacji, niekoniecznie prorosyjscy, za to pielęgnujący przydatne Moskalom resentymenty (antysemityzm, ukrainofobię, antyamerykanizm, niechęć do demokracji, świata zachodnich wartości itp.), zwolennicy teorii spiskowych lub zwyczajni atencjusze lubujący się w odzewie, jaki generują udostępniane przez nich treści[3].
—–
Gigantycznym zaskoczeniem zareagowali na inwazję prorosyjscy agenci wpływu obecni w polskiej info-sferze[4]. W pierwszych kilku dobach agresji naszą przestrzeń informacyjną zdominowały ukraińskie i proukraińskie przekazy. „Prorosyjscy” zaszyli się w najgłębszych norach – jakby to oni byli celem lotniczych bomb i rakiet. Zdaje się, że zadziałała tu empatia (odruchowe pozytywne uczucie wobec napadniętych), połączona z informacyjnym przeładowaniem i konfuzją, bo przecież Moskwa do końca zapewniała – także „swoich” – że wojny nie rozpęta.
„Interes” rozkręcił się ponownie już w pierwszym tygodniu inwazji. Główne uderzenie wyprowadzono w ukraińskich uchodźców i ich przywileje, nadawane rzekomo kosztem Polaków. Ale kwestionowanie faktów dotyczyło również sytuacji na froncie. Animatorzy prokremlowskiej narracji zaprzeczali kompromitacji rosyjskiej armii, jej okrucieństwom, przy okazji cały czas przemycając crème de la crème antyukraińskiej propagandy – treści przypominające o Wołyniu i zbrodni UPA. Przy tej okazji mogliśmy przekonać się, gdzie wcześniej ulokowany był punkt ciężkości rosyjskiej dezinformacji. Już pobieżna analiza profilów społecznościowych najbardziej aktywnych trolli ujawniła, że na przestrzeni lutego i marca 2022 roku przeszli oni z pozycji pandemicznych denialistów na pozycje szukających „prawdy” o toczonym na Wschodzie konflikcie. Już sama szlachetność tej intencji uwiodła wielu niezdolnych do zakwestionowania jej szczerości „użytecznych idiotów” – i jest to jedna z ważniejszych przyczyn stałej obecności i dystrybucji prorosyjskich treści w Polsce.
—–
PRZYPISY:
[1] Wówczas tymczasowej stolicy obwodu donieckiego, realnie jego nieokupowanych terytoriów. Miasto, po długotrwałych walkach, wpadło w ręce Rosjan w czerwcu 2022 roku.
[2] W ten sposób zdefiniowałem „rosyjski głos w naszych domach” w swojej przedostatniej książce pt. Stan wyjątkowy (wydawnictwo WarBook, 2021). Odnosiłem się do rzeczywistego zjawiska, niemniej kontekst był powieściowy. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że o agenturze wpływu i „użytecznych idiotach” będę niebawem pisał w realiach prawdziwego konfliktu…
[3] To zestawienie mocno uproszczone, niewyczerpujące całego spektrum motywacji.
[4] Ten tekst nie ma ambicji śledczych i jest zaledwie wprowadzeniem do tematu prorosyjskiej agentury wpływu oraz przejawów i skutków jej działania. Zainteresowanych poszerzeniem wiedzy odsyłam do książki Przemysława Witkowskiego Partia Rosyjska (wydawnictwo Arbitror, 2023). Środowisko dobrze portretują również Piotr Głuchowski i Katarzyna Bielecka, autorzy artykułu pt. Mroczni siewcy Putina. Sprawdzamy, komu w Polsce mieszają w głowie, który ukazał się w „Dużym Formacie” 14 sierpnia 2023 roku.
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Nz. Przejście graniczne z Ukrainą/fot. własne