Pół roku. Tyle trwa już rosyjsko-ukraińska wojna w pełnoskalowym wymiarze. Pamiętacie te analizy z końca lutego – nie CZY, ale KIEDY padnie Kijów? Rozważania o losie Ukrainy pod rosyjską okupacją? Własne lęki związane z przekonaniem, że niebawem zwycięska armia rosyjska stanie u naszych południowo-wschodnich granic? „Spodziewał się pan, że wojna potrwa tak długo?”, spytała mnie dziś rano prowadząca program informacyjny w jednej z telewizji. Spodziewać to się nie spodziewałem, ale marzyłem o tym, by Ukraina się nie ugięła. A w najgorszym razie, by drogo sprzedała skórę.
I Ukraina przetrwała. Od przekonania, że „zaraz wszystko się skończy” (zwycięstwem Moskwy), doszliśmy do oczywistości, wedle której Ukraina jest i będzie. Niezależna od rosji, pytanie tylko czy i jak poharatana terytorialnie. Dziś jedynie fantaści dalej wieszczą bezwzględne zwycięstwo agresora. Zdumiewające, w jak wielu łbach roi się wizja rosyjskich wunderwaffe – tych wszystkich T-14, Su-57 i innych terminatorów, dotąd „trzymanych w zapasie” (by mniej zaawansowanym sprzętem zużyć ukraińską obronę) – które „wjadą i pozamiatają” Ukraińców. Odświeżyłem sobie niedawno doskonały „Upadek” oraz (nieco naiwną, lecz i tak ciekawą) serię National Geographic „Wielkie konstrukcje III Rzeszy” – jednym z wiodących motywów obu produkcji jest obsesja Adolfa Hitlera dotycząca cudownych broni i ich możliwości. Wódz do samego końca wierzył, że przyniosą mu zwycięstwo. Aż w końcu musiał sobie strzelić w łeb…
Rosja nie posiada wunderwaffe, a wykorzystanie broni jądrowej nie wchodzi w grę. Dlaczego?
Po pierwsze, nie ma pewności, czy jej użycie złamałoby ukraiński opór. Biorąc pod uwagę to, co obserwujemy przez ostatnie pół roku, równie prawdopodobny jest scenariusz jeszcze większej determinacji obrońców.
Po drugie, owa determinacja mogłaby oznaczać przeniesienie wojny na rdzennie rosyjskie terytoria. Jak na razie Ukraińcy stosują zasadę samoograniczania, lecz w obliczu tak bezpardonowej akcji rosjan, mogliby rozkręcić w Federacji kampanię terrorystyczną. Dotychczasowe „pożary” byłyby przy tym przygrywką z placu zabaw. Pragnę zauważyć – podkreślając jednocześnie, że w tym momencie wychodzę ze skóry analityka i wchodzę w rolę pisarza political fiction – że rosja do dziś nie doliczyła się około dwudziestu walizkowych ładunków jądrowych, które przepadły w czasach posowieckiej rozpierduchy. Kto je ma? W „Międzyrzeczu…” (biorąc za punkt wyjścia prawdziwą i przerwaną przez Amerykanów operację naszego wywiadu), założyłem, że trochę tego „dobra” skapnęło nam, Polakom. Ale czy Kreml może wykluczyć, że beneficjantami nie są Ukraińcy? Tak naprawdę putin nie jest dziś niczego pewien, tak bardzo zawiodły go własne służby. A że to paranoik, zapewne wyobraża sobie różne, najdziksze warianty ukraińskiej zemsty. I niech tak zostanie.
Po trzecie, ukraińska odpowiedź zostałaby bez wątpienia wsparta przez Zachód. Jestem przekonany, że zniesiono by wówczas ograniczenia dotyczące wysyłanego Ukrainie uzbrojenia. Do tej pory Zachód (przede wszystkim USA) stosuje strategię „gotowania żaby” – sączy sprzęt w takich ilościach i o takich parametrach, by ukraińska „obróbka” rosjan nie przybrała postaci gwałtownej i spektakularnej katastrofy (patrząc z perspektywy tych drugich). Trwa oswajanie rosyjskich decydentów z niemożnością pokonania Ukrainy, z koniecznością redukcji celów strategicznych operacji. Rozpisana na wiele etapów klęska ma zredukować ryzyko użycia przez agresorów broni jądrowej – tak jak ostatecznie nie użyli jej w Wietnamie systematycznie dożynani Amerykanie. Zyskiem Kremla ma być możliwość wyjścia „z twarzą”, bez ryzyka wewnętrznych buntów, którym sprzyjałoby przekonanie o słabowitej władzy („wycofaliśmy się w geście dobrej woli, bo ta wojna przestała mieć sens”). No więc nagle mogłoby się okazać, że „chrzanić to, jedziemy z gamoniami!” – i doszłoby do gwałtownego wzrostu możliwości ofensywnych Ukrainy.
Czemu – i tu czas na po czwarte – mogłoby towarzyszyć twarde, kinetyczne zaangażowanie się USA w wojnę. Kremlowscy liczą się i z takim ryzykiem, otrzymali już bowiem nieformalne sygnały, że użycie wobec Ukrainy broni jądrowej byłoby przekroczeniem czerwonej linii. Oczywiście, mogą grozić – i grożą – atomową reakcją na „zachodnie zakusy”, ale wiąże się to z perspektywą całkowitego zdewastowania rosji w ramach amerykańskiej retorsji. Pytanie, czy Ukraina warta jest niechybnej zagłady Federacji, ma rzecz jasna retoryczny charakter. I nawet jeśli putin uznałby, że zagra va banque, nie sądzę, by otoczenie było aż tak odważne. Tymczasem wejście do akcji nawet ograniczonego liczbowo i terytorialnie (na przykład zobowiązanego do działań wyłącznie w Ukrainie) amerykańskiego kontyngentu – przede wszystkim lotnictwa – niechybnie zakończyłoby się spektakularną porażką rosyjskich sił zbrojnych. A tego zwykli rosjanie mogliby putinowi nie darować.
Co przywodzi nas do piątego argumentu – reakcji rosyjskiej opinii publicznej. W rosji trwa „medialna obróbka” narodu, zgodnie z którą ukraińska „operacja specjalna” to rozprawa nie tylko z „faszyzującą Ukrainą”, ale i całym wspierającym ją Zachodem. To ich wersja wojny (bez używania słowa „wojna”…) dobra ze złem. Konfliktu, w którym „nasze malcziki sobie radzą!”. Po co więc ta bomba? Jak zracjonalizować „swoim” jej użycie? W rosyjskiej propagandzie niewiele jest logiki, niemniej byłaby to kwadratura koła. Tym bardziej niebezpieczna, że atak jądrowy zrujnowałby inny, niezwykle istotny element narracji, mówiący o „delikatności” rosyjskiej armii. Nam może się to wydawać absurdalne, ale wielu rosjan naprawdę wierzy, że ich żołnierze nie mordują, nie strzelają do cywilnych obiektów, nie grabią, nie gwałcą i generalnie postępują fair play. Przywalenie atomówką średnio pasuje do tego obrazu.
Obrazu budowanego także w międzynarodowym przekazie – tam, gdzie Kremlowi udaje się narzuć wizję Rosji reagującej zbrojnie na prowokacje Zachodu, w szczególności USA. Afryka, część Azji i Ameryki Południowej kibicuje dziś rosjanom nie tyle z sympatii do ich kraju, co z antypatii do Amerykanów. Istotne są rzecz jasna interesy ekonomiczne, co tylko podbija stawkę. Północ i Południe (globu) nie różnią się w zakresie postrzegania broni jądrowej jako ostatecznego argumentu. Moskwie zatem trudno byłoby znaleźć uzasadnienie dla sięgnięcia po atomówkę – to Zachód/Ukraina musiałyby jako pierwsze wykonać jakąś „grubą” akcję. Bez tego rosja straciłaby w oczach sympatyków, co przełożyłoby się na dalszą polityczną i ekonomiczną izolację. Proszę zwrócić uwagę, że istotna baza dla prorosyjskości to antyamerykanizm, postrzeganie Stanów jako kraju imperialistycznego, łatwo sięgającego po przemoc wobec innych. Owa łatwość bierze z poczucia bezkarności, gwarantowanego przez arsenał jądrowy. Którego Amerykanie – to niezwykle ważny element – już raz użyli wobec innego kraju, mordując dziesiątki tysięcy ludzi. Zrzut atomówki na Ukrainę byłby w tej perspektywie wejściem rosji w amerykańskie buty – w czym zawiera się szóste „nie”.
Zatem i ta wunderwaffe pozostanie zapewne poza zasięgiem rosjan.
Skądinąd, płodna jest ta „niemiecka analogia”. Rosja strategicznie przegrywa wojnę w Ukrainie. Jej armia – aspirująca do miana drugiej na świecie – okazała się niezdolna do przeprowadzenia zwycięskiej kampanii przeciw średniej wielkości państwu. Dotkliwie pobita, musiała wycofać się z terenów północnej Ukrainy. Po trzech miesiącach kampanii zdobyła niewielkie obszary w Donbasie („brakującą” połowę obwodu ługańskiego). Wybiła co prawda korytarz na południu, zajmując na początku inwazji jedno (!) obwodowe miasto (Chersoń), ale dziś przerzuciła w ten rejon połowę sił, obawiając się kontrofensywy. Na skutek precyzyjnych ataków ukraińskiej artylerii – w trakcie których niszczone są magazyny amunicji, centra dowodzenia, lotniska i obrona przeciwlotnicza – pozostaje częściowo sparaliżowana, pozbawiona inicjatywy operacyjnej. Od półtora miesiąca nie może się pochwalić żadnymi zdobyczami terytorialnymi – tkwi na pozycjach, zbyt słaba, by atakować (lokalne akcje nie mają większego znaczenia), zbyt silna, by dać się wyprzeć. Jeszcze zbyt silna… Niemniej wciąż jest to armia z licznym arsenałem pozwalającym na ataki rakietowe z dużej odległości, skierowane – niczym niemieckie V-1 i V-2 – na miasta i obiekty cywilne. Te terrorystyczne ostrzały nadal postrzegane są przez rosyjskie dowództwo jako docelowo skuteczne. Prezydent putin – jak Hitler i jego wiara w psychologiczne skutki zgruzowania Londynu – gotów jest zamordować tysiące cywilów, byle tylko rzucić przeciwnika na kolana.
Jutro, w święto niepodległości Ukrainy, należy spodziewać się zmasowanych ataków.
—–
A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:
Nz. Próbna eksplozja jądrowa/fot. domena publiczna