Analogia

Niespełna rok temu ukazała się moja książka „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”. Otwiera ją rozdział pt. „Analogia”, zdaniem wielu recenzentów „wbijający w fotel”. Kolejna rocznica rosyjskiej pełnoskalowej agresji na Ukrainę to właściwa okazja, by zaprezentować go Czytelnikom, którzy książki nie znają. Dlaczego? O tym w samym materiale.

Ów tekst powstał na przełomie 2023 i 2024 roku, odnosi się zatem do sytuacji z tamtego okresu.

*          *          *

Analogia to użyteczna metoda, gdy próbujemy wyjaśnić zawiłości rozmaitych zjawisk. Historyczna pozwala nam „namierzyć” punkty wspólne dla przeszłości i teraźniejszości, co bywa przydatne w prognozowaniu przyszłości. Historia wszak – jak mówi popularne powiedzenie – lubi się powtarzać. Narzędzia per analogiam można też użyć w formule historii alternatywnej/rzeczywistości równoległej – po to, by czytelnik (widz, słuchacz), poprzez osadzenie w bliższym mu kontekście, lepiej zrozumiał istotę opisywanych procesów. Wojna w Ukrainie toczy się „za miedzą”, Polacy na co dzień stykają się z Ukraińcami – uchodźcami i osobami, które wybrały nasz kraj jako miejsce do życia jeszcze przed inwazją. Mimo to nie zawsze potrafimy wyobrazić sobie, co przeżywają nasi sąsiedzi ze Wschodu. A nieznajomość geografii Ukrainy dodatkowo utrudnia zrozumienie. Dlatego zdecydowałem się na myślowy eksperyment i przeniesienie ogólnych realiów rosyjsko-ukraińskiej wojny na grunt polski.

By ów zabieg miał sens, musimy założyć, że Polska nie jest członkiem NATO (zapewne nie jest także w Unii Europejskiej). Utrzymuje z Zachodem poprawne relacje, aspiruje doń (także formalnie), ale realnie znajduje się w „szarej strefie bezpieczeństwa”. No więc załóżmy, że taka Polska w 2014 roku utraciła na rzecz Rosji po jednej trzeciej województw podlaskiego i warmińsko-mazurskiego, ze stolicami włącznie.

W lutym 2022 roku zamrożony konflikt zmienił się w pełnoskalową wojnę. Armia rosyjska uderzyła na pięciu zasadniczych kierunkach – z okupowanego Olsztyna i Białegostoku na Warszawę, z białoruskiego Brześcia zaś na Lublin, skąd planowano przedrzeć się na południe kraju wzdłuż linii Wisły. Z zajętych terenów Warmii i Mazur wyszło też uderzenie w stronę Trójmiasta (przez Elbląg, w 2014 roku utracony, a następnie odbity przez Wojsko Polskie) oraz kolejne, prowadzone po osi Iława–Grudziądz–Bydgoszcz – oba z zamiarem odcięcia Polski od morza. Nadbrzeżny kierunek operacyjny na dalszym etapie miał zostać wsparty desantem morskim – wysadzonym między Słupskiem a Koszalinem – do którego ostatecznie nie doszło. Przeprowadzono za to, w pierwszych godzinach inwazji, desant śmigłowcowy w Modlinie. Elitarne oddziały spadochroniarzy miały przejąć port lotniczy, by umożliwić lądowanie samolotów z ciężkim sprzętem i posiłkami. Tak wzmocniona grupa – po uprzednim zajęciu mostu na Wiśle – pomaszerowałaby na stolicę z zadaniem zajęcia kluczowych obiektów w mieście. Wsparciem dla niej byłyby jednostki zmechanizowane, pchnięte ku metropolii lądem.

Utrata Warszawy i towarzysząca jej anihilacja władz państwowych miały być niczym dekapitacja – złamać wolę walki tych Polaków, którzy zamierzali stawiać opór. Generalnie jednak rosyjskie dowództwo nie przewidywało poważniejszej akcji obronnej. „Polska to nie Zachód, ale Polacy są zachodnimi słabościami na wskroś przesiąknięci. To wygodnickie, rozlazłe panicze, w dodatku rozczarowane własnym państwem. Nie sięgną po broń, a wielu po prostu pryśnie za granicę”, przekonywała kremlowska propaganda.

Defetyzm Polaków miał Rosjanom pozwolić na aneksję wschodniej Rzeczypospolitej, między Bugiem a Wisłą, oraz północy kraju, do linii wyznaczonej biegiem rzeki Noteć. W pozostałej części zachodniej Polski Kreml zamierzał ustanowić marionetkowe państwo – ze stolicą w lewobrzeżnej Warszawie – będące buforem od znienawidzonego NATO. Jeszcze na kilka dni przed inwazją na Kremlu rozważano, czy Szczecin i jego infrastruktura warte są wspólnej granicy z Niemcami. Większość generalicji wolała takiej opcji uniknąć – rozszerzyć bufor (w ich języku „głębię operacyjną”) aż po Bałtyk – jednak górę wzięły względy prestiżowe, ubrane w płaszczyk przekonującej narracji ekonomicznej.

Czas mocno utemperował ambicje Rosjan. Desant w Modlinie wpadł w zasadzkę – Polacy, ostrzeżeni przez Amerykanów i własne służby, urządzili spadochroniarzom krwawą jatkę. A po pięciu tygodniach ciężkich walk wyparli rosyjskie oddziały nie tylko spod Warszawy, ale i z reszty zajętego przez nich w dwóch trzecich Mazowsza. W wyzwolonym Legionowie – podobnie jak w Wołominie i Radzyminie – na światło dzienne wyszły bestialskie mordy, jakich dopuścili się okupanci. Ich skala i brutalność zszokowały świat. Legionowo, gdzie zamordowanych cywilów było najwięcej (ponad czterystu), stało się odtąd symbolem i synonimem rosyjskiego bestialstwa.

Marsz na Lublin i próba przejęcia województwa lubelskiego również nie przyniosły pożądanych przez Moskwę skutków. Choć jeszcze pod koniec lutego 2022 roku rosyjskie oddziały usiłowały wedrzeć się do centrum stolicy Lubelszczyzny, w połowie maja Polacy pognali ich do przygranicznej Włodawy.

Natarcia na północy – których wspólnym celem był Szczecin – utknęły w Gdańsku i pod Bydgoszczą.

Rozpoczęta w drugiej połowie kwietnia 2022 roku bitwa o północny wschód nie skończyła się spektakularnymi zdobyczami i rozbiciem Wojska Polskiego. Po trzech miesiącach mozolnego marszu na zachód i południe Władimir Putin zażądał od wojskowych, by do końca sierpnia „wyzwolili” chociaż całość województw warmińsko-mazurskiego i podlaskiego. Zadanie zrealizowano częściowo, zajmując niemal całą Warmię i Mazury oraz połowę Podlasia. W rękach Rosjan znajdowały się wtedy także obszerne połacie województwa lubelskiego, pomorskiego i kujawsko-pomorskiego. Ale potem – we wrześniu 2022 roku – nastąpiła polska kontrofensywa, która wyparła okupantów z Lubelszczyzny. W ciągu zaledwie kilkunastu dni wyzwolono Chełm, Krasnystaw i Zamość. W rękach Rosjan pozostał jedynie Hrubieszów i okoliczne wsie. I znów, jak na Mazowszu, na odzyskanych terenach odkryto katownie, miejsca masowych zbrodni i pochówków. 15 września 2022 roku w lesie w pobliżu Chełma znaleziono kilka obszernych grobów, w tym jeden z 447 zwłokami. U większości zmarłych ujawniono ślady gwałtownej śmierci, a w przypadku 30 ciał odkryto ślady tortur i egzekucji, w tym liny założone na szyjach, związane za plecami ręce, złamane kończyny i okaleczone genitalia.

Tym razem reakcja opinii publicznych i polityków była bardziej powściągliwa – świat otrzaskał się już z rosyjskim bestialstwem.

Ale miało ono i dla Rosjan zgubny charakter, wzmacniało bowiem wolę walki żołnierzy Wojska Polskiego. Determinacja Polaków dała o sobie znać szczególnie podczas ciężkich jesiennych bojów na Żuławach, zakończonych ucieczką okupantów z Gdańska. Wyzwolenie jedynego zajętego w trakcie pełnoskalowej inwazji miasta wojewódzkiego stanowiło dla Kremla poważny cios, zwłaszcza że stało się to 11 listopada, w Święto Niepodległości Rzeczypospolitej. Robiąc dobrą minę do złej gry, Putin orzekł wówczas, że „cele Rosji w Polsce nie ulegają zmianie”. A posłuszne Kremlowi media ogłosiły sukces w postaci wycofania się za Wisłę na „lepsze pozycje obronne”.

Zimowe ofensywy z przełomu 2022 i 2023 roku – powietrzna i lądowa – nie przeniosły Polski w średniowiecze, co miało być skutkiem zniszczenia jej systemu energetycznego, ani też nie doprowadziły do załamania się linii frontu. Lotnictwo Rosji okazało się niedostatecznie mocne w konfrontacji z polską obroną powietrzną, a wojska lądowe zbyt wyczerpane, żeby pozwolić sobie na coś więcej niż kilka punktowych uderzeń. W takich okolicznościach zaczęło się fetyszyzowanie zmagań o Łomżę, czemu sprzyjała reaktywna postawa polskiej propagandy, która także nadała miastu duże symboliczne znaczenie. Jego upadek w połowie maja 2023 roku był ostatnim akordem rosyjskiej zimowej ofensywy na lądzie. W jej trakcie zdobyto 80 km2 terenu, za cenę 100 tys. zabitych i rannych żołnierzy i najemników. Ta dramatyczna nieefektywność jedynie uwypukliła potrzebę propagandowego rozdęcia łomżyńskiego „sukcesu”.

Wyglądało to żałośnie – w lutym 2022 roku mieliśmy zapowiedzi typu: „Trzy dni i Warszawa nasza” (dwumilionowa metropolia…), w maju 2023 roku wielką radość sprawiało Rosjanom zdobycie 60-tysięcznego przed wojną miasteczka. A i nawet z tego nie mogli się długo cieszyć, bo wkrótce – na początku czerwca – ruszyła polska kontrofensywa. I to ona przyciągnęła uwagę komentatorów i opinii publicznej.

Polskie uderzenie wyprowadzono w pasie Brodnica-Lidzbark-Mława, a jego celem było wyrąbanie korytarza do Zatoki Gdańskiej i Zalewu Wiślanego. Plan zakładał dwa natarcia: od Brodnicy wzdłuż drogi krajowej nr 15 i od Mławy z osią wyznaczoną trasą E-77. Celem obu ugrupowań było zajęcie Ostródy – ważnego węzła logistycznego – a następnie wspólny już marsz na Elbląg. Powodzenie tej fazy operacji oznaczałoby, że między wolną Polską – na północy, poza wyjątkami, leżącą za Wisłą – a oczyszczonym z okupantów korytarzem znalazłoby się siedem do dziewięciu rosyjskich brygad. Tkwiłyby niczym w worku, najwięcej z nich w zakolu „królowej polskich rzek” – w trójkącie między okupowanym Grudziądzem a niezajętymi Bydgoszczą i Toruniem. Likwidacją tego zgrupowania miano się zająć w kolejnej odsłonie kontrofensywy, choć w sztabie naczelnego dowódcy WP nie brakowało optymistów, przekonanych, że izolacja skłoni rosyjskich dowódców liniowych do poddania się. Tak czy inaczej, finalnym rezultatem miało być całkowite uwolnienie od Rosjan województw pomorskiego i kujawsko-pomorskiego oraz rozpoczęcie rekonkwisty Warmii i Mazur.

Rozpoczęcie z przytupem, wszak odzyskanie Elbląga byłoby nie lada sukcesem także w wymiarze propagandowym. Wiosną 2022 roku miasto stało się symbolem polskiego oporu. Oblężone, wytrwało ponad dwa miesiące, w trakcie których Rosjanie całkowicie je zniszczyli, zabijając jedną czwartą mieszkańców. Wielu cywilów zginęło podczas prób opuszczenia Elbląga – strzelano do nich nawet w konwojach, na które uprzednio godziło się rosyjskie dowództwo. Ginęli najmłodsi – co najmniej sześciuset nieletnich w ruinach zbombardowanego teatru. Agresorzy zrzucili na przemieniony w schron budynek bombę, mimo iż wyraźnie oznaczono go sporządzanym po rosyjsku napisem dzieci. O zagładzie miasta mówił wówczas cały świat, powstały na ten temat przejmujące dokumenty, a i Kreml – na swój sposób – przyłączył się do podnoszenia rangi Elbląga jako symbolu. Zaraz po jego zdobyciu zaczęła się pokazowa odbudowa, co jakiś czas wizytowana przez samego Putina (bądź jego sobowtóry).

Na sukces Polaków miało zapracować nie tylko wysokie morale, ale i zachodni sprzęt. Rzeczpospolita jeszcze przed wojną, w ograniczonym zakresie, dysponowała technologią militarną inną niż poradziecka i własna. Lecz było jej za mało, aby wyższą jakością niwelować rosyjskie przewagi ilościowe. Wiosną 2022 roku Zachód zdecydował się wspierać sprzętowo Wojsko Polskie, ruszyły więc – via Niemcy, Czechy i Słowacja – dostawy obejmujące zarówno wojskową drobnicę, jak i zaawansowane systemy. Wartość tej pomocy, w czerwcu 2023 roku osiągająca pułap 80 mld dol., była więc niebagatelna. Polaków cieszyły zwłaszcza pozyskane od Niemców czołgi Leopard 2 i amerykańskie transportery opancerzone Bradley. Ale nie brakowało też powodów do zmartwień – zakres wsparcia był niewystarczający, mówiło się wręcz o „kroplówce”. Dobrze ilustrowała to kwestia samolotów bojowych – Zachód długo odmawiał Polsce wysłania własnych konstrukcji. Siły Powietrzne RP przetrwały pierwsze rosyjskie uderzenie z 24 lutego 2022 roku, a ich skład uzupełniły później maszyny eks-sowieckie, podarowane przez kraje dawnego bloku wschodniego. Pozwalało to na ograniczoną aktywność lotnictwa, jednak zdecydowanie za małą jak na wymogi kontrofensywy. Nawet w obliczu szokującej indolencji rosyjskich sił powietrznych.

W zgodnej ocenie wielu analityków polska armia nie była gotowa do kontrofensywy. Pierwotnie mówiono głównie o braku przewagi powietrznej, lecz szybko okazało się, że słabości są także gdzie indziej. Rosjanie dobrze przygotowali się do obrony – stworzyli kilka linii umocnień i potężne pola minowe. Czołgi były wobec nich nieprzydatne, niekiedy wręcz bezbronne – na Polakach zemścił się brak dostatecznej liczby trałów przeciwminowych. Dramatycznie zabrakło systemów walki radioelektronicznej (WRE). W tej wojnie, w jej pełnoskalowej odsłonie, od początku używano dronów. Gdy ruszyła polska kontrofensywa, Rosjanie masowo wysłali w powietrze własne aparaty, zapewniając im szczelny parasol WRE. Bezpilotniki dziesiątkowały atakujące oddziały jeszcze na pozycjach wyjściowych. Co więcej, rosyjskim żołnierzom nie zabrakło motywacji do walki. W polskim sztabie zakładano, że silne pierwsze uderzenie wywoła u wroga panikę i doprowadzi do kaskadowego załamania frontu. Doświadczenia z działań na Lubelszczyźnie były w tym zakresie obiecujące…

Nic takiego się nie wydarzyło. A polskie oddziały nie osiągnęły nawet Ostródy. Na lewej flance uwikłały się w krwawe boje o Nowe Miasto Lubawskie, na prawej – w równie zaciekłe zmagania o Nidzicę. Obie miejscowości ostatecznie zajęto, ale obu powstałych przy okazji wybrzuszeń w rosyjskich liniach nie udało się połączyć. Po pięciu miesiącach „bicia głową w mur” naczelne dowództwo WP przyznało się do niepowodzenia kontrofensywy.

W listopadzie 2023 roku inicjatywa operacyjna przeszła w ręce Rosjan. Lecz ich atakom daleko było do rozmachu, z jakim armia rosyjska weszła do boju w lutym 2022 roku. Generałowie Federacji najwyraźniej postanowili skupić się na obronie dotychczasowych zdobyczy, do momentu, kiedy staną się one przedmiotem rozmów pokojowych.

Pod koniec drugiego roku konfliktu w pełnoskalowej odsłonie 90 proc. Polaków oczekiwało od władz i armii dalszego prowadzenia walki, niemal 80 proc. wierzyło, że zakończy ją pełne zwycięstwo, rozumiane jako przywrócenie granic sprzed 2014 roku. Rzadko kto zadowalał się samym zachowaniem niepodległości, choć świadomość, że stało się to mimo gigantycznej różnicy potencjałów między Rosją a Polską, była dla wielu Polaków powodem do dumy.

Inaczej przedstawiały się nastroje w krajach, które Rzeczypospolitej udzielały wsparcia. Zachodnie społeczeństwa były wojną coraz bardziej zmęczone, nasilała się presja na polityków, aby ograniczyć czy wręcz zakończyć wsparcie. Tym samym zmusić Warszawę do rozmów z Moskwą, a choćby i w formule „pokój za ziemie” (już zajęte terytoria Polski). Takie głosy silne były przede wszystkim za Odrą, gdzie coraz większy posłuch zyskiwała prawicowa i prorosyjska Alternatywa dla Niemiec (AfD). Niekorzystne dla Polski procesy społeczno-polityczne zachodziły też na Słowacji, gdzie władzę pod koniec 2023 roku przejęli populiści, deklarujący „dystans wobec wojny”. Oba kraje stanowiły huby logistyczne, przez które nad Wisłę docierała większość zagranicznej pomocy wojskowej. Wypadnięcie z koalicji wspierającej Rzeczpospolitą Niemiec i Słowacji byłoby dla Warszawy dramatem. Jeszcze większym ewentualna wolta USA – dotąd najhojniejszego donatora. Tymczasem w Stanach zaczynała się kampania wyborcza, a głównym kandydatem republikanów pozostawał były prezydent Donald Trump, zafascynowany Putinem ekscentryk i nade wszystko zdecydowany przeciwnik pomocy dla Polski. Pomocy, bez której Rzeczpospolita – z jej zdemolowaną przez wojnę gospodarką i przemysłem – mogłaby nie przetrwać.

Niezależnie od ponurych scenariuszy na przyszłość i ogólnych trudów wojny, na obszarze dwóch trzecich Polski toczyło się w miarę normalne życie. Na Szczecin, Poznań, Wrocław, Katowice, Kraków co jakiś czas spadały pociski manewrujące, zrzucane z bombowców strategicznych operujących nad Federacją. Rosjanie co kilka dni ostrzeliwali z artylerii Trójmiasto (szczególnie porzucony wcześniej Gdańsk). Ich rakiety i drony – odpalane z obszaru Białorusi – regularnie spadały na Lublin, zwłaszcza jego przedmieścia, mocno pokiereszowane w walkach z 2022 roku. Jednak najzacieklejsze ataki z wykorzystaniem pocisków dalekiego zasięgu i dronów wymierzone były w Warszawę (w której podczas prób oblężenia ucierpiało około 5 proc. zabudowy). Miejscowa obrona przeciwlotnicza – oparta na amerykańskich i niemieckich systemach – z powodzeniem udaremniała miażdżącą większość uderzeń. O stolicy Polski mówiło się, że ma najlepszą OPL w Europie, czego pośrednim dowodem były zagraniczne delegacje, co rusz przyjeżdżające do Warszawy (pociągami z Berlina, bo komunikacja lotnicza została w lutym 2022 roku zawieszona).

W podobnym tonie wypowiadano się o polskim wybrzeżu. I nie chodziło tylko o nagromadzenie wojska i przeszkód inżynieryjnych wzdłuż linii brzegowej od Gdańska po Świnoujście. Nadbrzeżne dywizjony rakietowe trzymały rosyjską Flotę Bałtycką z dala od lądu. Po utracie w kwietniu 2022 roku krążownika „Moskwa” – flagowej jednostki zgrupowania czarnomorskiego, wysłanej na Bałtyk do wsparcia inwazji – Rosjanie zrezygnowali z pomysłu przeprowadzenia operacji desantowej. Latem i jesienią 2023 roku Polacy wykonali kilkanaście uderzeń lotniczych na bazy w Bałtijsku i Królewcu. Wykorzystano w nich drony oraz zachodnie pociski manewrujące. Utrata kilku cennych jednostek, w tym trafionego w doku nowego okrętu podwodnego, zmusiła rosyjską admiralicję do ewakuacji większości floty do Petersburga (Kronsztadu). Latem 2023 roku nadbałtyckie plaże od Władysławowa po Międzyzdroje niemal jak przed wojną zapełniły się miłośnikami słonecznych i morskich kąpieli. Był to dowód niezłomności, żywotności, siły mechanizmów adaptacyjnych, tęsknoty za normalnością, ale i poczucia względnego bezpieczeństwa, żywionego przez Polaków.

Wakacyjne radości nie zmieniały faktu, że według danych ONZ z końca lata 2023 roku na świecie było sześć milionów polskich uchodźców. Najwięcej – 4,1 mln – przebywało w krajach Unii Europejskiej, połowa z tej grupy w Niemczech i Francji (kolejno 1,15 mln i 970 tys.). Dodatkowo ponad pięć milionów osób miało status uchodźców wewnętrznych, czyli nadal przebywających na terenie Polski, choć z dala od swoich domów. W sumie po 24 lutego 2022 roku miejsca stałego pobytu opuściło 15 mln Polaków. Od tego czasu do domów wróciło cztery miliony osób, spośród nich milion z zagranicy.

Do końca 2023 roku działania zbrojne kosztowały życie 70 tys. żołnierzy Wojska Polskiego, 150 tys. zostało rannych. Zginęło również 70 tys. cywilów, drugie tyle odniosło rany. Straty rosyjskie szacowano na 350 tys. poległych i rannych wojskowych. A wojna wciąż trwała…

*          *          *

Strach się bać, prawda? Ale dzięki Ukraińcom, którzy w ciągu trzech ostatnich lat drastycznie pogruchotali rosyjską armię, taki scenariusz, zwłaszcza z uwzględnieniem rzeczywistych realiów, jest mało prawdopodobny.

A propos tychże realiów – Polska jest gdzie jest, w znacznie lepszej sytuacji niż Ukraina w 2014 i 2022 roku. Lękamy się o wiarygodność naszego najważniejszego sojusznika – chyba słusznie – ale to nie zmienia faktu że są inni, a i my mamy „twarde argumenty”. Na przykład coś, czego zabrakło Ukraińcom, a co świetnie zilustrował Bartek Bera, jeden z najlepszych fotografów lotniczych w Europie. Nowoczesne, dobrze wyszkolone i wyposażone siły powietrzne. Ktoś powie, że małe. Nominalnie owszem, ale każdy z naszych „efów” wart jest więcej niż kilkanaście rosyjskich maszyn i ich pilotów. A teraz przemnóżcie to razy potencjał całej „naszej” Europy.

Załączam więc do wpisu Bartkowe zdjęcia, bo owszem, chcę Was skłonić do refleksji, ale zarazem zrobić coś, co robię od trzech lat. Dać optymizm i nadzieję.

Na zdjęciach, obok naszych „szesnastek” z 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego, widzimy też norweskie F-35. Sojusznicy pełnią w Polsce rotacyjny dyżur bojowy, stąd pod ich skrzydłami „ostre” uzbrojenie. Oglądam te fotografie raz za razem i trudno mi oprzeć się wrażeniu, że „jest moc!”.

—–

Moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

„Alfabet…” – z autografem i pozdrowieniami – możecie nabyć w sklepie na Patronite. Są tam też inne moje książki, w tym powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz political/war fiction, dziejące się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Całą ofertę znajdziecie na stronie pod tym linkiem.

„ISIS”

Wspominałem wczoraj o kolejnym „hicie” runetu – zdjęciach opublikowanych przez rosyjskich wojskowych, przedstawiających odciętą głowę ukraińskiego jeńca. To kolejny taki przypadek – brutalnej egzekucji pojmanego przeciwnika oraz publicznej prezentacji dowodów zbrodni.

Również wczoraj ukazał się raport ONZ poświęcony zbrodniom popełnianym na jeńcach. Przedstawiciele misji obserwacyjnej w Ukrainie doliczyli się 79 egzekucji w 24 odrębnych incydentach. Wydarzenia te miały miejsce od sierpnia 2024 roku. Poza jednym przypadkiem dobicia rannego i niezdolnego do walki rosyjskiego żołnierza, wszystkie zbrodnie pozostają dziełem rosjan.

W poprzednim raporcie Wysokiego Komisarza ONZ (ds. praw człowieka), z 1 października 2023 roku, mowa była o 42 zastrzelonych jeńcach. Ukraińcach.

Przedstawiciele ONZ analizowali filmy i zdjęcia opublikowane przez źródła po obu stronach, pokazujące egzekucje lub ciała zamordowanych żołnierzy. Przeprowadzili także szczegółowe wywiady ze świadkami.

„Geolokalizacja i chronolokalizacja incydentów wskazują, że zgłoszone egzekucje miały miejsce na obszarach, na których trwały rosyjskie operacje ofensywne”, napisali przedstawiciele misji.

Ich szefowa, Danielle Bell, podkreśliła, że „incydenty te nie wydarzyły się w próżni”. Do nieludzkiego traktowania i egzekucji schwytanych ukraińskich wojskowych wzywały osoby publiczne w rosji. ONZ odnotowała co najmniej trzy takie wezwania ze strony rosyjskich urzędników w ubiegłym roku. „W połączeniu z szerokimi przepisami dotyczącymi amnestii, takie oświadczenia mogą potencjalnie podżegać lub zachęcać do bezprawnych zachowań”,  stwierdziła Bell.

Mordowanie jeńców (i generalnie ich podłe traktowanie) przez rosjan ma głębokie podłoże kulturowe – zainteresowanych odsyłam do lektury rozdziałów „Bestialstwo” i „Rasizm”, będących częścią mojej ostatniej książki „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”. W połączeniu z publikacją dowodów zbrodni ma też specyficznie pragmatyczny wymiar. Upublicznianie filmów z prześladowań i zabójstw Ukraińców służy postawieniu „swoich” w sytuacji bez wyjścia. „Lepiej się nie poddawaj, walcz do końca, bo oni zrobią ci to samo…”, tak jedni żołnierze putina dyscyplinują drugich.

Armia zwyroli, niczym niegdyś ISIS…

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – osoby zainteresowane nabyciem wspomnianej w tekście pozycji pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych książek (również z bonusem), zapraszam tu.

Ekobójstwo

A dziś chciałbym Wam przypomnieć o istnieniu „Alfabetu rosyjskiej agresji”, książki, którą wydałem kilka miesięcy temu. W międzyczasie przybyło mi mnóstwo nowych Czytelników, a i pośród starych są tacy, którzy „Alfabetu…” nie czytali. Wszystkich zamierzam zachęcić do lektury, podrzucając fragment o ekologicznych skutkach „spec-operacji”. Książka wciąż jest w normalnej dystrybucji, a ofertę egzemplarzy z autografem i pozdrowieniami znajdziecie pod tekstem. Polecam się w kontekście świątecznych prezentów!

„Po pełnoskalowym ataku na Ukrainę rosyjska armia w ciągu kilku tygodni wyzbyła się zapasu nowych pocisków manewrujących. Generałowie Putina sięgnęli więc do lamusa, lecz okazało się, że pamiętające czasy Nikity Chruszczowa rakiety często nie osiągały celu. Wiele z nich spadało już w pierwszej fazie lotu, co wymusiło na załogach bombowców Tu-95 i Tu-160 wdrożenie odpowiedniego BHP. Polegało ono na wystrzeliwaniu pocisków nad Morzem Kaspijskim, by ewentualne niedoloty spadały do wody, nie czyniąc szkód na terytorium Federacji. Ta zapobiegliwość najpewniej uratowała ileś ludzkich żyć, przy okazji doprowadzając do masowego wymierania fok kaspijskich. Zdaniem zasłużonej rosyjskiej dziennikarki Julii Łatyniny za pomór ssaków odpowiadało paliwo z wadliwych pocisków. Tylko między 31 marca a 2 maja 2022 roku znaleziono ponad 800 martwych zwierząt, latem ta liczba wzrosła do 2,5 tys. U nielicznych fok wykryto wirusa dżumy, miażdżąca większość padła na skutek zatrucia toksynami.

W potocznym wyobrażeniu wojna to śmierć i cierpienie ludzi, w wymiarze materialnej destrukcji na pierwszy plan wysuwają się straty w infrastrukturze mieszkalnej i przemysłowej. Często umyka nam fakt, że na wojnie giną również zwierzęta, zabijane intencjonalnie bądź umierające z powodu niekorzystnych warunków wygenerowanych przez wojującego człowieka. Jeszcze mniej uwagi poświęca się wpływowi działań zbrojnych na szeroko rozumianą przyrodę, zwłaszcza w dłuższej, powojennej już perspektywie. Mieszkańcy departamentu Pas-de-Calais we Francji – gdzie w latach 1914–1918 toczyły się ciężkie walki – po dziś dzień nie uprawiają obszernych połaci ziemi z powodu zanieczyszczonej gleby. To samo tyczy się rolniczych niegdyś terenów w nieodległym belgijskim Ypres. Jak szacują naukowcy, w sąsiedztwie miasta wciąż zalega 2 tys. ton miedzi. Skażenie rtęcią i chlorem nadal uniemożliwia działalność rolniczą w przygranicznych regionach Iranu, choć od zakończenia iracko-irańskiego konfliktu minęło prawie 40 lat. Niemal ćwierć wieku od zbombardowania przez lotnictwo NATO rafinerii w serbskim Pančevie w okolicy systematycznie przybywa ponadnormatywnych zachorowań na raka.

Wojna bowiem nie jest eko. Gdy w drugim tygodniu marca 2022 roku badano jakość powietrza w Kijowie – wokół którego Rosjanie usiłowali zacisnąć pierścień oblężenia – sondy wykazały stężenie zanieczyszczeń 27 razy wyższe od normy. Eksplozje bomb i pocisków uwalniają cząsteczki metali ciężkich (jak ołów, rtęć, zubożony uran), formaldehydów, podtlenku azotu, cyjanowodoru. Wyzwolone związki chemiczne utleniają się w powietrzu, co prowadzi na przykład do kwaśnych deszczy. Zanieczyszczenia przenosi wiatr oraz wody powierzchniowe i gruntowe, dlatego ostatecznie mogą dotrzeć dużo dalej, niż wynosi zasięg działań zbrojnych. Na koniec 2022 roku ukraińska Izba Obrachunkowa określiła ilość niebezpiecznych substancji wyemitowanych do atmosfery na 67 mln ton, licząc od dnia rozpoczęcia inwazji. W dwóch poprzednich latach wspomniany wskaźnik wynosił 2,2 mln ton rocznie.

Długotrwałe narażenie na działanie wysoce przenikliwego ołowiu powoduje niewydolność nerek, krótki kontakt może wywołać encefalopatię, anemię, utratę koordynacji i pamięci. Tymczasem amunicja wykonana jest głównie z ołowiu. Trotyl – często stosowany materiał wybuchowy – łatwo wchłania się przez skórę i błony śluzowe. Działa rakotwórczo, prowokuje anemię, niewydolność wątroby i zaćmę. Ekspozycja na heksogenem prowadzi do niewydolności nerek. Eksplozja pocisku Grad uwalnia 500 gramów siarki, która w reakcji z wodą gruntową zamienia się w kwas siarkowy. Teren pokryty gradami jest bardziej „spalony” kwasem niż ogniem. Do tej pory na ukraińskiej ziemi spadły setki tysięcy, jeśli nie miliony takich rakiet…

Na obszarze Ukrainy żyje ponad 70 tys. gatunków flory i fauny, co stanowi ponad 35 proc. różnorodności biologicznej Europy. Kraj – z jego ogromnym areałem urodzajnego czarnoziemu – był do czasu inwazji jednym ze światowych liderów w produkcji i eksporcie zboża. Z kolei na wschodzie Ukrainy – w Donbasie – znajduje się strefa wysoce uprzemysłowiona. Jest tam blisko tysiąc ośrodków produkcyjnych, w tym kopalnie, rafinerie, stalownie i zakłady chemiczne. Jak szacuje The Conflict and Environment Observatory (Obserwatorium Konfliktów i Środowiska), w regionie składuje się 10 mln ton toksycznych odpadów (także poflotacyjnych). Eksplozje w takim otoczeniu generują dodatkowe ryzyka zanieczyszczeń powietrza, wody i gleby. Przykładem niech będzie atak na rafinerię w Łysyczańsku w maju 2022 roku, który spowodował zapalenie się 50 tys. ton szlamu olejowego. Ogień objął też dwa zbiorniki z ropą naftową (po 20 tys. ton każdy) oraz magazyn siarki. Tylko do połowy 2022 roku w ukraińskich rafineriach doszło do 60 pożarów. Część z nich była efektem nalotów, część skutkiem bezpośrednich walk.

Te ostatnie przełożyły się na zatrważającą statystykę. Sumarycznie – do końca 2022 roku – aż 174 tys. km2 ukraińskiej ziemi zostało „skażonych” minami i niewybuchami. Później – na skutek braku rosyjskich postępów – obszar ten w zasadzie nie rósł, lecz i tak z grubsza odpowiada wielkości Kambodży i ponad połowie powierzchni Polski. Zdaniem specjalistów rozminowanie takiego areału to wyzwanie na lata, którego nie załatwi za ludzi natura. Samoistna degradacja amunicji – zależna m.in. od pH gleby – to proces na 100–300 lat, obejmujący zatem kilka(naście) pokoleń, a te nie mogą żyć w zagrożeniu. A przecież nie tylko wojenne śmieci stanowią problem. Skutki walki z użyciem wojsk pancernych i piechoty zmechanizowanej to poza wrakami również masa spuszczonego w ziemię paliwa i smarów. Ba, sam ruch ciężkich pojazdów uszkadza czarnoziem, powodując jego zbrylanie i sklejanie. Hałas odstrasza drobne zwierzęta, jak dżdżownice, odpowiedzialne za mieszanie i napowietrzanie gleby, zerwana pokrywa roślinna nie chroni przed przenikaniem zanieczyszczeń. Trzeba 4–5 lat, by tak doświadczony czarnoziem odzyskał pełnię sił.

Do połowy 2023 roku przez wojnę ucierpiało 3 mln ha lasów, co stanowi blisko jedną trzecią zasobów leśnych państwa. Ukraińskie parki narodowe i rezerwaty są częścią ogólnoeuropejskiej Sieci Szmaragdowej, będącej domem dla wielu zagrożonych gatunków. W strefie wojny znalazła się ponad jedna trzecia wszystkich obszarów chronionych w Ukrainie – 1,24 mln ha. W Narodowym Parku Przyrodniczym Wielka Łąka rosyjskie czołgi rozjeździły szafrany wiosenne, przez 16 lat objęte programem ochrony. Poważnie ucierpiał Park Przyrodniczy Meotyda w sąsiedztwie zamęczonego przez Rosjan Mariupola, będący siedliskiem i lęgowiskiem m.in. pelikana dalmatyńczyka i mewy orlicy.

Wojna przerzedziła też pogłowie zwierząt hodowlanych. Tylko w pierwszym roku zmagań padła jedna czwarta z ponad 3,5 mln sztuk bydła i 5,7 mln sztuk trzody chlewnej. Niepoliczalne są straty pośród zwierząt domowych – kotów i psów. Część z nich została ewakuowana z zagrożonych rejonów wraz z właścicielami, ale większość pozostała w strefie wojny. Straty w środowisku naturalnym na koniec 2022 roku – i to takie, które udało się policzyć – Izba Obrachunkowa oceniła na 1,35 biliona hrywien (162 mld zł). Oszacowanie całkowitych szkód ekologicznych wyrządzonych Ukrainie będzie możliwe dopiero wtedy, gdy skończy się wojna. A proces odradzania się przyrody potrwa co najmniej 15 lat (…)”.

—–

No więc osoby, które chciałby nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilka innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Szanowni, piszę, także książki, w istotnej mierze dzięki Waszemu wsparciu. O które niezmiennie proszę.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Nz. Amunicyjny złom gdzieś na przedmieściach Chersonia. Ukraina pełna jest takich wysypisk, z którymi też trzeba będzie coś zrobić…/fot. własne

Rocznica

Dwa lata temu ukraińska armia wyzwoliła Chersoń. Było to zwieńczenie kilkumiesięcznej kontrofensywy, mającej na celu wyrzucenie rosjan na wschodni brzeg Dniepru.

Kilka miesięcy później pojechałem na oswobodzone tereny, porozmawiać z ludźmi, którzy przez pół roku żyli w realiach ruskiego miru. Wiele z tych opowieści mroziło krew w żyłach, część z nich zawarłem w wydanej w lutym br. książce pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”. Dziś, jako że mamy rocznicę, podrzucam dwa fragmenty – także z nadzieją, że tych, którzy nie czytali, zachęcą do lektury całej książki.

Do rzeczy.

—–

Zahorianiwka, położona 10 km na północ od Chersonia, przetrwała okupację niemal nietknięta – większe rosyjskie oddziały tylko przez wieś przejechały, wiosną 2022 roku jako zdobywcy, jesienią jako uciekinierzy.

– Przez chwilę mieszkało u nas kilku rosyjskich oficerów – opowiadała mi Olga Bunczuk, sołtyska. – Gdy zaczęła się inwazja, część mieszkańców uciekła, zostawiła chałupy; okupanci potraktowali je jak własne.

– Prześladowali was fizycznie, dokuczali?

– Właściwie nie. – Bunczuk pokręciła głową. – Czasem nagabywali, żeby przyjąć ich paszporty, ale ludzie kazali im iść w diabły. Na początku okupacji obsesyjnie szukali po domach atowszczików, a w sąsiedniej osadzie zabili trzech młodych mężczyzn, właściwie chłopców, cywilów. Rozstrzelali ich za współpracę z partyzantką.

– Bez sądu?

– A skąd, całą okupację traktowali nas jak gorszy gatunek. Niby chcieli z nas zrobić rosjan, a tak naprawdę mieli gdzieś, jak i z czego będziemy żyć. Zniszczyli sieć elektryczną, przez pięć miesięcy żyliśmy bez prądu. Rozkradli urządzenia z kurzej fermy, w której pracowało trzysta osób z okolicznych wiosek. Zaminowali pola, odbierając pracę tym, którzy żyli z roli. Nie musieli bić, by uprzykrzyć nam życie. – Bunczuk uśmiechała się smutno.

– Pamięta pani moment wyzwolenia?

– O tak! – tym razem uśmiech kobiety był radosny. – Miałam kontakt z synem, który służy w obronie terytorialnej. Pisał, że idą na Chersoń, że jego koledzy przejdą przez Zahorianiwkę. Noc z dziesiątego na jedenastego listopada spędziłam w piwnicy. Słyszałam jakieś głosy, ruch na drodze, ale bałam się, że to rosjanie, że mnie zabiją. Wyszłam z ukrycia jedenastego, była czternasta, gdy zobaczyłam pierwszych naszych chłopców.

*          *          *

W Tomaryne – wioseczce oddalonej o 8 km od wstęgi Dniepru – rosjanie mieli dość czasu, by powalić słupy elektryczne; więcej zniszczyć nie zdołali. Ale w okolicznych miejscowościach udało im się w pełni zastosować strategię spalonej ziemi. Wzorem armii czerwonej i Wehrmachtu z czasów II wojny światowej zdewastowali sieci przesyłowe, linie kolejowe, wysadzając mosty i wiadukty, spalili zakłady przemysłowe i gospodarstwa rolne.

– Babuszki opowiadały, że Niemcy byli bardziej humanitarni. – Kola, elektryk, na własnej skórze doświadczył okupacji.

– Tak źle było? – dopytywałem.

Mężczyzna przytaknął.

– Ale na początku nie – zastrzegł. – Na swój sposób to było nawet zabawne, jak szukali banderowców. „Chłopcy, w pętlę czasu wpadliście?”, pytałem jednego z nich. „Banderowcy? Osiemdziesiąt lat po wojnie?” Patrzył na mnie jak na wariata.

– Mógł zastrzelić…

– Wtedy jeszcze nie strzelali. To znaczy strzelali, jak popili, na wiwat. Bezpieczne to nie było, ale dało się znieść.

– Kiedy stali się najbardziej agresywni?

– Dwa tygodnie przed wyjściem zaczęli powalać słupy. – Dla Koli, członka ekipy zajmującej się odbudową sieci energetycznych, ten rodzaj destrukcji stanowił symboliczny punkt odniesienia. – Dziewiątego listopada ruszyła masowa kradzież samochodów. „Nie oddasz? Kula w łeb”, grozili. Brali auta cywilne, wzięli nasze służbowe wozy. Cokolwiek wpadło im w łapy, a czym dałoby się uciekać. Ale jedno trzeba im przyznać, pięknie spierdalali.

—–

Ps. Ponieważ mamy dziś Święto Niepodległości, życzę Wam, byśmy już zawsze obchodzili je w wolnym kraju, zawsze jako celebrację wydarzeń z coraz bardziej zamierzchłej przeszłości. Ludzie, o których piszę powyżej, cieszyli się z wyzwolenia. Zaraźliwe było to ich szczęście, ale mimo wszystko – obyśmy nie mieli powodów do przeżywania takich uniesień. Szczególnie jeśli alternatywą dla „nudy suwerenności” miałby być ruski mir i radość po jego pogonieniu. Załączone zdjęcie – wykonane wiosną 2023 roku gdzieś pod Chersoniem – dobrze ilustruje konsekwencje krótkiej wizyty „rusko-mirskich dobrodziejów”. Wiem, że przyjęlibyśmy ich „godnie”, ale obyśmy nie musieli.

Czego życzę sobie także z racji obchodzonych dziś imienin.

—–

Dziękuję za lekturę! Jutro wracam do bieżącego raportowania. Przypominam o możliwości wsparcia mojego pisania.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo” – lub dziś po prostu chcieliby postawić mi imieninową kawę – zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem cytowanej w poście książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Pod tym linkiem znajdziecie filmową recenzję „Alfabetu…”. O książce opowiada ceniony przeze mnie pisarz Radek Wiśniewski.

Szanowni, za kilka dni wezmę udział w konferencji poświęconej niszczeniu przez rosjan ukraińskiego dziedzictwa kulturowego. W spotkaniu można wziąć udział on-line, zachęcam do rejestracji.

Zasób

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że broń z czasów ZSRR będzie używana w rozmaitych wojnach – głównie „egzotycznych” – przez kolejne pół wieku. Tyle jej wyprodukowano. Ale koszmarnie materiałochłonny konflikt w Ukrainie sprawił, że posowieckie zapasy – w rosji, Ukrainie i dawnych krajach bloku wschodniego – topnieją w oczach. Dla rosjan, z ich niewydolnym przemysłem zbrojeniowym, oznacza to nie lada kłopot. W perspektywie roku utracą możliwość prowadzenia działań zbrojnych o wysokiej intensywności. Już dziś braki sprzętowe kompensują ludzką masą, czemu towarzyszy przekonanie, że tej „broni” im nie zabraknie. Czy rzeczywiście?

Najnowsza odsłona rosyjsko-ukraińskiej wojny – operacja Sił Zbrojnych Ukrainy (ZSU) w obwodzie kurskim – potwierdza, że armia putina funkcjonuje w realiach „krótkiej kołderki”. Ukraińcy weszli do rosji jak w masło, mając naprzeciw siebie nieliczne, słabo wyposażone jednostki, których personel w większości rozpierzchł się bądź poddał atakującym. Gdy piszę te słowa – ponad tydzień po rozpoczęciu operacji kurskiej – rosjanie nadal z trudem gromadzą siły, które mogłyby powstrzymać ZSU, a następnie przejść do kontruderzenia. Nominalnie wielka armia nie bardzo ma kogo (i co) posłać w bój na własnym terytorium (!), rzuca więc „zielonych” poborowych i „skubie” inne odcinki frontu, ryzykując osłabienie własnych linii.

No to jak to w końcu z tym „ludzkim bogactwem” jest?

—–

Przyjrzyjmy się najpierw bieżącym potencjałom – obu stron, dla pełniejszego obrazu sytuacji. W połowie 2024 roku armia federacji rosyjskiej miała pod bronią milion sto tysięcy ludzi, z czego 570 tys. zaangażowanych było w Ukrainie (a pośrednio – do „obsługi” konfliktu z obszaru rosji – kolejne 130 tys.). ZSU liczyły w tym czasie 600 tys. żołnierzy. Front (rozumiany jako bezpośrednia linia styku) absorbował tylko część tych sił – w danym momencie po 150–180 tys. wojskowych z obu armii. Reszta odpoczywała, stanowiła odwód, szkoliła się, służyła w jednostkach wsparcia.

Co istotne, stany osobowe mają charakter płynny. Wojujące armie zmuszone są do nieustannej wymiany personelu (w nomenklaturze wojskowej nazywa się to „odtwarzaniem gotowości bojowej”) – ludzie bowiem giną, zostają ranni lub czasowo wyłączeni z walki ze względu na stan psychiczny i fizyczne „zużycie”. Natura wojny premiuje zatem kraje ludniejsze, zwłaszcza w realiach konfliktów długotrwałych, o wysokiej intensywności.

Fakt, iż na linii styku ilościowe potencjały udaje się równoważyć, jak dotąd wystarcza Ukrainie do przetrwania. Rzecz w tym, że owo równoważenie na dłuższą metę będzie wyzwaniem nie do udźwignięcia, dysproporcja w ludzkich zasobach mobilizacyjnych jest bowiem rażąca. W 2022 roku populacja Ukrainy liczyła 41 mln osób, według dostępnych danych z końcem 2023 roku mieszkało w niej już tylko 29 mln ludzi. Brakujące 12 mln to przede wszystkim uchodźcy i mieszkańcy okupowanych terytoriów. Podstawowa baza rekrutacyjna została więc uszczuplona, a niekorzystna proporcja w odniesieniu do zasobów rosyjskich jeszcze się pogorszyła – w lutym 2022 roku wynosiła 1:3,5, w 2023 roku 1:5.

—–

Ale czy to daje podstawy do twierdzenia o rzekomej niewyczerpalności rosyjskich rezerw? Opartych – co warto podkreślić – głównie na wciąż żywej analogii z możliwościami ZSRR.

Jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny rosjan było dużo mniej niż rosjanek – na każdą setkę kobiet przypadało mniej niż 90 mężczyzn. To wyjątkowo upośledzona proporcja (w Polsce wynosi ona 100:96 i nie odbiega od średniej dla rozwiniętych państw), która w praktyce oznaczała, że w rosji żyło nieco ponad 64 mln mężczyzn. Ilu z nich nadawało się do wcielenia? Według raportu ONZ World Population Prospects w 2020 roku w federacji było 14,25 mln mężczyzn w wieku poborowym (18–40 lat). Wówczas przewidywano, że w 2025 roku liczba ta spadnie do 11,55 mln, a w 2030 roku do 11,23 mln. Po drodze wydarzyła się jednak pandemia (która zabiła ponad milion rosjan), potem exodus potencjalnych rekrutów (kolejny milion ludzi), no i koszmarne straty na froncie (dziś szacowane na 600-700 tys. zabitych i rannych). Ale mieliśmy też zabieg administracyjny, polegający na podniesieniu górnej granicy wieku poborowego o pięć lat, co pozwoliło zniwelować ubytki.

Nie zapominajmy jednak o niskiej kondycji zdrowotnej rosyjskiego społeczeństwa. To temat na oddzielny tekst, na potrzeby tego dość napisać, że średnia długość życia rosyjskiego mężczyzny to dziś 64 lata – o kilkanaście mniej niż w krajach rozwiniętych. Oczywiście, walczą młodsi, ale średnia jest efektem tego, w jakich warunkach ci młodsi żyją. Wielu z nich zwyczajnie się do wojska nie nadaje. Wedle nieoficjalnych danych, mimo niewygórowanych norm, aż jedna trzecia potencjalnych rekrutów zostaje odrzucona z powodów zdrowotnych.

Poza tym kilkunastomilionowa rzesza potencjalnych żołnierzy to zbiór w istotnej mierze tożsamy z zasobem osób w wieku produkcyjnym. Gospodarka rosyjska jest nieefektywna, w wielu obszarach przestarzała, wciąż jednak opiera się na przemyśle i usługach, które wymagają wykwalifikowanej siły roboczej. Gospodarka ZSRR w 1941 roku – mimo wcześniejszej, intensywnej industrializacji – oparta była na rolnictwie, ono zaś zmagało się z problemem ogromnego ukrytego bezrobocia. W realiach nadpodaży rąk do pracy masowa mobilizacja kołchozowych chłopów nie wpłynęła na efektywność produkcji rolnej i gospodarki jako całości. Tymczasem rosja takich niewykorzystanych zasobów nie ma za wiele, nie może więc w nieskończoność ściągać kolejnych roczników mężczyzn do armii.

—–

Dla porządku zerknijmy, jak to wygląda po drugiej stronie.

Gdy zaczęła się inwazja, ukraińskich mężczyzn w wieku 18–60 lat objął zakaz opuszczania kraju. Istniały wyłączenia (na przykład dla ojców trójki dzieci), pojawiło się zjawisko nielegalnych wyjazdów, lecz i tak cztery piąte uchodźców stanowiły kobiety, dzieci i osoby starsze. Rząd w Kijowie nie publikuje danych o strukturze wieku i płci „swojej” populacji. Jednak założenie, że w 29-milionowej społeczności występuje nadreprezentacja mężczyzn, wydaje się prawidłowe. Potwierdza je wynik przeprowadzonej niedawno obowiązkowej rejestracji rekrutów – okazuje się, że w Ukrainie żyje ponad 3 mln mężczyzn w wieku poborowym, dotąd nieobjętych mobilizacją. Jest więc jeszcze kim walczyć, bez sięgania po drastyczny środek w postaci powoływania większej liczby kobiet oraz dzieci i starców.

Ale jak długo? Jesienią 2023 roku ukraińskie straty doszły do poziomu około 20 tys. miesięcznie – zabitych, rannych i z różnych powodów niezdolnych do walki; rosyjskie w listopadzie 2023 roku dobiły do tysiąca zabitych i rannych dziennie. Nadal więc pozostawały wyższe od ukraińskich, co jest tendencją obserwowaną od początku wojny na pełną skalę. Wiosną 2024 roku straty ukraińskie zaczęły spadać i dziś utrzymują się na poziomie 250-300 wyeliminowanych z walki, rosyjskie nieznacznie wzrosły. Proporcja, w której na trzech (czy nawet czterech) zabitych i rannych rosjan przypada jeden Ukrainiec, nadal pozostaje niekorzystna dla Ukrainy.

Ponure konkluzje płynące z zestawienia potencjałów ludnościowych nie muszą być jednak wiążące. A klucz demograficzny wcale nie jest odpowiedzią na pytanie, kto w przedłużającej się wojnie zwycięży. Dziesięciokrotnie mniejszy Wietnam ostatecznie pokonał USA w połowie lat 70., siły zachodniej koalicji – nominalnie mniejsze o połowę – rozniosły w pył wojska Saddama Husajna podczas drugiej „Pustynnej Burzy” w 2003 roku. Maleńki Afganistan upokorzył olbrzymie sowieckie imperium w latach 80., a 70-milionowe Niemcy hitlerowskie w dwa lata zawojowały kawał Europy, zamieszkały przez 150 mln ludzi (wszyscy znamy finał, ale załóżmy, że ta historia kończy się wiosną 1941 roku). Już po tych przykładach widzimy, że istotnych zmiennych jest więcej. Poza „masą demograficzną” liczy się przewaga technologiczna, organizacyjna, determinacja (rozumiana jako wola walki), baza przemysłowa czy wreszcie potężni sojusznicy, którzy wcale nie muszą angażować się wprost w działania wojenne, by mieć na nie istotny czy wręcz decydujący wpływ.

—–

Tekst powstał na bazie rozdziału „Demografia”, który jest częścią mojej najnowszej książki pt: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”. Zainteresowanych odsyłam do lektury – znajdziecie tam znacznie więcej danych statystycznych.

Zarówno „Zabić Ukrainę…”, jak i „Międzyrzecze. Cena przetrwania” – w wersji z autografem i pozdrowieniami – możecie nabyć w moim sklepie na Patronite, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. rosyjscy jeńcy wzięci do niewoli w obwodzie kurskim. Ukraińcy ujęli dotąd ponad tysiąc rosjan, ale z rosyjskich źródeł wynika, że dowództwo armii straciło kontakt z czterema tysiącami wojskowych w obwodzie. Nie znaczny to, że wszyscy zostali schwytani – część walczy w okrążeniu, część zdezerterowała, niektórzy ukrywają się na terenie zajętym przez ZSU/fot. ZSU

Artykuł opublikowałem w portalu Interia.pl