Pieniądze

Sądząc po tym, co do nas dociera z Moskwy, raczej nie ma opcji na szybkie zakończenie wojny. Co oznacza, że Ukraina wciąż powinna otrzymywać zachodnie wsparcie. Jakie? Czego najbardziej jej trzeba?

W basenie Morza Czarnego inicjatywa strategiczna należy do obrońców i nic nie wskazuje na to, by sytuacja się zmieniła. rosjanie – utraciwszy (bezpowrotnie lub czasowo) ponad 30 okrętów, ale też sporo portowej infrastruktury i instalacji wojskowych jak radary czy naziemne wyrzutnie – nadal wykazują taktyczną impotencję. Zdaje się, że na Kremlu niczego ambitnego od marynarki już nie oczekują – ma pilnować mostu krymskiego i od czasu do czasu słać z morza pociski rakietowe Kalibr na ukraińskie miasta.

W Moskwie zapewne liczą, że wojnę uda się rozstrzygnąć na lądzie i w gabinetach polityków, co posiada też i swoje plusy, pozwala bowiem Ukraińcom koncentrować wysiłki gdzie indziej. Taki stan rzeczy ma również znaczenie w kontekście zachodniej pomocy. Ukraina nie potrzebuje od sojuszników dostaw sprzętu niezbędnego do prowadzenia wojny morskiej. Jest tu w istotnej mierze samowystarczalna, a i przeciwnik nie stwarza poważnego wyzwania.

—–

Inaczej mają się sprawy w domenie powietrznej. Ukraina weszła do wojny z lotnictwem załogowym kilkunastokrotnie mniejszych od rosyjskiego; kilka razy mniejszym, wziąwszy pod uwagę realny potencjał rzucony do walki przez rosję. Przez trzy lata obie strony zestrzeliły sobie porównywalną liczbę samolotów (po około 150), ale dla Ukraińców te straty były dotkliwsze. rosja częściowo ubytki odtworzyła, produkując nowe maszyny, no i dysponuje większymi rezerwami. Ukraina samolotów bojowych nie wytwarza, kompensacja obywała się poprzez przywracanie do służby maszyn dawno wycofanych (często na zasadzie składania jednego egzemplarza z kilku różnych samolotów) oraz dzięki dostawom z zagranicy. Początkowo Ukraińcy otrzymywali odrzutowce radzieckiej proweniencji, na przykład MiG-i-29 z Polski i Słowacji, od zeszłego roku nad Dniepr trafiają zachodnie konstrukcje – pochodzące z europejskich dostaw amerykańskie F-16 oraz francuskie Mirage 2000-5F.

Dziś siły powietrzne Ukrainy dysponują około dwudziestoma „efami” i co najmniej ośmioma francuskimi maszynami, w służbie jest jeszcze około 40 odrzutowców sowieckiego pochodzenia. Dla Kijowa nie ma już odwrotu od pełnej westernizacji lotnictwa. Zważywszy na rozmaite przewagi zachodnich konstrukcji, idealną byłaby sytuacja, gdyby ów proces nastąpił jak najszybciej. Niestety, nie jest to możliwe z co najmniej trzech powodów.

Po pierwsze, długości procesu szkoleniowego (co dotyczy nie tylko pilotów, ale i mechaników). Po drugie, ograniczonej podaży maszyn. Bez Stanów, które nie są skore do przekazywania „efów szesnastych” z własnych zapasów, realnie dostępnych dla Ukraińców jest kilkadziesiąt maszyn – a i one w większości nie są na „tu i teraz”. Belgia, która obiecała wysłać na Wschód kilkanaście samolotów, odsunęła realizację pomysłu na przyszły rok z uwagi na opóźnienia w dostawie następców (maszyn F-35 z USA). Francuskie możliwości dotyczące Miragów są jeszcze skromniejsze (cała pomoc zapewne skończy się na przekazaniu 16-18 myśliwców).

Ale jest i trzeci „hamulcowy” – sami Ukraińcy nie są w stanie wysłać na szkolenia dużej liczby pilotów i personelu technicznego. Jednym z głównych problemów jest słaba znajomość języka angielskiego wśród kandydatów. W efekcie proces przechodzenia na zachodnie konstrukcje następuje powoli, a bieżące uzupełnianie strat musi odbywać się w oparciu o sprzęt poradziecki. Problem w tym, że zasoby własne (magazynowe) oraz sojuszników zostały już istotnie wydrenowane. Pośród partnerów Ukrainy niewiele jest krajów, które mają jeszcze Migi i Suchoje „na chodzie”. Około tuzinem sprawnych MiG-ów-29 dysponuje Polska – z deklaracji władz RP wynika, że maszyny te trafią na Wschód. Realnie będzie to możliwe w drugiej połowie br.

—–

Jeśli idzie o lotnictwo bezzałogowe, Ukraina dobrze opanowała technologię produkcji dronów bojowych, włącznie z maszynami dalekiego zasięgu. Ukraińskie „bezpilotniki” rażą cele w głębi rosji nawet na dystansie do tysiąca kilometrów. Czy Zachód mógłby się tu jakoś zaangażować? Od strony technicznej – inżynierskiej i produkcyjnej – nie jest to pomoc niezbędna, koniecznym za to jest wsparcie finansowe ukraińskich wysiłków w tym zakresie.

Ale w domenie powietrznej mamy też obronę przeciwlotniczą (OPL) – i tutaj bez pomocy sojuszników ani rusz. Obecnie kluczowe obiekty w Ukrainie chronione są przez pięć baterii Patriot i jedną baterię SAMP/T, będącą europejskim odpowiednikiem Patriotów. Oba systemy mają zasięg ponad 100 km, doskonale spisują się w walce z rosyjskimi samolotami i pociskami manewrującymi. Rzecz w tym, że jest ich trzy razy mniej niż wynika z ukraińskich potrzeb.

Włosko-francuski SAMP/T nie jest dostępny „na już”, z Patriotami byłoby łatwiej, ale na przeszkodzie stoi amerykańska niechęć do przekazywania Ukrainie wyrzutni i radarów (z pięciu baterii Patriotów, które znalazły się nad Dnieprem, trzy podarowały Ukrainie Niemcy, jedną Rumunia; tylko jednak pochodziła ze Stanów). Świadom nastawienia donalda trumpa, Wołodymyr Zełenski stwierdził niedawno, że jego kraj gotów byłby kupić od USA dziesięć baterii. Na komercyjnych warunkach, co oznacza wydatek rzędu 20-25 mld dolarów. Dla Ukrainy to niebotyczna suma, stąd zastrzeżenie, że transakcję sfinalizowaliby europejscy partnerzy Kijowa. Co podkreśla najistotniejszy, finansowy element wsparcia Europy dla Ukrainy. W każdym razie trump nie odniósł się do propozycji Zełenskiego. To znaczy drwił z niej na użytek mediów, ale oficjalnych reakcji Waszyngtonu w tej sprawie nie znamy.

Lecz Patrioty to nie wszystko – do obrony na bliższych dystansach (do 40 km) potrzebne są inne systemy. Poprzestańmy na tym stwierdzeniu i na moment przenieśmy uwagę na Niemcy. Kilkanaście dni temu do tamtejszych mediów wyciekł protokół z wystąpienia attaché z ambasady RFN w Kijowie. Dokument opisywał ukraińskie doświadczenia z bronią „made in Germany”. Generalny wniosek był taki, że uzbrojenie to oceniane jest przez ukraińską armię jako skomplikowane, podatne na usterki, zbyt drogie i trudne do naprawienia w warunkach frontowych. Pośród krytykowanych systemów znalazł się zestaw obrony powietrznej Iris-T. Media doszukiwały się jego technicznych słabości, a to ślepa ścieżka. Iris-T spisuje się świetnie, a jego jedyną słabą stroną jest ograniczona podaż pocisków – do końca lutego br. Niemcy przekazały Ukrainie 650 sztuk (przez 2,5 roku). Jeden kosztuje ponad pół miliona euro, roczna produkcja oscyluje w granicach pięciuset pocisków. Roczne zapotrzebowanie armii ukraińskiej, biorąc pod uwagę intensywność konfliktu, szacowane jest na minimum tysiąc pięćset sztuk.

—–

Równie ograniczone są europejskie możliwości dotyczące broni pancernej – niezbędnej do prowadzenia wojny w domenie lądowej. Kontynentalni sojusznicy Ukrainy nadal mają trochę posowieckich czołgów (najwięcej Polska), ale „nawis” nowocześniejszych zachodnich konstrukcji został zużyty. Tymczasem po wyczerpujących walkach z ubiegłego roku ukraińskie siły zbrojnie zaczynają odczuwać krytyczny brak broni pancernej. I tylko USA mają odpowiedni zapas – czołgów i mocy produkcyjnych, potrzebnych do „wyszykowania” zmagazynowanych maszyn – by w miarę szybko wysłać do Ukrainy niesymboliczną partię Abramsów.

Ukraińcom brakuje też bojowych wozów piechoty. Europejskie konstrukcje (jak choćby nasz Rosomak) nie zawodzą na polu bitwy, ale dużo i szybko tego rodzaju sprzętu mogą dostarczyć tylko Amerykanie. Idzie przede wszystkim o Bradleye, które z uwagi na trakcję gąsienicową lepiej niż pojazdy kołowe sprawdzają się w ukraińskich warunkach terenowych.

I można by tak długo wymieniać kolejne rodzaje potrzebnego uzbrojenia – dość stwierdzić, że bez USA ani rusz. Ale co w sytuacji, w której Waszyngton nie kwapi się do dalszej pomocy Kijowowi? W zeszłym tygodniu pisałem o raporcie Instytutu Gospodarki Światowej (IfW) z Kilonii. Nie mam sensu przytaczać ponownie tego omówienia, dość przypomnieć najważniejsze konkluzje. A są one takie, że to Europa pomogła Ukrainie bardziej niż USA (138 mld euro vs. 115). Co więcej, ma europejska wspólnota wciąż spore „luzy” w zakresie tej pomocy, zwłaszcza Francja, Włochy, Hiszpania, Wielka Brytania i Niemcy. „Gdyby «wielka piątka» krajów europejskich zrobiła choć tyle, co kraje nordyckie i bałtyckie, Europa mogłaby w dużej mierze zrekompensować wszelkie niedobory USA, zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc finansową”, stwierdza Christoph Trebesch z IfW.

Trudno się z tą konkluzją nie zgodzić, ale przecież pieniądze nie strzelają. Można jednak kupować za nie amerykańską broń i amunicję dla Ukrainy. Robić to do czasu, aż europejskie moce produkcyjne osiągną taki poziom, by możliwe było jednoczesne budowanie większych zdolności obronnych wspólnoty oraz wspieranie Kijowa.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Czytelnikowi o nicku Zajcef FizzlewickArkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Tomaszowi Krajewskiemu i Magdalenie Kaczmarek. A także: Piotrowi Rucińskiemu, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Bognie Gałek, Krzysztofowi Krysikowi, Mateuszowi Piecuchowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jarosławowi Terefenko, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Joannie Siarze, Aleksandrowi Stępieniowi, Marcinowi Barszczewskiemu, Dinarze Budziak, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Habeli i Annie Sierańskiej.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Marcie Müller-Reczek, Annie Waludzie (za „wiadro kawy”!) oraz Łukaszowi Podsiadło.

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Tekst, w obszerniejszej wersji, opublikowałem w portalu TVP.Info – oto link do tego materiału.

Wsparcie

– Daliśmy Ukrainie 350 miliardów dolarów – mówił w lutym br. prezydent donald trump. Amerykański przywódca lubi operować dużymi kwotami i dotyczy to nie tylko przykładów ilustrujących amerykańską hojność. W podobny sposób wypowiada się o relacjach handlowych USA. Problem w tym, że często mija się z prawdą, w zależności od potrzeby zawyżając lub zaniżając zyski i koszty ponoszone przez jego kraj. W przypadku Ukrainy drastycznie je podkręcił, co obnaża opublikowany właśnie raport Instytutu Gospodarki Światowej (IfW) z Kilonii.

IfW od ponad trzech lat realizuje projekt o nazwie „Ukraine Support Tracker” (UST). W jego ramach zbierane są dane na temat międzynarodowej pomocy dla Kijowa, uruchomionej po 24 lutego 2022 roku. Informacje pozyskiwane są z 41 krajów, w szczególności z państw członkowskich UE i G7, obejmują także pomoc zadeklarowaną przez Komisję Europejską i Europejski Bank Inwestycyjny. UST nie uwzględnia prywatnych darowizn i wsparcia organizacji międzynarodowych, takich jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Do puli pomocy nie są też wliczane koszty związane z przyjmowaniem i obecnością ukraińskich uchodźców.

—–

Najnowszy raport UST ukazał się 15 kwietnia br. – co z niego wynika? Na przykład to, że od czasu objęcia urzędu przez administrację trumpa, pomoc USA dla Ukrainy utknęła w martwym punkcie. Kiloński instytut nie odnotował żadnej kolejnej transzy wsparcia po 20 stycznia 2025 roku – i dotyczy to zarówno pomocy wojskowej, finansowej i humanitarnej. Ostatni amerykański pakiet ogłoszony został jeszcze za prezydentury Joe Bidena, 9 stycznia br. Miał on wartość 480 milionów euro (500 milionów dolarów) i zawierał przede wszystkim sprzęt przeznaczony do obrony przeciwlotniczej i wyposażenie dla myśliwców F-16.

Amerykańska broń nadal na Wschód trafia, ale wyłącznie w oparciu o stare zobowiązania. Nowych nie ma…

„Ostatnia przerwa w pomocy USA zwiększa presję na rządy europejskie, aby zrobiły więcej, zarówno w zakresie pomocy finansowej, jak i wojskowej”, komentuje Taro Nishikawa, członek zespołu „Ukraine Support Tracker”. Te słowa opisują wyzwanie, przed jakim stoi Europa, ale i oddają bieżący stan rzeczy. W styczniu i lutym Wielka Brytania przyznała na wsparcie dla Ukrainy 360 mln EUR, Niemcy 450 mln EUR, Norwegia 610 mln EUR, Dania 690 mln EUR, a najhojniejsza w tym okresie Szwecja aż 1,1 mld EUR. Ponadto Komisja Europejska wypłaciła Ukrainie pożyczkę w wysokości 3 mld EUR.

W konsekwencji łączna suma europejskich donacji osiągnęła kwotę 138 mld EUR, licząc od początku pełnoskalowej wojny. Co najważniejsze, ta suma jest o 23 mld EUR wyższa niż dotychczasowe nakłady poniesione przez Stany Zjednoczone. 115 mld EUR to prawie 131 mld dol. Kwota niemała, ale i znacznie niższa od wspomnianych 350 mld, które trump najwyraźniej wziął z sufitu.

—–

Żeby nie było tak kolorowo. „Estonia czy Dania przeznaczyły na Ukrainę ponad 2 proc. swojego przedwojennego PKB, w porównaniu z około 0,4-0,5 proc. dla Niemiec i Wielkiej Brytanii oraz tylko 0,1-0,2 proc. dla Francji, Włoch lub Hiszpanii”, czytamy w raporcie UST.

Nie wyszczególniono w nim danych dotyczących Polski. Dla porządku więc odnotujmy – w oparciu o informacje Kancelarii Prezydenta RP z lutego br. – że Polska przeznaczyła na pomoc Ukrainie równowartość 4,91 proc. PKB. Z tego 0,71 proc. PKB to wydatki na wsparcie wojskowe dla Ukrainy (a więc kwalifikowane w raportach kilońskiego instytutu), 4,2 proc. PKB to koszty pomocy ukraińskim uchodźcom. W liczbach rzeczywistych wsparcie militarne kosztowało dotąd Polskę 15 mld zł (około 3,5 mld EUR).

Wróćmy do opracowania IfW. Jego autorzy wzywają duże europejskie gospodarki do „odegrania bardziej znaczącej roli” we wspieraniu Kijowa. Dotyczy to przede wszystkim Wielkiej Brytanii, Francji, Niemiec, Włoch i Hiszpania. „Gdyby «wielka piątka» krajów europejskich zrobiła choć tyle, co kraje nordyckie i bałtyckie, Europa mogłaby w dużej mierze zrekompensować wszelkie niedobory USA, zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc finansową”, stwierdza Christoph Trebesch, szef projektu „Ukraine Support Tracker”. Trudno się z tą konkluzją nie zgodzić…

Ten tekst w rozszerzonej wersji opublikowałem w portalu „Polska Zbrojna” – oto link do materiału.

Nz. Dziś rano rosyjski dron-kamikadze uderzył w autobus pracowniczy. Do zdarzenia doszło w mieście Marganiec w obwodzie dniepropietrowskim. Zginęło 9 osób, a 30 zostało rannych. To kolejny rosyjski atak na bogu ducha winnych cywilów – co podkreślam i o czym wspominam, byśmy mieli świadomość, po co ta pomoc dla Ukrainy jest. Chodzi o powstrzymanie barbarzyńcy…/fot. DSNS

—–

Szanowni, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje książki w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Dekada

Kilkanaście dni temu znajoma z Ukrainy wzięła ślub. Państwo młodzi są tuż przed trzydziestką, mieszkają w Charkowie, skąd nie zamierzają się wynosić. Niestraszne im rosyjskie rakiety co rusz spadające na miasto, on ani myśli uciekać przed powołaniem do armii. „Żyjemy tu i teraz”, mówią zgodnie.

Na okolicznościowych zdjęciach widać uśmiechniętych i pięknych ludzi. Oglądając ilustracje, trudno oprzeć się wrażeniu, że świat i przyszłość stoi przed parą otworem.

Ile jeszcze wytrzymają?

Nie znam statystyk z pierwszych tygodni bieżącego roku, ale w minionym zawarto w Ukrainie 186 tys. małżeństw. A na świat przyszło 187 tys. dzieci. Porównywanie tych parametrów z danymi sprzed pełnoskalowej wojny nie ma sensu. Wtedy dotyczyły one 41-milionowej populacji, dziś na terenach kontrolowanych przez władze w Kijowie mieszka 29 mln osób. Reszta uciekła – w tym nadreprezentacja kobiet w wieku reprodukcyjnym – bądź znalazła się pod rosyjską okupacją. Tak czy inaczej, życie w Ukrainie płynie dalej, w miażdżącej większości kraju cechując się wieloma atrybutami normalności.

To często pozór, choć w jego utrzymanie Ukraińcy wkładają sporo energii. Historycznie patrząc, nic w tym nadzwyczajnego – ludzkość przetrwała mnóstwo zawieruch, sprawnie adaptując się do nienormalnych sytuacji. Dość wspomnieć koszmarną niemiecką okupację w Polsce. Zdziesiątkowani i okaleczeni, dotrwaliśmy jednak do wiosny 1945 roku. Także dlatego, że w międzyczasie zawierano małżeństwa/wchodzono w relacje i rodziły się dzieci.

Lecz nie wolno zapomnieć, że konflikt w Ukrainie trwa już 10 lat. I że Ukraińcy są nim po prostu zmęczeni. Nie trzeba żyć na wschodzie kraju, żeby się bać, odczuwać zubożenie, mierzyć się ze skutkami zawieszenia powinności państwa, które większość wysiłku wkłada w prowadzenie wojny. Tym trudniej zaakceptować taką rzeczywistość, gdy istnieje możliwość „wejrzenia w inne światy”. Ukraina nie jest fizycznie odcięta, nie działa tam surowa cenzura – inne realia pozostają na wyciągnięcie ręki, co wzmaga poczucie dyskomfortu.

„Ile jeszcze wytrzymamy?”, zastanawia się Tetiana, znajoma z Dnipro, po czym wzrusza ramionami. Po prawdzie, to chyba nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Zaś próba wiarygodnego rozeznania – jeśli rząd w Kijowie komukolwiek coś takiego zlecił – zawierałaby na tyle wrażliwe dane, że jak nic by je utajniono. Bo morale społeczeństwa to jeden z fundamentów ukraińskiego oporu – nie mniej istotny od kondycji armii czy zachodniej pomocy. W tym obszarze, w zakresie śródtytułowego pytania, jesteśmy więc skazani na niewiadomą.

Agresywna retoryka i mobilizacja

„Jeśli zostanę prezydentem Stanów Zjednoczonych, zakończę wojnę w Ukrainie w ciągu doby”, chwali się Donald Trump. Nie bardzo wiemy, jakim to złotym środkiem dysponuje kontrowersyjny polityk, ale w oparciu o inne jego wypowiedzi – oraz działania trumpistów w Kongresie – z dużym prawdopodobieństwem możemy przyjąć, że chodzi o odcięcie Kijowa od pomocy wojskowej. Wedle takiego scenariusza, pozbawiona „kroplówki” Ukraina zmuszona będzie usiąść do rozmów pokojowych. Trudno traktować poważnie owe 24 godziny, ale ramy czasowe konfliktu zdają się być w tym ujęciu wyraźniejsze, sięgające początku 2025 roku i inauguracji nowej prezydentury. Ale…

Po pierwsze, wciąż nie mamy pewności, że Trump obejmie urząd. Zmiennych, które mogą wpłynąć na kampanię i wyniki wyborów w USA, jest wiele, a ich wyliczanie wykracza poza temat tego tekstu.

Po drugie, amerykańska pomoc jest w dyskursie polityczno-medialnym, skutkiem czego także i w potocznym przekonaniu, nadmiernie fetyszyzowana. Nie chcę umniejszać jej znaczenia, ale przyjrzyjmy się statystykom. Do początku listopada 2023 roku łączna pomoc sojuszników dla Ukrainy wyniosła 242 mld euro. Dwie trzecie tych nakładów poniosła Europa, jedną trzecią USA. Transfery pieniężne – przeznaczone na bieżące funkcjonowanie państwa ukraińskiego – przekroczyły poziom 100 mld euro. W dostawach ściśle wojskowych prym wiodły Stany, które między lutym 2022 a listopadem 2023 roku przekazały Ukrainie broń i amunicję o wartości 44 mld euro. Reszta to przede wszystkim Europa (z nieznacznym udziałem pozaeuropejskich członków „kolektywnego Zachodu”).

Są więc USA liderem, jednak coraz bardziej w ujęciu historycznym, bo wpływy trumpistów sprawiają, że polityka „odcięcia Kijowa” de facto już jest przez Waszyngton realizowana. Co zaowocowało mobilizacją Europy. Ukraina zyskała gwarancje wieloletniej pomocy ze strony Wielkiej Brytanii, Francji i RFN, podobne zobowiązania zamierzają podjąć inne europejskie kraje. Niezależnie od tego organizowane są kolejne dostawy sprzętu i amunicji, których wartość na ten rok już teraz dochodzi do 20 mld euro.

Zarazem agresywna retoryka Trumpa – której częścią jest wygrażanie Europie i wyraźna skłonność do „romansu” z putinowską rosją – zmusiła europejskie rządy do zajęcia się na poważnie kwestiami własnego bezpieczeństwa militarnego. I nawet jeśli nie towarzyszy temu obawa o wyjście Ameryki z NATO, to niezdecydowanie USA w kwestii Ukrainy daje sojusznikom do myślenia. Nikt nie chciałby – jak obecnie Kijów – stać się zakładnikiem wewnątrzamerykańskiego sporu między demokratami a republikanami. Szczególnie że Moskwa tylko podsyca obawy, niekiedy już wprost grożąc członkom natowskiej i unijnej wspólnoty. Długofalowym skutkiem opisanej sytuacji będzie remilitaryzacja Europy, co w bliskiej i średniej perspektywie oznacza wspieranie Ukrainy. Jej opór bowiem wyraźnie osłabia rosję, wybijając Kremlowi z głowy inne militarne akcje.

Wolta wcale nierozstrzygająca

Tylko czy Europa da radę podtrzymać ukraińskie zdolności obronne, jeśli USA na dobre oddadzą się woli trumpistów? Bez wchodzenia w zbędne szczegóły, wobec braku amerykańskiego sprzętu trudno będzie Ukraińcom znacząco podnieść potencjał bojowy armii. W mojej ocenie, przełożyłoby się to na niemożność rekonkwisty okupowanych terytoriów. Ale bronić byłoby się czym, byle tylko starczyło rekruta, na co wpływ mają wyłącznie Ukraińcy (zasoby ludzkie są, trzeba tylko decyzji politycznej, by je zmobilizować).

Gdy mowa o brakach wywołanych zawieszeniem pomocy przez USA, często pojawia się kwestia amunicji artyleryjskiej. Faktem jest, że do Ukraińców nie dociera jej dziś ani tyle, ile im obiecano, ani tyle, by zrównoważyć rosyjską siłę ognia. Ale i w tym przypadku mamy do czynienia ze zjawiskiem przesadnego fetyszyzowana. Trzeci argument, który moim zdaniem wyklucza automatyczną klęskę Ukrainy w obliczu odcięcia amerykańskiej „kroplówki”, ma związek z charakterem toczonej na Wschodzie wojny. To temat wymagający oddzielnego tekstu, nadmienię więc tylko, że niedostateczną ilość amunicji Ukraińcy częściowo kompensują przy pomocy dronów; to one przejęły niektóre zadania artylerii.

Po drugiej stronie – w mniejszym zakresie, ale również borykającej się z niedostatkiem luf i wsadu – jest podobnie, co skłania mnie do refleksji, że chyba stoimy u progu zmiany pewnego paradygmatu. Być może artyleria przestanie być „bogiem wojny”, ustępując miejsca tańszej i efektywniejszej broni dronowej. Tymczasem by zasypać front masą bezpilotowców, Ukraina nie potrzebuje aż tak bardzo USA. Sama ma w tym zakresie spore zdolności, choć warto zauważyć też i ryzyko związane z tym, że istotnym producentem podzespołów są Chiny. Te jednak, zdaje się, wolą grać na dwoje skrzypiec, udostępniając swoje produkty obu stronom konfliktu.

Konkludując wątek amerykańskiej wolty – nie musi ona mieć rozstrzygającego charakteru; z USA czy bez, Ukraińcy i tak będą walczyć. Choć znów – bałbym się oszacować jak długo.

Scenariusz, w którym to rosja klęka

No i jest jeszcze federacja rosyjska, potocznie coraz częściej postrzegana jako struktura o niewyczerpalnych zasobach. To stary schemat – odłożyliśmy go „na półkę” po kompromitacjach armii rosyjskiej w 2022 roku, ale znów wraca do łask…

…o czym przeczytacie w dalszej części tekstu, który opublikowałem w portalu Interia.pl – wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Pracownik ukraińskiej firmy energetycznej. Na wyzwolonych w 2022 roku terenach chersońszczyzny trwa odbudowa zniszczonej przez rosjan infrastruktury. Ekipa elektryków, której towarzyszyłem przy pracy, zmuszona była nosić kamizelki i hełmy. Nad Tomaryne, gdzie naprawiano powaloną sieć, regularnie zapuszczały się rosyjskie drony, a zza pobliskiego Dniepru strzelała artyleria. Także w ramach polowań na energetyków. Oto przykład jednego z tysięcy (dziesiątek tysięcy?) okołowojennych wyzwań, z którymi musi się mierzyć państwo ukraińskie/fot. własne

Doświadczenie

„Ruskie kontratakują…”, napisał do mnie przed południem jeden z Czytelników. Wypowiedź była nieco bardziej rozbudowana – cytuję tylko jej esencję – a zwieńczyła ją „smutna buźka”. Postanowiłem tę wiadomość upublicznić, bo ilustruje problem, do którego chciałbym się dziś odnieść. Chodzi o rozbuchane oczekiwania, które wprost przekładają się na percepcję wydarzeń na Zaporożu. Gorączkowy entuzjazm przychylnej Ukrainie opinii publicznej, bazujący na nierealistycznych wyobrażeniach – i z tego powodu łatwy do wygaszenia. Podatny na transformację w ponuractwo i pesymizm, które z kolei sprzyjają zdystansowaniu się od „ukraińskich problemów”. A ten dystans to „amunicja politycznego rażenia”, wszak w ostatecznym rozrachunku dalsze wsparcie dla Ukrainy wymaga zgody zachodnich społeczeństw. USA czy Wielka Brytania to nie rosja, której władze mają w dupie wolę narodu.

Medialno-polityczny, a częściowo też i fachowy dyskurs wokół zachodnich dostaw sprzętu wojskowego oraz spodziewanej ukraińskiej kontrofensywy, cechował się w ostatnich miesiącach brakiem umiaru. Za mało było wypowiedzi, w których dominowałby realizm. Niewprawiony czytelnik/słuchacz/widz nabrał przekonania, że „teraz Ukraińcy mają tyle, że muszą dać radę”. W szybkim tempie zadać rosjanom druzgocące straty i zakończyć wojnę. W tej percepcji niemieckie czołgi czy amerykańskie bojowe wozy piechoty urosły do rangi wunderwaffe, której samo pojawienie się na froncie zmusi moskali do ucieczki. Szczegółami mało kto się przejmował, zapominając/nie mając pojęcia, że użytkownik takiego sprzętu musi go poznać, zgrać jego wykorzystanie z innymi elementami zgrupowania bojowego. Nauczenie załogi Leoparda 2 poruszania się czołgiem, celnego strzelania z armaty, to ledwie początek. Czołg nie jest wyspą, działa w ramach kompanii z kilkunastoma innymi maszynami. Kompania jest częścią batalionu, batalion idzie do boju wespół z saperami, artylerią, lotnictwem, pododdziałowi pancernemu towarzyszą zwykle jednostki zmechanizowanej piechoty itp., itd. Innymi słowy, walka to współdziałanie i cały szereg zmiennych, pośród których charakterystyki używanego sprzętu tworzą tylko część wartości. Dajmy Ukraińcom w poniedziałek tysiąc nowoczesnych czołgów i oczekujmy, że we wtorek ruszą nimi do walki. Do środy dwie trzecie maszyn zostanie zniszczona, przy zyskach niewartych nawet dziesiątej części poniesionych strat.

Pozwólcie na małą dygresję. Kilkanaście lat temu – podczas firmowej imprezy integracyjnej – zostałem dowódcą oddziału paintballowców. „Marcin!”, gardłowali ludzie, wybór szefa był bowiem skutkiem głosowania. Miałem za sobą kilka wojennych wyjazdów, opinię fachowca od wojny i wojskowości – kto więc jak nie ja. Sam tak sądziłem, przekonany, że będę niczym płk Hal Moore podczas bitwy w dolinie Ia Đrăng (a właściwie to jego filmowy odpowiednik, doskonale zagrany przez Mela Gibsona w „Byliśmy żołnierzami”). Że zerknę na pole bitwy i już będę wiedział, co robić. A tu jeb – centralnie między oczy. Zaczęła się rozgrywka, ja tymczasem nie miałem pojęcia, co dalej. Jak „ułożyć” ludzi, by przeciwnik nie wdarł się w chroniony rejon. W efekcie, najpierw każdy walczył na własną rękę, a gdy nieco mnie otrzeźwiło, kazałem oddziałowi wycofać się do budynku. I co z tego, że wypatrzyłem świetną miejscówkę, z której napieprzałem po atakujących z nielichą skutecznością, gdy nie zorganizowałem stanowiska obronnego właściwie chroniącego flanki i tył? Wciry dostaliśmy takie że ho-ho, a ja zostałem z refleksją, że nawet najlepsza „szpryca” (a nasze karabinki były nowiusieńkie, biły daleko i celnie), to za mało, żeby wygrać. Są ludzie, którzy mają naturalny instynkt walki, ale co do zasady najważniejsze jest doświadczenie. Umiejętność współpracy, także w warunkach nieustannie zmieniającej się sytuacji. Braku tych cech nie unieważnią największa odwaga i determinacja. W którymś momencie, podczas pamiętnej „bitwy”, dwóch moich ludzi wybiegło na wprost atakujących. Darli pyski, ładując z karabinków jak szaleni. Później jeden z nich przyznał: „chciałem sprintem dopaść do ich budynku z flagą”. Chłopcy szybciutko wyłapali kilkanaście kulek i na tym skończyła się ich szarża. Mnie przypominała ona słynne japońskie ataki banzai – tyleż odważne, co głupie i nieefektywne.

Jeden z gamoni, proruskich aktywistów medialnych z Twittera, właśnie „atakami banzai” nazywa ukraińskie szturmy w Zaporożu. Bredzi jak potłuczony, tym niemniej faktem jest, że armia ukraińska, doskonała w obronie, uczy się właśnie w przyśpieszonym trybie, jak być skuteczną w ataku. A że uczy się nie na paintballu, a na prawdziwej wojnie, ludzie przy tym naprawdę giną i płonie prawdziwy sprzęt.

Sprzęt tak czy inaczej znacząco lepszy od rosyjskiego. Kilka dni temu (pro)kremlowskie źródła epatowały zdjęciami uszkodzonych wozów ZSU (jedną z takich fotografii załączam do tekstu). „Supertechnika NATO nie wytrzymała w konfrontacji z rosyjską bronią”, komentowano. Tak, widoczny na zdjęciu Leopard został unieruchomiony, tak, podobny los spotkał Bradleye. Nastąpiło to na skutek wjechania na pole minowe, przy jednoczesnym rosyjskim ostrzale artyleryjskim. Natężenie bodźców wywołało zamieszanie pośród niedoświadczonych i niezgranych żołnierzy (wiadomo, z jakiej byli brygady – niedawno sformowanej). Ale proszę spojrzeć na Leoparda – nie wziął udziału w igrzyskach latającej wieży, co jest losem sporej części porażonych rosyjskich czołgów. Tylko jeden z bewupów został solidnie pokiereszowany, reszta – mimo wyłapania miny – ocaliła załogi i desant; otwarte wrota i brak ciał w okolicy sugerują udaną ewakuację (którą zresztą widać na ujawnionym później przez Ukraińców materiale filmowym). Gdyby na miejscu Bradleyów znalazły się sowieckie BWP-1/2, najpewniej nie byłoby czego zbierać. Warto, byście mieli świadomość, że nawet w ofensywie armia ukraińska ponosi mniejsze straty niż rosyjska. Ale sumę czynników wynikłych z posiadania lepszego sprzętu musi uzupełnić efekt zdobytego doświadczenia – dopiero wtedy będziemy mogli mówić o istotnej jakościowej różnicy.

Zatem cierpliwości, zwłaszcza że ofensywa dopiero się zaczyna.

I jak każde tego rodzaju działanie, przetkana jest pauzami operacyjnymi. Nie sposób nieustannie dociskać, atakujący również potrzebują czasu na przegrupowanie, podciągnięcie zaopatrzenia, odpoczynek. Dla drugiej strony to doskonały moment na wyprowadzenie kontruderzenia. Tym bardziej, że przeciwnikowi trudniej się bronić na dopiero co zajętym terenie. rosjanom można zarzucić wiele, ale nie brakuje im znajomości podstaw sztuki operacyjnej. Więc kontratakują, gdzie mogą – jak na razie z mizernym efektem.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Mateuszowi Borysewiczowi, Marcinowi Pędziorowi, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale i Jakubowi Dziegińskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Tomaszowi Jakubowskiemu, Bartoszowi Sokołowskiemu, Konradowi Rutkowskiemu, Arkadiuszowi Wiśniewskiemu, Michałowi Nowackiemu, Czytelnikowi posługującemu się nickiem KK, Czytelnikowi Pawłowi, Andrzejowi Panufnikowi, Tomaszowi Włochowi, Wiktorowi Migaszewskiemu, Katarzynie Milewskiej i Michałowi Baszyńskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!