Przeciek

Wyciek danych z Pentagonu wygląda na wpadkę, ale czy rzeczywiście nią jest? W mojej ocenie, to zręczna akcja dezinformacyjna w wykonaniu Amerykanów i, być może, Ukraińców.

O dokumentach Departamentu Obrony USA, które wyciekły do Internetu, od wielu dni piszą największe światowe agencje prasowe. Te zachodnie czynią to zwykle w tonie mocno sensacyjnym, czasem wręcz histerycznym, zostawiając uważnego czytelnika z poczuciem dysonansu. Dramatyczne wnioski wywodzi się bowiem z danych, które z jednej strony z daleka „pachną” dezinformacją, z drugiej, są znanymi faktami, których potencjalne skutki od dawna pozostają przedmiotem publicznych debat. Napięciu sprzyja postawa waszyngtońskiej administracji, której przedstawiciele przyznają, że doszło do niekontrolowanej dystrybucji materiałów opatrzonych gryfem „ściśle tajne”. Co jest osobliwą formą reakcji, nieprzystającą do znanych schematów – najoględniej mówiąc, Amerykanie nie mają w zwyczaju zbyt szybko przyznawać się do tego, że „spuszczono im spodnie”. O co więc w tym wszystkim chodzi?

Na wyciek składa się ponad setka sfotografowanych slajdów i dokumentów wyglądających jak wewnętrzne informacje wywiadowcze. Z ustaleń grupy śledczej Bellingcat wynika, że pierwsze zdjęcia pojawiły się w obiegu na początku marca br. Umieszczono je na Discordzie, popularnej platformie komunikacyjnej, w sekcji zdominowanej przez miłośników gry Minecraft. Nierodzące większych emocji (!) pliki znajdowały się tam przez kilka tygodni, do 7 kwietnia br. – usunięto je, gdy redakcje z całego świata zaczęły pisać o szpiegowskiej aferze. Powodem zainteresowania mediów były wpisy na innej platformie – Telegramie – gdzie na początku kwietnia rosyjskie konta opublikowały jeden z rzekomo zastrzeżonych materiałów. Fakt, iż za upublicznieniem informacji o istnieniu łatwodostępnego zbioru wrażliwych danych stoją rosjanie, sprzyja opinii, że to agenci lub współpracownicy Moskwy odpowiadają za przeciek. Ale to wniosek post factum, którego moc osłabia niepodważone dotąd ustalenie, że pierwotnym źródłem wycieku był Discord, nie zaś rosyjskie konta na Telegramie (też skądinąd rosyjskim).

Czy można mocniej bić się w pierś?

Co więcej, rosjanie reagują na ujawnione rewelacje wyjątkowo wstrzemięźliwie. Wspomniane wpisy na Telegramie dotyczyły slajdu z amerykańskimi szacunkami strat wojennych rosji i Ukrainy (na dzień 1 marca br.). Upublicznił go jeden z rosyjskich blogerów wojennych. Na pierwszy rzut oka to ślad prowadzący do kremlowskich spec-służb, bo mil-blogerzy (czy Z-blogerzy; oba określenia funkcjonują w rosyjskiej infosferze zamiennie), nie ukrywają swoich powiązań z armią i agencjami wywiadowczymi. Tyle że ów slajd został przerobiony – w wersji na Discordzie straty ukraińskie oszacowano na 16-17 tys. zabitych żołnierzy, rosyjskie na 30-45 tys. poległych. Na Telegramie straty ukraińskie przypisano rosjanom, liczba poległych Ukraińców zwiększyła się do 61-71 tys. „Dowód”, że „tamtych zginęło znacznie więcej niż naszych”, to użyteczne narzędzie propagandowe, a fabrykowanie danych leży w kompetencjach wywiadu i kontrwywiadu. Ale graficznej przeróbki dokonano tak nieumiejętnie, że trudno o nią podejrzewać profesjonalne służby. No i to w zasadzie tyle, jeśli idzie o warte odnotowania rosyjskie reakcje na wysyp „ściśle tajnych danych”.

Gdyby patrzeć na sprawę z perspektywy prasowych tytułów i zawartości tekstów ukazujących się w zachodnich mediach, rosyjska propaganda winna tańczyć z radości, eksportując w świat przetworzone na własny użytek sensacje. Oto bowiem Kreml dostaje na tacy dane, z których wynika, jak wielkie jest zaangażowanie USA w wojnę w Ukrainie. Ze slajdów można wyczytać, że Amerykanie nie tylko szkolą i zaopatrują ukraińskie wojska, ale de facto zajmują się niemal wszystkim poza bezpośrednim prowadzeniem działań wojennych, na przykład namierzają dla Ukraińców wartościowe cele. I jakkolwiek pomoc jest imponująca, wiele ukraińskich brygad istnieje jedynie na papierze, bo brakuje im wyszkolonych ludzi i wyposażenia. Kończy się amunicja przeciwlotnicza i pociski do Himarsów, elitarne rezerwy gen. Walery Załużny musiał rzuć do obrony Bachmutu (więc zabraknie ich gdzie indziej…). Co więcej, Amerykanie dwoją się i troją, szukając amunicji i broni dla Kijowa – w Korei czy Izraelu – ale idzie im tak sobie. „Jeżeli jesteś Ukraińcem, albo naszym sojusznikiem, jesteś wkurwiony na maksa. Zwłaszcza dlatego, że to Amerykanie zwykle pouczają innych w sprawach bezpieczeństwa” – komentuje zawartość ujawnionych dokumentów były ambasador USA w Polsce Daniel Fried (cytat za Oko.Press). Czy można mocniej uderzyć się w pierś? Chyba nie…

„Rozwadnianie” możliwości bojowych

Ale czy to naprawdę szczery gest, a nie element dezinformacyjnej gry, która wcale nie jest zaadresowana do rosjan (a przynajmniej nie czyni ich głównymi adresatami)? Dokumenty, które na pierwszy rzut oka demaskują zakres amerykańskiej pomocy, nie wnoszą nic nowego. Wiemy, co Amerykanie posyłają i kiedy – to informacje ogólnodostępne. Żaden z wojskowych decydentów z USA nie zaprzeczył, że Ukraińcy otrzymują precyzyjne dane wywiadowcze. Oczywiście, posiadanie „urzędowego potwierdzenia” (jakim byłby wykradziony dokument), to nowa jakość, ale dla rosjan nieszczególnie przydatna, bo ich propaganda już dawno poszła znacznie dalej, sugerując obywatelom federacji, że w Ukrainie walczą regularne oddziały NATO. Od „zawsze” wiadomo, że zapas pocisków do poradzieckich systemów obrony przeciwlotniczej nie jest niewyczerpalny. rosjanie mają świadomość, że Ukraina ich nie produkcje, byli w stanie oszacować, ile rakiet da się ściągnąć z zagranicy, gdzie eksportowano na przykład wyrzutnie S-300. Nie ma więc dla Moskwy wielkiej wartości konkluzja jednego z dokumentów, że do końca maja br. Ukraińcy nie będą już posiadali czynnych systemów S-300. Zachodnie media przychylne Ukrainie piszą o tym od miesięcy, wspierając narrację o konieczności pełnego przezbrojenia ukraińskiej OPL w sprzęt z USA, Wielkiej Brytanii czy Niemiec.

Informacja o braku rakiet do Himarsów brzmi jak żart – Amerykanie mają w magazynach 50 tys. pocisków, na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy podwoili produkcję (z 4 do 9 tys. sztuk rocznie). Rakiet fizycznie nie zabraknie, o braku woli politycznej do ich przekazywania Kijowowi „ujawnione” dokumenty milczą. Równie niewiarygodne brzmią dane o ukompletowaniu i wyposażeniu ukraińskich brygad – opisana w nich praktyka rozdzielania nowoczesnego sprzętu na zasadzie „tu trochę, tam trochę”, faktycznego „rozwadniania” możliwości bojowych konkretnych oddziałów, w rzeczywistości nie ma miejsca. Co więcej, przecieki „powołały do życia” jednostki, których nigdy nie stworzono, co łatwo zweryfikuje średnio rozgarnięty analityk wojskowości, o aparacie wywiadowczo-analitycznym profesjonalnych służb nie wspominając. Po co więc ta cała hucpa?

Realia krótkiej kołderki

Nim odpowiem na to pytanie, cofnijmy się do początków kwietnia i publikacji brytyjskiego „The Times”. Gazeta – powołując się na źródła w wywiadzie wojskowym Ukrainy – opublikowała artykuł o kulisach nieudanej operacji wojsk ukraińskich, które w październiku 2022 r. próbowały odbić z rąk rosjan Zaporoską Elektrownię Jądrową. W akcji miało wziąć udział 600 ukraińskich komandosów, których na przeciwległy brzegu Dniepru zabrało 30 łodzi motorowych. Działania specjalsów wspierały wyrzutnie Himars i drony, ale twardy opór rosjan pokrzyżował Ukraińcom szyki. Opisy z tekstu sugerują potężną trzygodzinną bitwę, w trakcie której rosjanie sięgnęli po artylerię oraz czołgi. „Napotkaliśmy na zbyt gęsty ogień. Dowódca zdecydował się na odwrót” – podsumował ukraiński rozmówca „The Times”. A więc niebagatelne zwycięstwo rosjan, sroga porażka Ukraińców. Czemu więc nie istnieją żadne materiały filmowe dokumentujące zmagania? (ukraińscy komandosi regularnie zapuszczają się na drugi brzeg Dniepru – to rutynowe, nękające akcje. Kilka takich wypadów udało się rosjanom odeprzeć, istnieją zapisy wideo, lecz w żadnym razie nie przedstawiają one zmasowanego ataku sił specjalnych i równie zmasowanej reakcji rosjan). O ile dałoby się wytłumaczyć powściągliwość atakujących – wszak skrewili i to w tajnej operacji – o tyle trudno zrozumieć milczenie Moskwy. W październiku ub.r. kremlowska propaganda na gwałt potrzebowała jakiegoś sukcesu, po kompromitującej utracie charkowszczyzny. Dziś wspomnienie wielkiego zwycięstwa w bitwie o elektrownię mogłoby osłodzić gorzką pigułę nieudanej „ofensywy zimowej”. Tymczasem ani w październiku 2022 r. – bezpośrednio po akcji – ani też w kwietniu br. – po publikacji „Times’a” – rosjanie nie opiewali sukcesu. Bo nie było czego i czym, trudno przecież zainscenizować bitwę z udziałem setek żołnierzy, toczoną w bardzo specyficznym otoczeniu.

„The Times” jako źródło dezinformacji? Raczej narzędzie pomocne w przekonaniu, że nawet elita ukraińskich sił zbrojnych nie jest jeszcze gotowa do dużych, samodzielnych operacji. Że wiążą się one z ogromnym ryzykiem porażki. Od kilkunastu tygodni zachodnie media i opinie publiczne maglują wątek rychłej ukraińskiej kontrofensywy. De facto mamy już do czynienia z presją na Ukraińców – ich władze i armię – by dokonały uderzenia. Po którym będzie można zakończyć wojnę – sukcesem albo przynajmniej przekonaniem, że próbowaliśmy („my Zachód, i wy – Ukraińcy”). Problem w tym, że armia ukraińska nie jest do takiej kontrofensywy gotowa. Do Ukrainy trafiło sporo obiecanego zimą ciężkiego sprzętu, ale wciąż jest go za mało. A portfele donatorów nie są z gumy i jeśli rzeczywiście trzeba łatać ukraińską OPL – a trzeba – to dzieje się to kosztem innych systemów uzbrojenia. Realia krótkiej kołderki kompletnie nie współgrają z oczekiwaniami coraz bardziej zmęczonych wojną obywateli Zachodu. Z których zdaniem – także ewentualnym „nie!” dla dalszej pomocy Ukrainie – rządy krajów NATO muszą się liczyć. Z drugiej strony, przedwczesny atak i porażka armii ukraińskiej może tylko przyśpieszyć erozję tego poparcia („po co ich wspierać, skoro i tak przegrywają?”). Co gorsza, może też doprowadzić do załamania woli oporu u samych Ukraińców. Jak pogodzić tak sprzeczne interesy? Na przykład – za sprawą „przecieków” i „chętnych do rozmowy” informatorów – upubliczniając zręczną kombinację faktów, półprawd i bzdur, z których wynika, że niecierpliwi rozstrzygnięć na froncie muszą jeszcze poczekać. I – co chyba równie istotne – poprzeć intensyfikację pomocy.

—–

PS. „Amerykańskie służby ujęły osobę odpowiedzialną za przeciek” – donoszą media. Pozostając na gruncie podstawowej tezy tego teksu – albo mamy tu do czynienia z ciągiem dalszym dezinformacji i zatrzymany mężczyzna odgrywa rolę podejrzanego, albo to przypadek „użytecznego idioty”, któremu wydawało się, że z własnej inicjatywy ujawnia wrażliwe dane, a w istocie „wypuszczał w świat” spreparowane materiały.

I jeszcze jedna uwaga – intelektualna uczciwość nie pozwala mi wykluczyć bardziej „przyziemnego” celu tej „maskirówki”. W tym scenariuszu ukraiński atak nastąpi lada moment, a doniesienia z „przecieków” mają jedynie zamydlić Rosjanom oczy. Tak zresztą sądzi spora część rosyjskich komentatorów (co w jakiejś mierze wyjaśniałoby rosyjską wstrzemięźliwość). „Pożyjemy, zobaczymy”, jak mawia klasyk. Osobiście nie sądzę, by jakiekolwiek większe akcje zaczepne wydarzyły się na froncie przed latem. Abstrahując od niegotowości, trudno zignorować warunki pogodowe. Maj i czerwiec to okres, w którym na Ukrainie może naprawdę solidnie popadać. To także z tego powodu Niemcy wstrzymywali się z operacjami ofensywnymi do czerwca (w 1941 r.) i do lipca – w 1942 r. Wiem, że anegdotyczne dowody to żadne dowody, ale na Donbasie (gdzieś pod Piskami) spoczął swego czasu jeden z moich butów. Był czerwiec 2015 r., szedłem czymś, co wyglądało na drogę – w paskudnym, rudym błocku. No i za którymś razem noga zapadła się tak głęboko, tak ją zassało, że wyciągnąłem ją bez buta. Duży jestem, ciężkawy, ale gdzie mi do czołgu…?

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Transport ciężkiego uzbrojenia, południowa Ukraina, marzec 2023 r. I mnie widok wyprzedzanego konwoju (było tych lawet wiele) przywiódł do głowy myśl: „to pewnie ruchy związane z przygotowaniami do kontrofensywy”…/fot. Marcin Ogdowski

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.