– Lód u nas twardy jak chuj – umorusany ukraiński żołnierz zaśmiał się rubasznie. – Nie tak łatwo go skruszyć.
Odwzajemniłem uśmiech. Staliśmy na brzegu jeziora, przy którym zbudowano umocnienia rządowej armii. Tuż obok nas – w miejscu, gdzie zbiornik zwężał się do kilkunastu metrów – znajdował się most, będący częścią tak zwanej „drogi życia”. Prowadzącej na północ szosy, łączącej nieodległe Debalcewo z zasadniczym terytorium Ukrainy. Na zachodzie, południu i wschodzie rozciągały się pozycje rebeliantów, których artyleria grzmiała teraz złowrogo.
Właściwie to nie słyszeliśmy już tego dźwięku – był tak oczywisty, tak wszechobecny, tak… naturalny, że wyłapywaliśmy tylko te jego nuty, które oznaczały bezpośrednie zagrożenie. A i to nie zawsze – sam, kilkanaście minut wcześniej, złapałem się na durnej nonszalancji. Kiedy stojąc w zaimprowizowanym wychodku, kompletnie zignorowałem donośny świst. Jak gdyby nigdy nic wróciłem w poprzednie miejsce, dostrzegając Rafała i kilku żołnierzy rozpłaszczonych na ziemi w pobliżu bewupa.
– Moździerz – rzucił podnoszący się żołnierz, a mnie zaatakowała wizja śmierci w kiblu, w trakcie sikania. Pokręciłem głową, odpędzając złe myśli.
Teraz też kręciłem. Lód rzeczywiście był twardy. Dopiero seria kilku rakiet, które upadły obok siebie, skruszyła zamarzniętą skorupę. A i tak krater sprawiał niepozorne wrażenie – aż trudno było uwierzyć, że stworzyły go siejące spustoszenie Grady.
– Lód twardy jak chuj – powtórzył żołnierz. – Jak my – dodał.
Skrzywiłem usta pod nosem. A kilkadziesiąt minut później – gdy na posterunku zjawiła się kolejna zmiana – zapytałem jednego z wojskowych:
– Wytrzymacie, gdy ruszą? – wskazałem palcem w stronę Debalcewa, mając na myśli atak lądowy.
Żołnierze z drugiej zmiany byli dużo starsi od swoich poprzedników – większość zapewne już po czterdziestce. Postanowiłem wykorzystać ten fakt.
– Te młode chłopaki, które były przed wami, mówiły nam, że „separów” nie przepuszczą. Że są twardzi…
– Czołgi i bewupy widzieliśmy – podbił stawkę Rafał. – Sporo jechało w stronę miasta.
Walery – kijowianin ze spłaszczonym bokserskim nosem – położył mi rękę na ramieniu.
– Twardzi – rzekł, patrząc mi w oczy. – Widzisz brat, zmobilizowali nas na wiosnę, mają zwolnić w marcu, może kwietniu. – To jeszcze parę tygodni, a my jesteśmy tak bardzo zmęczeni…
Fot. Michał Zieliński (1), Marcin Ogdowski (2 i 3)