Arnold Schwarzenegger i Sylwester Stallone to bohaterowie mojej wczesnej młodości. Dla mnie wprost związani z czasem wielkiego przełomu – upadkiem komuny i początkiem III RP. Uczyłem się wtedy życiowej zaradności, dorosłych ról, prowadząc „mobilną wypożyczalnię kaset video”. Lewiznę do spodu, polegającą na odpłatnej wymianie kaset, robioną na bazarze, z podróżnej torby. Wymagającą bajery, bo każdą kasetę wymieniało się jednego dnia po kilka razy, więc nie sposób było obejrzeć większości oferowanych tytułów. Zachwalało się zatem w ciemno, na bezczela. Z oczami dookoła głowy, bo milicja, policja, a na końcu straż miejska polowała na takich gnojków bardziej niż na asów od „gry” w trzy kubki. Trzeba było umieć spierdalać i wtapiać się w tłum. Dla 14-15 latka życie na krawędzi. Adrenalina była, hajs się zgadzał, a i zawartość kaset dawała dodatkową radość. Ile ja się wtedy naoglądałem filmów…
Te z Arnoldem i Sylwestrem należały do kanonu. Nie kupowałem granych przez nich bohaterów po całości, jak wielu moich kolegów. Schwarzenegger i Stallone nie wzbudzili we mnie miłości do siłki, nie chciałem wyglądać jak oni. Zdaje się, że od początku uważałem ich ciała za przerysowane, karykaturalne. Ale postaci siłaczy, co to kulom się nie kłaniają i wszystko przetrwają (ba, obcego z kosmosu rozpieprzą wpizdu), trafiały w sedno moich ówczesnych potrzeb. Było jak było; już jako dzieciak wiedziałem, że świat potrafi być chujowy, a przemoc jest jego nieodłączną częścią. Więc gdy Arni czy Sly rozprawiali się z draniami, hurtowo i spektakularnie, przyglądałem się temu z dziką satysfakcją. Uwielbiałem to przesłanie o bezradności siły złego na jednego.
Moi klienci też uwielbiali.
Kino akcji lat 80. i 90. – z tym swoim przerysowaniem, którego mięśnie superbohaterów były uosobieniem – źle się zestarzało. Także w moich oczach. I choć później widziałem w nim przede wszystkim niezamierzony pastisz, sentyment do postaci granych przez obydwu S. pozostał. Ale zostało też przekonanie, że faceci od filmowych rozpierduch nie za wiele mają światu do zaoferowania. Że żadni z nich aktorzy dramatyczni, pewnie też niespecjalnie ciekawi ludzie. Ot, nabuzowane testosteronem i sterydami maczydła.
I wtedy wjeżdżają na scenę dwa dokumenty – „Arnold” i „Sly” – oba wyprodukowane przez Netfliksa i na tej platformie udostępnione. Oba poświęcone tytułowym bohaterom, z narracją prowadzoną przez nich samych, snujących opowieść o swym życiu. Mój boże, jakie to jest dobre, jak świetnie zrealizowane. A zarazem jak odkrywcze dla kogoś, komu utrwalił się we łbie wizerunek niezbyt ogarniętych mięśniaków. Oto bowiem dostajemy filmy przesiąknięte głęboką autorefleksją, miejscami dowcipne, kiedy indziej wzruszające. Narracje prowadzone przez dojrzałych mężczyzn paskudnie poturbowanych przez życie (z wiodącym motywem traumy wynikłej z przemocy domowej). Ludzi sukcesu, świadomych poniesionych kosztów. Skruszonych łobuzów. Twardzieli, przez całe życie goniących za miłością i akceptacją. Kochających ojców. Mądrych facetów; mądrych nie tylko życiowym doświadczeniem, ale i ponadprzeciętnym zmysłem obserwacji. W tych rolach – ale zupełnie naturalnych! – dobrze się ich słucha, dobrze ogląda.
Tyle że Arnie i Sly podsumowują swoje życia i robią to z pełną świadomością nadchodzącego finiszu. Schwarzenegger ma 76, Stallone 77 lat. Obydwu towarzyszy nadzieja na długą starość, ale i przekonanie, że ich czas przeminął. Definitywnie. Więc także o przemijaniu są oba filmy. Trudno nazwać bohaterów staruszkami, ale ich obecna fizyczność – jakże inna w zestawieniu z witalnością młodych ciał – nieuchronie wiedzie widza ku refleksjom związanym ze śmiercią. Przywiodła i mnie, zostawiając z myślą, że jak umrą superbohaterowie, umrze też kolejny pomost łączący mnie z moją własną młodością. A choćby i z tym kaseciarskim interesem, w którym takie filmy jak „Commando” czy „Rambo” odegrały niebagatelną rolę.
—–
Szanowni, piszę nie tylko o wojnie. Ufam, że i takie teksty Wam odpowiadają. A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam linki poniżej. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
- wystarczy kliknąć TUTAJ -
Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi i Arkowi Drygasowi. A także: Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Kazimierzowi Mitlenerowi, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze i Marcinowi Barszczewskiemu.
Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Adamowi Andrzejowi Jaworskiemu i Michałowi Motakowi.
Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!
Nz. Arnold Schwarzenegger i Sylwester Stallone/fot. materiały dystrybutora