Przedwczoraj obejrzałem „Powrót do tamtych dni”. Poszedłem do kina trochę na wariata (bez czytania recenzji), przekonany, że zobaczę obyczajówkę, może i momentami dotykającą trudnych spraw, ale ostatecznie będącą sentymentalną podróżą do początku lat 90. Bałem się trochę Weroniki Książkiewicz, której nie kojarzę z wybitnych kreacji, a i Maciej Stuhr nie nastrajał mnie zbyt optymistycznie. Jakoś mi się ograł ostatnimi czasy. Ale postanowiłem dać im szansę, zwłaszcza że nic lepszego na afiszu nie uświadczysz.
Film szybko wpisał się w moje oczekiwania za sprawą sielskiej atmosfery i niemal doskonałej scenografii (niemal; nasze ciuchy w tamtym czasie nie były tak kolorowe, bo pralki, proszki i twarda woda pozbawiały je świeżości już po pierwszym praniu). Aż na ekranie pojawił się Stuhr. Przez chwilę było jeszcze bardziej sielsko, lecz wkrótce familijna opowieść zmieniła się we wstrząsający dramat. Kto miał, czy ma, ojca/ojczyma alkoholika, ten dobrze wie, co przeżywał główny bohater „Powrotu…” (postać, którą reżyser, Konrad Aksinowicz, obdarzył dziedzictwem własnej traumy). Komu takich doświadczeń brakuje, szybko wczuje się w klimat.
Ależ zostało to mocno i dobrze zagrane! Mam na myśli kreacje wspomnianej pary profesjonalnych aktorów, ale też debiutanta, Teodora Koziara. Filmowego syna, którego miłość do ojca wystawiona została na próbę nie do udźwignięcia. Zaś uczucie do matki zrodziło potrzebę przedwczesnej dorosłości, której 13-latek nie był w stanie podołać. Źle się ta historia kończy, tragicznie, choć daje ulgę.
Ulgę, którą w pełni pojmą tylko DDA – dorosłe dzieci alkoholików. Ulgę tożsamą z utęsknioną ciszą.
—–
Fot. Materiał dystrybutora