
Prypeć zaś nie ma w sobie już nic tajemniczego, choć proces zarastania pięćdziesięciotysięcznego niegdyś miasta wygląda imponująco. Radzieckie blokowiska znikają pośród coraz bardziej imponujących drzew. Przy okazji rocznicy katastrofy po Sieci krążą całe galerie zdjęć, dokumentujących nie tylko skalę inwazji przyrody, ale i porzucony dobytek mieszkańców Prypeci. To ostatnie chwile, by móc jeszcze takie fotografie zrobić – niebawem w „mieście duchów” pozostaną tylko gołe szkielety budynków. Rozkradziono już niemal wszystko, co przedstawiało jakąś wartość – od użytkowej po symboliczną. Przy czym turystyka dopełniła jedynie skali procederu, ten bowiem zaczął się dużo wcześniej.
– Już pierwszego dnia po ewakuacji – opowiada Wasilij, mechanik z Czarnobyla. – Tuż przed katastrofą kupiłem sobie nową wannę. I to ją ukradli najpierw. Opuszczając miasto, ludzie brali swoje i nie swoje. Brała milicja, brało wojsko. Na dobrą sprawę, gdy weszły pierwsze zakazy, zabraniające wywożenia z Zony rzeczy, wszystko, co najcenniejsze, było już rozkradzione.

„Roboty nie zabraknie do 2050 roku”
Od czasu katastrofy swój wygląd zmieniła również sama elektrownia, ostatecznie wyłączona z eksploatacji w 2000 roku. Uszkodzony reaktor zakryto specjalnym sarkofagiem, który już po kilku latach wymagał renowacji. Prace nad wzmocnieniem tej konstrukcji trwają w zasadzie cały czas. Mrowie ludzi, dźwigi i potężne ciężarówki przywodzą skojarzenia z inwestycją w jakiś potężny zespół loftów, którego stalowy rdzeń obrasta betonowymi ścianami. I tylko widok podwójnego płotu – otaczającego elektrownię – zwieńczonego drutem kolczastym i usianego kamerami przypomina, w jakim znajdujemy się miejscu.
Wystarczy jednak spojrzeć w stronę Arki, by na powrót się zapomnieć – i tym razem oddać wrażeniu, że mamy przed sobą gigantyczny hangar dla wielkich rozmiarów rakiety. Arka tymczasem to nic innego, jak kolejny sarkofag – wysoki na 108, szeroki na 257 i długi na 150 metrów. Powstaje nieopodal siłowni, a jesienią tego roku ma się zacząć operacja nasuwania jej na budynek, w którym znajduje się reaktor numer cztery. Potrwa to rok, a transport nowego sarkofagu będzie się odbywał na specjalnych szynach.
Nasunięcie Arki nie będzie jednak oznaczać końca Czarnobylskiej Elektrowni Jądrowej (CzAES). Jeszcze przez lata tłumy naukowców i inżynierów będą czuwać nad wygaszonymi reaktorami. Mówi się również o demontażu starego sarkofagu i zebraniu wciąż zalegającego tam paliwa jądrowego. Zdaniem byłych pracowników CzAES, tych sprzed katastrofy, „roboty nie zabraknie nawet do 2050 roku”.

Do tego czasu przetrwa zapewne Sławutycz – miasteczko położone 50 kilometrów od Czarnobyla, powstałe specjalnie dla ewakuowanych Prypecian oraz likwidatorów. Jego mer, Jurij Fomiczew, dałby wiele, by miejscowości nie kojarzono wyłącznie jako zaplecza dla dawnej siłowni. Polityk chętnie podkreśla walory przyrodnicze okolicy, mówi o szkołach, basenach, zadbanych parkach. Jednak w nocy z 25 na 26 kwietnia 2016 roku i on stawia się pod pomnikiem dzielnej trzydziestki. Razem z Siergiejem, Wasilijem-mechanikiem i Wasilijem-strażakiem, który na tę okoliczność przyjechał z oddalonego o ponad 400 kilometrów Krzmieńczuka.
– Mikołaj to był mój przyjaciel – mówi wąsaty strażak. – Jestem tu dla niego.
Zerkam na tabliczkę, przy której zatrzymał się starszy pan. Mikołaj Wasilewicz zmarł 14 maja 1986 roku.
—–
Sławutycz, pomnik uczestników akcji gaśniczej, strażaków z elektrowni w Czarnobylu/fot. (wszystkie) Marcin Ogdowski