Moskwa regularnie odgraża się państwom NATO. Od wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie właściwie to już rytuał, podtrzymywany z jednej strony przez nic nieznaczących sługusów władzy – jak były prezydent miedwiediew – z drugiej przez wpływowych oficjeli z putinem na czele. O ile ci pierwsi wchodząc w rolę politycznego błazna reżimu, mówią wprost o czekających Zachód potężnych uderzeniach z atomowymi włącznie, o tyle drudzy czynią to w sposób bardziej zawoalowany, przypominając, że „rosja ma mocne argumenty”.
Adresatami pogróżek są nie tyle politycy, co zachodnie społeczeństwa. To one mają się rosji bać i wpływać na decyzje władz (kierujących się nastrojami społecznymi) w każdej ze spraw, jaka mogłaby wywołać niekorzystną rosyjską reakcję. To podstawowy mechanizm działania rosyjskich gróźb, które w tym ujęciu należy traktować w kategoriach zbójeckiej dyplomacji.
Tyle że zbój wcale nie tak straszny, jak go malowano. Weryfikacja możliwości sił zbrojnych rosji, do jakiej doszło na przestrzeni ostatnich dwóch lat, wielu z nas wpędza dziś w poznawczy dysonans. Bo czy armia, która nie poradziła sobie z podbojem Ukrainy, rzeczywiście stanowi zagrożenie dla największego sojuszu militarnego na świecie?
(…)
Arsenał jądrowy? Owszem, jest to rosyjski atut, ale… gwarancja wzajemnego zniszczenia – wynikająca z wielkości i mocy nuklearnych potencjałów NATO i rosji – tak jak w czasach zimnej wojny, tak i teraz redukuje ryzyko wymiany atomowych ciosów niemal do zera. Warianty ograniczonej nuklearnej konfrontacji, z uwagi na możliwe konsekwencje, również nie stanowią znaczącego zagrożenia. Federacja rosyjska to Moskwa, Petersburg i kilkanaście innych dużych miast, reszta kraju w wymiarze czysto kulturowym niespecjalnie się liczy. Tymczasem adekwatną odpowiedzią na zniszczenie którejś z wielu (!) europejskich czy amerykańskich metropolii byłoby spopielenie jednego z nielicznych rosyjskich centrów cywilizacyjnych. Można więc wątpić, by Kreml był gotów na takie poświęcenie, co stawia pod znakiem zapytania ewentualną grę na zasadzie va banque.
Zatem z jednej strony mamy „pusty magazynek” (czy magazynek ze ślepakami), z drugiej amunicję nie do użycia. Tymczasem rosja dalej wymachuje nam pistoletem przed oczyma. Dlaczego, jaki ma to sens?
Po pierwsze, dlatego że wrogów się straszy. Choćby po to, by wybić im z głowy głupie pomysły. A my jesteśmy wrogami – tak myślą o Zachodzie i NATO rosyjskie elity i większość społeczeństwa. Niezmienne, mimo upadku ZSRR i zakończenia zimnej wojny. Od dwóch lat ta nieco obsesyjna postawa znajduje w ich oczach częściowe uzasadnienie – wszak zachodnia wspólnota wspiera Ukrainę. Ów konfrontacyjny charakter naszej relacji dodatkowo podszyty jest rosyjskim lękiem. W publicznej debacie często to pomijamy, tymczasem oni naprawdę się nas boją. Zasadność tego lęku to zupełnie inna historia, ale on istnieje i wpływa na działania rosjan.
Kreml skazany jest na podtrzymywanie w społeczeństwie przekonania o nieuniknionej konfrontacji z Sojuszem, na pielęgnowanie nienawiści rosjan do Zachodu, także z innego powodu.
Jakiego? O tym przeczytacie w dalszej części tekstu, który opublikowałem w „Polsce Zbrojnej” – oto link do całości materiału.
Nz. RS-24 Jars, międzykontynentalny pocisk balistyczny/fot. Wikimedia Commons