Podczas niedawnej dyskusji na temat Kuklińskiego, jeden z internautów zapytał mnie, jak oceniłbym Polaków wcielonych do Wehrmachtu, którzy zdezerterowali do polskich oddziałów na Zachodzie. „Uznałby ich pan za zdrajców?” – prowokował młody człowiek.
Odpowiedziałem, że nie da się porównać ludowego Wojska Polskiego z Wehrmachtem (wiedza, wiedza, wiedza!), że w dezerterach nie widziałbym zdrajców, oraz że miałem w rodzinie krewnych, którzy dokonali takiego czynu. Co między moimi bliskimi uchodziło za powód do dumy.
Na tym skończyłem ów wątek, ale dziś chciałbym go pociągnąć.
Jednym ze wspomnianych krewnych był brat mojej Babci. Gdy byłem wczesnym nastolatkiem, poznałem trochę szczegółów na temat jego ucieczki z armii niemieckiej – w szeregi której, jak wielu Pomorzaków, został przymusowo wcielony – do oddziałów Maczka.
Wuj, wówczas już bardzo schorowany, opowiadał o tym niechętnie. A w pewnym momencie zupełnie się zablokował. Aby zdezerterować – razem z jeszcze jednym Polakiem – musieli zabić trzech swoich kolegów, etnicznych Niemców. Brat Babci nawet po latach miał z tego powodu poczucie winy.
Nie rozumiałem tego.
– Przecież zabili Niemców – stwierdziłem.
– A Maćka byś zastrzelił? – spytała wówczas Babcia, mając na myśli mojego podwórkowego kompana.
– No jakby był Niemcem, to tak – odparłem. O ile dobrze pamiętam to zdarzenie, byłem wtedy całkowicie pewien swojej deklaracji.
Dziś nie wiem, czy zastrzeliłbym Maćka („Maćka”). Bo świat wcale nie jest czarno-biały. A kluczem do zrozumienia losów uwikłanych w szarą strefę ludzi, nie jest bezkompromisowość. Kluczem jest empatia. W takim dniu jak ten warto o tym pamiętać. Pod większością mogił obcych żołnierzy – a tych w Polsce przecież nie brakuje – nie spoczywają szczątki wojennych przestępców. Ci chłopcy również zasługują na swój znicz.
—–
Ceremonia pożegnania poległego w Afganistanie amerykańskiego żołnierza, zdjęcie ilustracyjne/fot. Adam Roik, Combat Camera