„Nasza religia jest lepsza. Nasza nie nakazuje nam zabijać”. „Nasza”, znaczy chrześcijańska, czy precyzyjniej – katolicka. Oto opinie, które zalewają media społecznościowe w reakcji na zamachy w Paryżu.
Brzmią one żałośnie i dowodzą, lekko mówiąc, ograniczenia intelektualnego.
Każda religia – jak wszystko, co wymyślił człowiek – może zostać użyta tak w dobrym, jak i w złym celu. Można nią głosić pokój i szerzyć wojnę. W przypadku tej ostatniej, religia często okazuje się wręcz niezbędna.
Byśmy mogli się zabijać bez większych szkód psychicznych, stworzyliśmy rozmaite konstrukty – zarówno w sferze abstrakcji, jak i w warstwie materialnej. Mamy zatem coś takiego, jak rycerski/żołnierski etos, czy idee (i instytucje) państwa narodowego. I w oparciu o te wymysły (w socjologicznym tego słowa znaczeniu) potrafimy się tłuc aż wióry lecą.
Ale to wystarcza tylko do „normalnego” zabijania. Gdy w grę zaczyna wchodzić bestialstwo – palenie ludzi w piecach, czy strzelanie do niewinnych uczestników koncertu rockowego – potrzebujemy silniejszych uzasadnień. Historia ludzkości pokazuje, że najprościej znaleźć je w religii. Dehumanizacja innych nie będzie skuteczną praktyką, jeśli nie nadamy jej wymiaru metafizycznego, transcendentnego. Jeśli nie powiemy sobie, że „bóg jest z nami” (i wybaczy nam wszelkie łajdactwo).
Zanim zatem do reszty zatracimy się w islamofobii, warto zdać sobie sprawę, że dzisiaj „oni”, wczoraj „my”. Dość przypomnieć Holocaust, zorganizowany przez awangardę chrześcijańskiej cywilizacji. Dla którego „zwykli Niemcy” szukali usprawiedliwienia w „przyrodzonej”/”nadanej z woli boga” wyższości aryjczyków i karłowatości Żydów.
Zatem to nie z przewag „naszej” religii wynika kulturowa wyższość Zachodu, w tym jego technologiczna i organizacyjna sprawność. Jest ona konsekwencją desakralizacji, sfalsyfikowania durnych religijnych dogmatów, wypchnięcia religii w sferę prywatną. Jej społecznej marginalizacji.
Swoją drogą, nie mielibyśmy tego bez Francji – i Wielkiej Rewolucji, co ma dziś wymiar wielce symboliczny.
Wracając do sedna. Zapewne wskażecie mi Stalina i jego „ateistyczne” imperium – jako kontrargument. Kula w płot. Sowiecki system, gdy stanął nad przepaścią – po niemieckiej agresji na ZSRR – szybko odwołał się do religijnej retoryki. Wbrew stereotypowym (u nas) wyobrażeniom, bóg w sposób całkowicie legalny był „obecny” wśród żołnierzy Armii Czerwonej. Bez niego nie dałoby się usprawiedliwić masowego mordowania – swoich i wrogów.
I owszem – bardzo chciałbym napisać, że ateizm wyzwoli nas od bestialstwa. Ale wcale tak nie myślę. Społeczeństwa zlaicyzowane są mniej skłonne do przemocy, lecz natury nie przeskoczymy. Jeśli nie bóg, to znajdzie się inny pretekst. Bo nade wszystko lubimy się zabijać…
—–
Zdjęcie ilustracyjne/fot. Marcin Ogdowski