„Giganty”

– Ehh, gdyby mieć jeden taki – westchnął mężczyzna uzbrojony w aparat, po czym przystawił urządzenie do oka i zrobił serię zdjęć. A było co fotografować – 14 września, tuż po wschodzie słońca, w Gdyni zacumował największy jak dotąd okręt wojenny, który pojawił się w polskim porcie. Pokład USS Kearsarge roił się od śmigłowców i pionowzlotów (samolotów Harrier i zmiennowirnikowców Ospey), prezentując siłę, o jakiej wszystkie bałtyckie marynarki wojenne mogą tylko pomarzyć.

– Prawdziwy lotniskowiec mieć! To by dopiero było! – wtórował koledze inny spotter. Jego słowa nie wyrażały rozczarowania. Odnosiły się do wyglądu jednostki, laikowi przypominającej lotniskowiec, będącej zaś – wedle wojskowej nomenklatury – „uniwersalnym okrętem desantowym”.

Choć imponujący rozmiarami – 257 m długości i 43 m szerokości – USS Kearsarge to rzeczywiście inna liga. „Wzorce z Sevres” w dziedzinie przenoszących samoloty morskich gigantów od 80 lat ustalają Amerykanie. Najnowszy typ lotniskowca – Gerald R. Ford (tak też nazywa się pierwszy z okrętów) – ma 333 m długości i 77 m szerokości. Wypiera 100 tys. ton (Kearsarge „tylko” 41), a z jego pokładu może operować do 90 samolotów wielozadaniowych i śmigłowców. To mobilna baza wojskowa, zdolna dotrzeć w najdalsze zakątki globu. Dla Amerykanów lotniskowce są tak ważne, że konieczność ich posiadania zapisano w zbiorze praw federalnych – Kodeksie Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z zamieszczonymi tam wytycznymi, USA muszą dysponować przynajmniej 11 okrętami. I tyle ich aktualnie mają, pozostając niedoścignionym liderem, na którego atuty z zazdrością spogląda niemal cały wojskowy świat.

Chiny i Indie nie tylko patrzą.

Drenaż cennych środków

Na początku września indyjska marynarka wojenna przyjęła do służby lotniskowiec INS Vikrant – pierwszy okręt tej klasy zbudowany w Indiach. Uroczystość z udziałem premiera Narendry Modiego odbyła się w stoczni w Koczinie, gdzie trzynaście lat temu zaczęto prace nad jednostką.

„Vikrant jest wielki, zasłużony i wyjątkowy”, mówił Modi. „To nie tylko okręt, ale też świadectwo ciężkiej pracy, talentu, wpływowości i determinacji Indii w XXI wieku. Jeśli cele są odległe, podróże długie, a ocean i jego wyzwania nieskończone, to odpowiedzią Indii jest Vikrant”, patos szefa rządu nie brał się znikąd. Budowa okrętu pochłonęła prawie 3 mld dol., pod drodze napotykając liczne problemy. Tuż po położeniu stępki wyszło na jaw, że stoczni brakuje odpowiedniej jakości stali do konstrukcji kadłuba – surowiec przyszedł z Rosji z wielomiesięcznym opóźnieniem. Niemal trzy lata trwało rozwiązywanie problemów ze źle zaprojektowanym i wykonanym układem napędowym. A potem nastała pandemia COVID-19 – na Półwyspie Indyjskim wyjątkowo śmiercionośna – której efektem były przestoje produkcyjne i zerwane łańcuchy dostaw niezbędnych do wykończenia komponentów. Przez cały okres budowy w dowództwie sił zbrojnych ścierali się zwolennicy i przeciwnicy posiadania tak dużych okrętów. Dla przykładu Bipin Rawat, szef sztabu generalnego w latach 2020-21, był zdania, że należy skupić się na zwiększaniu floty podwodnej, antagonistom zarzucając zgodę na drenaż cennych środków. Mówił o Vikrancie, ale miał również na myśli inną jednostkę, wcieloną do służby w 2013 r. INS Vikramaditya został zakupiony w Rosji, gdzie niszczał od upadku ZSRR. Łącznie z przebudową i modernizacją ten lotniskowiec kosztowała indyjski budżet 2,4 mld dol.

Rawat nie przeforsował swojej koncepcji w ministerstwie obrony. Vikranta ukończono i uczyniono okrętem flagowym indyjskiej marynarki. Okręt ma 262 m długości i 62 m szerokości, wyporność 40 tys. ton. Jego komponent lotniczy może liczyć 40 statków powietrznych. Miejscowa prasa zachwyca się możliwościami Vikranta, pisząc jednocześnie o konieczności rozpoczęcia budowy kolejnego lotniskowca. Ma ona wynikać przede wszystkim z chińskich planów mocarstwowych.

Chińskie skracanie dystansu

Chińska marynarka wojenna ma w linii dwa lotniskowce – Liaoning i Shandong. Tak jak Hindusi, tak i Chińczycy wybrali się swego czasu na zakupy do dawnego ZSRR. Późniejszy Liaoning nabyty został w 2002 r. z rzekomym zamiarem przerobienia okrętu na park rozrywki. Dekadę później wszedł do służby, a doświadczenia z jego modernizacji posłużyły chińskim inżynierom przy budowie Shandonga, pod banderą od 2019 r. Shandong jest kopią Liaoninga, z tą różnicą, że od początku do końca powstał w Chinach. Od początku też przewidziano dla niego rolę jednostki przejściowej – mimo planów rozbudowy flotylli lotniskowców, Liaoning pozostanie „jedynakiem”. Chińskie ambicje ma realizować Fujian i jego następcy.

Fujiana zwodowano w lipcu tego roku. Nim trafi do aktywnej służby minie jeszcze kilka lat, ale Pekin już dziś chwali się, że najnowsze dziecko ich przemysłu stoczniowego pod względem zdolności bojowych dorówna amerykańskim superlotniskowcom.

Przy takim postawieniu sprawy może się wydawać, że lęki Hindusów zostały źle zaadresowane – że Chińczycy nie zerkają łakomym wzrokiem na „ich” ocean, a bardziej w stronę Pacyfiku, gdzie pierwsze skrzypce gra flota Stanów Zjednoczonych. Otóż niezależnie od globalno-mocarstwowych zamiarów Chin, kraj ten nadal pozostaje uzależniony od transportu surowców energetycznych i towarów drogą morską, głównie przez obszar Oceanu Indyjskiego. I bez odpowiednio silnej floty nie jest w stanie samodzielnie kontrolować najważniejszych szlaków, narażając się na blokadę w sytuacji konfliktu. Są więc Indie tak jak Tajwan, Japonia i Korea Południowa potencjalnym zagrożeniem dla ChRL. Delhi nie rzuca wyzwań Waszyngtonowi (co w percepcji Pekinu dodatkowo je obciąża) – silna obecność wojskowa na wodach oblewających Półwysep Indyjski, głównie na Morzu Arabskim, przez dekady wynikała z konieczności szachowania Pakistanu. Kraje położone nad Zatoką Bengalską i Morzem Andamańskim nie sprawiały kłopotów, Chiny były daleko.

Dwie dekady temu zaczęły skracać ten dystans.

Problematyczne samoloty

Zatem – choć ostatecznym celem pozostają Stany Zjednoczone – droga do globalnej dominacji i tak wiedzie Chiny przez konfrontację z indyjską marynarką wojenną. Teoretycznie lotniskowce odegrałyby w niej ogromną rolę, jako wiodące okręty morskich grup uderzeniowych. Ale…

Pod koniec lipca koncern Boeing poinformował o zakończeniu prób operacyjnych samolotów bojowych F/A-18, realizowanych na prośbę Indii w bazie lotniczej w Goa. Dwa Hornety testowały możliwości startów i lądowań na pasie symulującym pokład lotniskowca. Wyjaśnić należy, że w okrętach o radzieckiej proweniencji – inaczej niż w przypadku amerykańskich konstrukcji – start odbywa się z rampy ski-jump (zakrzywiony ku górze pokład). Bez zbędnego wchodzenia w szczegóły techniczne, testy wykazały, że F/A-18 mogłyby pełnić rolę samolotów pokładowych indyjskiej marynarki wojennej. Kilka miesięcy wcześniej podobne próby przeprowadzono z francuskimi maszynami Rafale. Po co? Okazuje się, że choć Delhi dysponuje dwoma lotniskowcami w służbie, niekoniecznie mogą one wykonywać zadania. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat Indie zakupiły w Rosji (za około 1,6 mld dol.) 45 myśliwców MiG-29K. Problemy z silnikami oraz wady konstrukcyjne – które doprowadziły do utraty trzech maszyn – czynią MiG-i nieużytecznym złomem, dlatego Hindusi pilnie poszukują następców. Na wszelki wypadek zrezygnowali też z zakupu w Rosji śmigłowców morskich Ka-31, choć w tym przypadku powodem nie są kwestie techniczne, a sytuacja międzynarodowa, powstała po agresji na Ukrainę. Indie nie chcą łamać reżimu sankcyjnego, obawiając się retorsji ze strony Zachodu.

Kłopoty Hindusów nie dają jednak przewagi Chińczykom. Ciekawe w tym kontekście są informacje na temat aktywności lotniskowa Liaoning. Otóż nie jest on intensywnie eksploatowany, większość czasu spędzając w porcie Qingdao. Gdy już wypływa w morze, z rzadka służy załogom samolotów – te zwykle startują z lądu i nie jest to lotnisko imitujące pokład lotniskowca (mimo iż takie obiekty zostały w Chinach wybudowane). Mnożą się zatem spekulacje na temat stanu technicznego Liaoninga i przede wszystkim kompetencji chińskich pilotów. Problemy, z jakimi mierzą się lotnicy pokładowi z Indii oraz generalny blamaż rosyjskiej broni podczas wojny w Ukrainie, mogą tu wiele wyjaśnić. Chińczycy latają na maszynach o egzotycznie brzmiącej nazwie Shenyang (do której dodawane są numery typów), ale w rzeczywistości są to kopie radzieckich i rosyjskich konstrukcji.

—–

Lotniskowiec Shandong na Morzu Południowochińskim/fot. MW ChRL

Tekst opublikowałem w Tygodniku Przegląd, 40/2022

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.