„Śpieszmy się poznawać amerykańskie propozycje pokojowe, tak szybko się zmieniają” – ta parafraza chyba najlepiej oddaje istotę wydarzeń z ostatnich dni. Jest jeszcze analogia z dyplomacją USA postrzeganą jako teatr, w którym aktorzy zmieniają maski szybciej niż widzowie zdążą zrozumieć fabułę. Faktem jest, że tajemniczy dokument z 28 punktami, zmienne deklaracje Donalda Trumpa oraz dziwaczna, ocierająca się o wywiadowczy skandal rola Steve’a Witkoffa (podpowiadającego rosjanom, jak podejść Trumpa), wywołują dysonans poznawczy u najbardziej wytrawnych analityków. Ale wydarzenia te mają też pewną wartość poznawczą – bo choć realnie nie przybliżają nas do pokoju, to odsłaniają waszyngtońskie mechanizmy władzy. Co z nich wynika, także dla Polski?
Ano to że w amerykańskim systemie politycznym ogromną rolę odgrywa sam prezydent – jego osobiste preferencje, intuicje i gesty. Banał, nic nowego, ale idźmy dalej. Fakt, że kluczowa rola w rozmowach z rosjanami przypada w udziale Witkoffowi, a nie zawodowym dyplomatom, jest dowodem na to, że Donald Trump traktuje politykę zagraniczną jako przestrzeń własnych decyzji, często podejmowanych poza instytucjonalnymi ramami. To nie jest nowość – w historii USA zdarzało się, że prezydenci korzystali z nieformalnych kanałów komunikacji – ale skala i jawność tego procesu budzi pytania o stabilność systemu. Widzimy tu bowiem zjawisko „dyplomacji równoległej”: oficjalne kanały – Departament Stanu, ambasady, doradcy ds. bezpieczeństwa – funkcjonują obok nieformalnych wysłanników, których mandat jest niejasny. Sprawa 28 punktów dobrze to ilustruje. Marco Rubio, szef amerykańskiej dyplomacji, dowiedział się o umowie z mediów. Potem nie zaprzeczał istnieniu dokumentu, ale też nie nadał mu oficjalnego statusu. Taki stan rzeczy prowadzi do chaosu informacyjnego i osłabia wiarygodność USA w oczach partnerów. Sojusznicy nie wiedzą, czy mają ufać oficjalnym komunikatom, czy raczej śledzić wypowiedzi prezydenta i jego otoczenia.
A ten nie ułatwia sprawy, bo traktuje dyplomację jako element spektaklu politycznego. Jego wypowiedzi – raz obiecujące szybki pokój, innym razem obnażające brak zainteresowania czy wręcz pogardę dla Ukrainy – są częścią gry medialnej. W amerykańskim systemie władzy prezydent ma ogromne prerogatywy, ale jednocześnie jest poddany presji opinii publicznej i własnego elektoratu. To sprawia, że decyzje są często podporządkowane logice kampanii wyborczej, a nie długofalowej strategii.
Rozproszenie ośrodków decyzyjnych – Biały Dom, Departament Stanu, Pentagon, doradcy prezydenta – prowadzi do sytuacji, w której polityka zagraniczna USA jest niejednoznaczna. W przypadku rozmów z rosją i Ukrainą widać, że różne instytucje mają odmienne priorytety, co nie byłoby niczym złym, gdyby nie fakt, że prezydent Trump nie potrafi (nie chce?) zintegrować ich w spójną całość. Jaki płynie z tego wniosek dla sojuszników, w tym dla Polski? Czas przyjąć założenie, że decyzje Waszyngtonu mogą być nagłe, sprzeczne i podporządkowane wewnętrznej logice politycznej. Polska polityka musi brać pod uwagę, że amerykański system jest podatny na personalne decyzje prezydenta. To oznacza, że nie można opierać całej strategii bezpieczeństwa wyłącznie na gwarancjach Waszyngtonu. Potrzebne są własne zabezpieczenia – silna armia, rozwinięta współpraca regionalna i aktywna obecność w strukturach europejskich.
Ten komentarz, w znacznie rozbudowanej formie, opublikowałem w portalu „Polska Zbrojna” – oto link do całości materiału.
—–
A gdybyście chcieli wesprzeć mój ukraiński raport, polecam się poniżej.
Tych, którzy wybierają opcję wsparcia „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Szanowni, to dzięki Wam powstają także moje książki! W sklepie Patronite możecie nabyć je w wersji z autografem i pozdrowieniami. Szeroka oferta pod tym linkiem.
