W weekend wrzuciłem na facebookowym profilu zdjęcia z kompletnie zrujnowanej Marjinki, frontowego miasteczka w obwodzie donieckim. Czytelnicy dostrzegli analogię z Warszawą, zniszczoną podczas powstania i niemieckiej akcji wyburzania z przełomu 1944 i 1945 roku. „Morze ruin”, komentowano także w wielu innych miejscach, często wprost zestawiając ilustracje z Marjinki z kadrami z naszej stolicy.
Zdjęcia dokumentujące dramat donieckiej miejscowości przeszły też przez profile (pro)rosyjskich aktywistów medialnych. Oczywiście bez komentarza, że chodzi o dowód rosyjskiej zbrodni, a na zasadzie niewyrażonej wprost przestrogi („patrzcie, co się dzieje, jeśli zmusza się rosję do użycia siły”). Prymitywny zabieg propagandowy, obrzydliwy, gdy podany – jak w przypadku mojego „ulubieńca” – w sosie rzekomej troski i antywojennej, humanistycznej refleksji („nieszczęsna wojna”…).
Ale to jeszcze nic. U jednego z rodzimych wielbicieli ruskiego miru znalazłem taki komentarz pod zdjęciami z Marjinki. „Niszczą atakujący, niszczą obrońcy. Kto wie, czy ci drudzy nie bardziej, w końcu mówimy o zajadłych (i tu padło określenie na Ukraińców jak ze skryptu dla skarpetkosceptyków – dop. MO). Szkoda, że taki sam los spotyka teraz Bachmut. Biedne miasto” – koniec cytatu.
Nosz kurwa. Znów ta odwrócona logika, owo dążenie do symetryzmu i relatywizacji ocen i postaw. Panie i panowie od „to-nie-naszej-wojny” usiłują nas przekonać, że „rosja się tylko broni”, że „nie jest wcale zła” itp., co w odniesieniu do większości Polaków – z oczywistych powodów nastawionych rusofobicznie – jest działaniem o niskiej skuteczności. Stąd wersja light – „źli są jedni i drudzy”, a w dodatku „rosja to potęga – lepiej z nią nie zadzierać”. No i „Wołyń!”, a więc „może i ruskie złe, ale Ukraińcy jeszcze gorsi”.
By nie odbiegać od sedna wpisu – ów „biedny Bachmut”, niby-troska stojąca za tym hasłem, prezentuje sprawy w wersji kuriozalnej. Bachmut nie byłby niszczony, gdyby go nie broniono. Marjinkia stałaby dalej, gdyby w 2014 roku pozwolono bandytom – rzekomym separatystom i dowodzącym nimi rosjanom – włączyć miasto do tzw. donieckiej republiki ludowej. Wieluń, zdemolowany przez Luftwaffe 1 września 1939 roku, ocalałby najpewniej, gdyby wcześniej Rzeczpospolita przystała na koncesje terytorialne i ograniczenie własnej podmiotowości na rzecz III Rzeszy. W Leningradzie nie musiałoby zginąć niemal milion ludzi, gdyby sowieci poddali się Wehrmachtowi. I można by tak długo „rodżerołotersować” (czy „franciszkować”), ale takie myślenie to obraza intelektu, przyzwoitości, a w ostatecznym rozrachunku także zamykanie się na współodczuwanie i zrozumienie lęku innych. Ukraińcy nie musieliby bronić Bachmutu (niczego nie musieliby bronić…), gdyby rosja nie napadła ich kraju. Mogliby w którymś momencie odpuścić, gdyby to nie była walka o wszystko – o wolność, o tożsamość, o lepsze życiowe szanse (z dala od posowieckiej beznadziei i bardaku), o życie zagrożone rosyjskim zamiarem eksterminacji i „zwyczajnym” bandytyzmem/bestialstwem rosyjskiej armii. Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO, mówił jesienią zeszłego roku w wywiadzie dla niemieckiej telewizji: „jeśli rosja putina przestanie walczyć, wtedy będziemy mieli pokój; jeśli Ukraina przestanie walczyć, przestanie istnieć jako niezależny, suwerenny naród”. Mychajło Podolak, doradca prezydenta Ukrainy, nawiązując do tych słów rzekł: „Jeśli przestaniemy się bronić, przestaniemy istnieć. Dosłownie. Fizycznie”.
Trzeba dodawać coś więcej?
Wróćmy do Bachmutu. Pod koniec zeszłego tygodnia wydawało się, że miasto upadło. Embargo informacyjne sprawia, że trudno weryfikuje się takie doniesienia, tym niemniej na dziś nadal nie można mówić o rosyjskim zwycięstwie. Nie zaryzykuję już stwierdzenia, że jest ono albo nieuchronne, albo niemożliwe – bo owszem, determinacja rosjan jest nieprawdopodobna, ale towarzyszy jej również determinacja Ukraińców i ich dowództwa.
Zasadnicza bitwa o Bachmut zaczęła się 31 sierpnia ub.r. (choć miasto już wcześniej było przez rosjan ostrzeliwane). Od tego czasu rosyjskie wojska posunęły się o kilkanaście kilometrów, zajmując część miejscowości położoną na wschodnim brzegu rzeki Bachmutówka. Ujęły też miasto w kleszcze od północnej i południowej strony, ale jak dotąd nie zdołały ich domknąć. A wszystko za cenę, ostrożnie licząc, 50 tys. zabitych i rannych żołnierzy oraz wagnerowców. Raz jeszcze to podkreślmy – 50-tysięczne straty podczas nadal niezakończonych prób przejęcia powiatowego miasta (liczącego przed wojną 70 tys. mieszkańców).
To jeden z obrazów tej determinacji.
Inny rysuje reporter „Kiev Independent”, a więc solidnego źródła, w oparciu o rozmowy z obrońcami. „Nasz batalion trafił tu w połowie grudnia, jakieś 500 ludzi”, opowiada sanitariusz imieniem Borys „Miesiąc temu było nas już tylko 150”, wylicza. „Kiedy wychodzisz na pozycję, szanse, że wyjdziesz stamtąd żywy, nie rozkładają się pół na pół”, dodaje Serhij, kolejny rozmówca. „Bardziej jak 30 na 70 proc.”.
„Walą do nas moździerzami z siedmiu-dziewięciu kilometrów”, opowiada Serhij. „Czekają, aż dom zaczyna się walić, a my musimy wyskoczyć. I wtedy próbują nas wykończyć”, żołnierz opowiada o taktyce atakujących. Z ustaleń KI wynika, że rosyjski ogień jest stosunkowo precyzyjny dzięki dużej liczbie dronów, większej, niż mają do dyspozycji na tym odcinku frontu Ukraińcy. W efekcie takiej obróbki, obrońcy tracą coraz więcej miejsc, w których mogliby się schronić. Borys wspomina o kolegach, którzy zginęli, gdy ich umocnione pozycje zawaliły się od ciężkiego rosyjskiego ognia – żołnierze po prostu zostali zasypani.
Co gorsza, brakuje amunicji. Illia, artylerzysta obsługujący moździerz 120 mm: „Otrzymujemy 10 pocisków dziennie. To wystarczy na jedną minutę pracy”. A mimo to dowództwo oczekuje utrzymania pozycji, niedostatki wyrównując w iście rosyjskim stylu – poprzez dosyłanie kolejnych żołnierzy obrony terytorialnej, w większości żółtodziobów, z innych rejonów Ukrainy. Nowi trafiają na pierwszą linię w nocy, nad ranem, gdy następują szturmy (rosyjska armia nadal po ciemku nie walczy z braku odpowiedniego sprzętu do obserwacji), zastają one obrońców nieobeznanych z otoczeniem, co generuje wysokie straty.
Nieobeznanych, ale i – co podkreśla „Kiev Independent” – słabo wyszkolonych, co znów przywodzi skojarzenia z rosyjskimi generałami i ich strategią „murowania frontu” ludzkimi masami.
Czemu ma to służyć? Skądinąd wiadomo, że gros najlepszych ukraińskich jednostek, zdjętych wcześniej z pierwszej linii, trafiło na tyły w Zaporożu. Moich znajomych, którzy przez kilkanaście tygodni walczyli w Bachmucie, przesunięto z kolei bardziej na północ, do Łymania. Drugi manewr może mieć związek ze wzrastającą aktywnością rosjan w tej okolicy (natarcia z rejonu Kreminnej), pierwszy wpisywałby się w plany zapowiadanej ukraińskiej kontrofensywy na południu. Koncept Bachmutu jako „zastępczej bitwy” (patrząc z perspektywy obrońców), toczonej, by odwrócić uwagę rosjan i skrwawiać ich bez naruszania najcenniejszych zasobów ukraińskiej armii, nowy nie jest. Ale jeśli determinacja ukraińskiego dowództwa rzeczywiście weszła na poziom nieliczenia się z życiem tych „mniej cennych”, mamy tu nową jakość.
No i pytanie, ile ci „mniej cenni” jeszcze wytrzymają?
—–
Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
- wystarczy kliknąć TUTAJ -
Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Magdalenie Kaczmarek, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Andrzejowi Kardasiowi i Jakubowi Wojtakajtisowi. A także: Szymonowi Jończykowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale i Aleksandrowi Stępieniowi.
Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Arkadiuszowi Wiśniewskiemu, Jakubowi Kojderowi i Ewie Pawelec.
Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!
Nz. Bachmut, połowa stycznia br./fot. Marcin Ogdowski