Szkolenie

Był rok 1993. Elitarne oddziały armii amerykańskiej zostały brutalnie zdziesiątkowane przez słabo wyszkolonych somalijskich bojowników. Rutynowa akcja przekształciła się w wielogodzinne starcie, w którym śmierć poniosło 18 Amerykanów, a 73 zostało rannych. „Jakim cudem straciliśmy aż tylu żołnierzy?” – zastanawiali się dowódcy Rangersów, Delty i Navy Seals.

Wydarzenia z Mogadiszu – szerszej publiczności znane z filmu Ridleya Scotta „Black Hawk Down” – analizowano w Pentagonie na wiele sposobów. Jedna z kluczowych konkluzji dotyczyła wyszkolenia medycznego żołnierzy elitarnych formacji US Army. Okazało się, że daje ono umiejętności tożsame z posiadanymi przez cywilnych ratowników medycznych. Tymczasem na polu bitwy taki zakres kompetencji był zwyczajnie niewystarczający. Mówiąc wprost, część spośród zabitych udałoby się uratować, gdyby medycy wiedzieli, jak tego dokonać. W takich okolicznościach zaczął się kolejny rozdział w historii medycyny wojskowej. Do jego opisu wystarczą cztery litery – TCCC (ang. Tactical Combat Casualty Care).

Tak zwana „czerwona taktyka” została szybko wdrożona do programów szkoleniowych armii amerykańskiej. Musiały minąć lata, nim dotarła też do Polski. Pionierem, jak to często bywa, okazały się siły specjalne – to one posiadają dziś najlepszych paramedyków, wyszkolonych zgodnie z zaleceniami TCCC. Z doświadczeniem bojowym, nabytym w Afganistanie.

Nie czas i miejsce, by opisywać zasady TC3. Wystarczy wspomnieć, że podstawowe umiejętności w tym zakresie dają rannemu szanse, by uporał się z krwotokiem, w tym przypadku także z własnego ciała, zatrzymaniem oddychania i odmą płucną – konsekwencjami obrażeń typowych nie tylko dla pola walki.

– Ledwie zrobiłem kurs, a przyszło mi, w ciągu jednego wieczoru, pomagać ofiarom trzech wypadków drogowych – usłyszałem od instruktora TC3, na co dzień żołnierza jednej z naszych jednostek specjalnych.

Świadomość, że TCCC – jakkolwiek „wyrosłe” w oderwaniu od medycyny cywilnej – może znaleźć zastosowanie także w codziennym życiu, zadecydowała o wyjściu czerwonej taktyki poza mury koszar. Na rynku pojawiły się oferty kursów. Z oczywistych powodów zainteresowały one i mnie.

W Iraku czy w Afganistanie niemal zawsze miałem w pobliżu kogoś, kto był w stanie udzielić profesjonalnej pomocy medycznej. To na Ukrainie – gdzie żołnierze obu stron nie mieli pojęcia, jak sobie pomóc w razie zranienia – przyszła refleksja, że najlepiej liczyć na siebie – i kolegów. Ostateczną decyzję podjąłem w Libanie, w jednym z obozów dla uchodźców, kiedy uświadomiłem sobie, że nie wywinę się, jeśli ktoś sprzeda mi kosę. Potem, przez wiele miesięcy, brakowało czasu, ale w weekend udało się postawić pierwszy krok w zakresie taktycznego ratownictwa medycznego. W niedzielę, z rąk doświadczonych instruktorów z Eagle-Med System, otrzymałem specjalny certyfikat.

Teraz pozostaje ćwiczyć i mieć nadzieję, że nigdy nie będę musiał użyć nowo nabytych umiejętności.

GALERIA/fot. Darek Prosiński, Eagle-Med System

—–

Jedna z naczelnych zasad TCCC brzmi: Nawet w sytuacji beznadziejnej (pozorant na zdjęciu miał krwotok z tętnicy szyjnej; właściwie nie do powstrzymania), podejmujesz akcję ratunkową. Liczy się bowiem efekt psychologiczny – rannemu nie pomożesz, ale pozostałym pokażesz, że będziesz walczył o nich do końca…/fot. Darek Prosiński, Eagle-Med System

Postaw mi kawę na buycoffee.to