Upośledzanie

Wielu z Was zapewne pamięta, że przebieg linii frontu we wschodniej Ukrainie można było odtworzyć w oparciu o lokalizacje pożarów. Widzianych z kosmosu, rejestrowanych przez satelity, mapowanych przez amerykańską NASA w czasie rzeczywistym. Odczyty z wiosny i lata 2022 roku charakteryzowały się dużą liczbą czerwonych punktów, z których każdy oznaczał pojedyncze ognisko. Ich nagromadzenie pokrywało się z miejscami styku wojsk, a skala wynikała m.in. z pory roku oraz charakteru i intensywności prowadzonych działań. Mówiąc wprost, łatwiej było wtedy wzniecić ogień, miało się co palić i było czym podpalać. W tamtym okresie rosjanie stosowali strategię walca artyleryjskiego – strzelali dziennie po 40-60 tys. pocisków (Ukraińcy nawet 10 razy mniej), usiłując tym sposobem zmiażdżyć pozycje obrońców. Każdy wybuch to potencjalny pożar, co przy tak wielkim zużyciu środków bojowych musiało skutkować „ścianami ognia”.

Późnym latem 2022 roku liczba pożarów w obszarze walk zaczęła spadać i proces ten trwa do dziś. Wpis ilustruje odczyt pożarowy z terytorium Ukrainy wykonany dziś przed południem. Za żadne skarby nie da się w oparciu o przedstawione dane wyrysować linii frontu.

Zarazem wiemy, że walki wciąż są intensywne. Ba, straty ponoszone przez obie strony znacząco przewyższają te, z którymi mieliśmy do czynienia przez większość pełnoskalowego konfliktu. Od kilku dni są mniejsze niż w ostatnich tygodniach, lecz i tak ponadprzeciętnie duże.

Jak to wytłumaczyć?

Front pozostaje statyczny – tam, gdzie rosjanie ostatnio odnieśli jakieś sukcesy, odepchnęli Ukraińców o kilka-kilkanaście kilometrów. W praktyce oznacza to, że linia bezpośredniego styku przesunęła się co najwyżej na dotychczasowe bezpośrednie zaplecze frontu, i tak wcześniej „obrabiane” przez artylerię. Co miało się tam spektakularnie zapalić, już się zapaliło.

No i jednak zimą trudniej wzniecić pożar.

Ale to kwestie wtórne, najważniejsza bowiem jest zmiana sposobu prowadzenia walki. Obie strony strzelają dziś z artylerii znacznie rzadziej niż w szczycie artyleryjskiego walca czy ukraińskich nawał z czasów ofensywy na Zaporożu. Istotna część zadawanych sobie strat to skutek masowego używania dronów, jednostkowo efektywniejszych niż klasyczna artyleryjska amunicja. Dronów, których nie ma aż tak wiele jak pocisków (w sensie, nie jest to dziennie po kilkadziesiąt tysięcy sztuk), w których wykorzystuje się mniejsze ładunki i które przeznaczone są do mocno punktowych uderzeń, bardzo często w pojedynczych żołnierzy. O wielkie pożary przy tym znacznie trudniej.

—–

Choć to front pozostaje najważniejszą areną wymiany ciosów, niezwykle ważne rzeczy dzieją się na jego zapleczu. Na razie stanowią jedynie dopełnienie wysiłków obu stron, ale w którymś momencie mogą okazać się znacznie istotniejsze. I Ukraińcom, i rosjanom chodzi bowiem o upośledzenie zdolności uderzeniowych przeciwnika.

Ci drudzy koncentrują się na płytkim zapleczu – do 40-50 km w głąb ukraińskiego terytorium. Ma to postać coraz częstszych i coraz lepiej skoordynowanych ataków na najcenniejsze dla Ukraińców zasoby – zachodnie systemy artylerii dalekonośnej, mobilne stanowiska obrony przeciwlotniczej, radary, „złapane” podczas bazowania śmigłowce i samoloty. Dość powiedzieć, że w ostatnich tygodniach rosjanom udało się zniszczyć co najmniej dwie wyrzutnie Patriot, jedną Himars, kilka radarów, kilka śmigłowców i samolotów, kilkanaście sztuk – a wedle niektórych źródeł ponad 20 – samobieżnych armato-haubic, w tym polskich Krabów.

Co gorsza, Ukraińcy wydają się być bezradni wobec tych ataków – rosjanom udało się zabezpieczyć pracę własnych dronów rozpoznawczych. Zapuszczają się one w miejsca dotąd niedostępne (czy bardzo trudno dostępne), a po zlokalizowaniu wartościowych celów, bez przeszkód przekazują informacje do centrów dowodzenia. W których również doszło do istotnej jakościowej zmiany – rosjanie ewidentnie skrócili łańcuch decyzyjny, delegując uprawnienia do użycia pocisków typu Iskander czy S-300 na poziom taktyczny. W takich okolicznościach nawet kilkuminutowy postój namierzonej przez ruskich ukraińskiej techniki staje się bardzo ryzykowną czynnością (nieprzesadnie precyzyjnej rosyjskiej broni trudno byłoby zniszczyć cel w ruchu, ale ze stacjonarnym radzi sobie nieźle).

Względnie bezpieczna strefa straciła zatem ów atut i bez zniwelowania rosyjskich środków walki radio-elektronicznej (WRE), zabezpieczających pracę dronów, Ukraińcy skazani będą na stopniowe wytracanie „rodowych sreber”.

Ale i Ukraińcy solidnie dopiekają rosjanom. Na głębokim zapleczu atakując ich rafinerie. W sumie rosja ma kilkanaście takich zakładów, jedna trzecia stała się już celem ukraińskich dronów. Rafinerie to wąskie gardło rosyjskiej gospodarki – to one przetwarzają ropę w paliwo napędowe oraz smary, i to w nich przez ostatnie dwie dekady poczyniono wiele inwestycji w oparciu o zachodnie technologie. Zakłady pracują, ale w razie poważnych awarii i uszkodzeń, w realiach reżimu sankcyjnego trudno będzie przywrócić ich sprawność. Z czego Ukraińcy doskonale zdają sobie sprawę i co już – przy obecnej skali wyrządzonych szkód – wywołało niedobory benzyny w rosji. Oczywiście, rosyjskie wojsko będzie ostatnim podmiotem, które dotknie ewentualny kryzys i potrzeba racjonowania paliw i smarów, niemniej przy odpowiedniej ukraińskiej determinacji nie jest to niemożliwy scenariusz. Jak wpłynąłby na zdolność sił inwazyjnych nietrudno sobie wyobrazić.

W kontekście zabiegów zmierzających do upośledzenia zdolności przeciwnika, warto wspomnieć o ukraińskich uderzeniach w rosyjskie lotnictwo frontowe. Te bowiem – o czym już pisałem – po wielu miesiącach taktycznej impotencji, podjęło próbę przejęcia inicjatywy. Od listopada ub.r. byliśmy świadkami coraz bardziej zmasowanych ataków lotniczych, w trakcie których rosjanie używali bomb szybujących, bardzo skutecznie „masakrując” nimi ukraińskie pozycje obronne. To dlatego Ukraińcy podjęli decyzję o podciągnięciu w strefę przyfrontową zaawansowanych systemów OPL, do tej pory używanych do obrony miast (głównie Kijowa). Samoloty rosjan zaczęły spadać, włącznie z maszynami wczesnego ostrzegania A-50. Obok dwóch zestrzelonych „pięćdziesiątek”, Ukraińcy zniszczyli również maszynę tego typu bazującą w zakładach naprawczych, które stały się celem dronów. Na przestrzeni kilku tygodni rosja straciła więc jedną trzecią aktywnej flotylli A-50, w tym dwa najnowocześniejsze i najsprawniejsze samoloty.

Dlaczego to takie ważne? To zarazem pytanie o powody ukraińskiej determinacji, by zniszczyć jak najwięcej A-50. Najprościej rzecz ujmując, maszyny te „widzą” 2-3 razy dalej niż zwykłe samoloty bojowe. „Prowadzą” więc po kilka-kilkanaście myśliwców/szturmowców, zapewniając im odpowiednią świadomość sytuacyjną. W realiach tej wojny zagrożeniem dla rosyjskich pilotów nie są ukraińskie samoloty – bo tych jest jak na lekarstwo – a zaawansowane systemy OPL. A skoro sensory A-50 pozwalają dojrzeć wystrzeloną rakietę wcześniej niż radar maszyny myśliwskiej/szturmowej, posiadanie sprawnych „pięćdziesiątek” – swoistych aniołów-stróżów – staje się wręcz nieodzowne.

Lecz tu dochodzimy do miejsca, w którym zabiegi Ukraińców konfrontowane są z aktywnością rosjan. Gdzie kluczowe staje się ukraińskie zaplecze frontu, owa przestrzeń głęboka na 40-50 km. Jeśli Ukraińcy chcą zestrzeliwać rosyjskie samoloty, muszą pchać w ten obszar swoje najlepsze – najprecyzyjniejsze i posiadające największy zasięg – systemy OPL. Jeśli rosjanie chcą to zagrożenie zniwelować, muszą wspomniane systemy zniszczyć. „Przy okazji” polując też na inne wartościowe cele. Póki działają w „bąblu WRE”, póty odnoszą sukcesy.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Arkowi Drygasowi, Jakubowi Łysiakowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Michałowi Strzelcowi, Joannie Marciniak i Andrzejowi Kardasiowi. A także: Bożenie Bolechale, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Maciejowi Ziajorowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Adamowi Cybowiczowi, Jakubowi Dziegińskiemu i Jarosławowi Grabowskiemu.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Kamilowi Zemlakowi, Tomaszowi Biniszkiewiczowi i Arkadiuszowi Wiśniewskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały, także ostatnia książka.

A skoro o książce mowa – gdybyście chcieli nabyć „Alfabet…” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Screen z aplikacji FIRMS.