Żarty

Moje pierwsze spotkanie z Artimowskiem, w styczniu 2015 roku, wyglądało tak (to reporterska notatka z tamtego okresu):

Surrealizm. Takie poczucie towarzyszyło mi, gdy stałem przed bankomatem wmontowanym w ścianę dworca autobusowego w Artiomowsku. Wkładałem kartę do urządzenia, gdy rozległy się pierwsze wystrzały. Spojrzałem za siebie, dostrzegając przechodniów niezrażonych odgłosem artyleryjskiej salwy.

– Nasi pracują – skomentował stojący za mną w kolejce żołnierz. – Pospieszcie się, proszę – powiedział, patrząc mi w oczy. – Musimy zaraz jechać – wskazał głową na dwóch swoich kolegów opartych o maskę UAZ-a.

– Jasne – odrzekłem i zacząłem wbijać kod, ponownie słysząc charakterystyczny odgłos. Ukraińska artyleria musiała być gdzieś w okolicy miasta. I, zdaje się, była bardzo zapracowana.

Z hrywnami w portfelu wróciłem do chłopaków, którzy zajęli się organizacją transportu do oddalonego o trzydzieści kilometrów miasta Popasna. Od kilku dni intensywnie ostrzeliwanego przez separatystów. Jeszcze poprzedniego dnia jeździły tam autobusy, ale gdy dotarliśmy do Artiomowska okazało się, że komunikacja w tamtą stronę została wstrzymana.

– Facet jednak zrezygnował – Rafał miał na myśli taksówkarza, który kilka minut wcześniej, jako jedyny spośród kilku mężczyzn, zgodził się z nami pojechać. Oczywiście za większą niż standardowa opłatą.

– Dorzucę wam jeszcze dwieście hrywien – młoda kobieta z dwiema kilkuletnimi dziewczynkami patrzyła błagalnie na taksiarza. Chciała dopłacić do naszego kursu, by w drodze powrotnej kierowca wywiózł z niebezpiecznego miasteczka jej przyjaciółkę.

– Ni-chuja! – taksówkarz był już zdecydowany. – Droga ostrzeliwana, boję się.

– Ehh… – kobieta machnęła ręką i odwróciła się na pięcie. Śledziłem ją wzrokiem przez jakiś czas, po czym podszedłem do pobliskiej budy z jedzeniem i kawą. Poprosiłem o cappuccino i gdy mieszałem drewnianym patykiem spienioną zawartość papierowego kubka, w oddali znów zagrzmiała artyleria.

– Dobra kawa? – babuszka z kramiku obdarzyła mnie przyjaznym spojrzeniem.

– Dobra – skrzywiłem usta w uśmiechu, choć po głowie pętała mi się natrętna myśl. „Kompletny, kurwa, surrealizm”.

Dziś Artiomowsk nazywa się Bachmut – zmiana, a właściwie powrót do starej nazwy, nastąpiła w 2016 roku i była skutkiem ustawy o dekomunizacji przestrzeni publicznej w Ukrainie (Artiom to ruski bolszewik, przez jakiś czas premier Doniecko-Krzyworoskiej Republiki Rad; ktoś pomógł mu zginąć w katastrofie eksperymentalnego pojazdu kolejowego latem 1921 roku). Popasna nadal nazywa się Popasna, ale, niestety, od kilku dni jest już w całości w rękach Rosjan. Miasto, będące przez 8 lat na pierwszej linii frontu, po inwazji broniło się przez ponad dwa miesiące. Dziś, podobnie jak Mariupol, niemal kompletnie leży w gruzach. Bachmut jak na razie uniknął poważniejszych zniszczeń, ale pozostaje na linii natarcia orkowych wojsk. Pod miastem znajdują się potężne magazyny uzbrojenia armii ukraińskiej – teraz pewnie już mocno wyczyszczone, ale z pewnością stanowiące istotny cel. Trudne do zniszczenia, bo ulokowano je w sztolniach. W Bachmucie i w okolicach działały kopalnie soli i gliny – któreś z nich (nie udało mi się ustalić które) zaadaptowano do celów wojenno-magazynowych. Chyba te pierwsze, bo w drugich rozgościła się miejscowa fabryka win, która zresztą pracowała nieprzerwanie przez cały okres donbaskiej wojny. Setki tysięcy składowanych pod ziemią butelek niezłej jakości trunku, to dla ruskich sołdatów nie lada gratka, należy zatem spodziewać się wzmożonych wysiłków, których celem będzie uchwycenie miasta.

Generalnie na tamtym odcinku frontu (centralnym) wciąż źle się dzieje, o czym treściwie pisze w swoim podsumowaniu Marcin Jop.

Znacznie lepiej jest na północy, gdzie Ukraińcy pędzą ruskich ku granicy. Niewykluczone, że jeszcze dziś ostatnie rosyjskie oddziały w tamtym rejonie wycofają się na terytorium rodiny. Propagandowo to ważna sprawa, ale nie przeceniałbym jej znaczenia operacyjnego. Rosjanie już jakiś czas temu odpuścili północ, przenosząc ciężar działań w środkowy sektor frontu. To tam, a nie w okolicach Charkowa, ważą się losy bitwy o Donbas.

Bitwy, w której niebawem wezmą udział także polskie czołgi – nie w barwach wojska polskiego, ale pochodzące ze stanów i zapasów WP. W której od początku używa się naszych wyrzutni rakietowych, naszej broni ręcznej i amunicji. O czym przypominam w reakcji na internetowe dysputy, jakie rozpętały się wczoraj po incydencie z udziałem sowieckiego ambasadora. „Pogrywamy sobie, oj pogrywamy…”, czytam. A to tylko jedna z wielu opinii utrzymanych w troskliwym i rzekomo-troskliwym tonie. „Po co nam prowokować Rosję?”, zastanawia się kolejny „przejęty” (pobieżna analiza profilu wskazuje, że „sowieciarz”). Chromolę tych, co to świadomie pracują wedle wytycznych kremlowskiej propagandy (ufam, że spotka ich za to odpowiednia kara). Reszcie zatroskanych przypominam, że to Rosja napadła na Ukrainę z zamiarem jej zniszczenia i wynarodowienia. Że morduje tam, gwałci i rabuje. Że ta sama Rosja miała już od dawna Polskę za wrogi kraj – czegokolwiek byśmy nie zrobili i nie powiedzieli. Że stracilibyśmy ów status, zrzekając się części swojej niezależności – oczywiście na rzecz Moskwy. W czym Moskwa w sprzyjających dla siebie okolicznościach chętnie by nam pomogła. W związku z czym krwawienie jej armii to dla nas w s p a n i a ł a wiadomość – „być” w trwającej od wieków walce o być albo nie być. W związku z czym 24 lutego (a właściwie już wcześniej) nie mieliśmy innego wyjścia, jak przyłączyć się do antyrosyjskiej krucjaty. Co zrobiliśmy, oddając nasze zaplecze infrastrukturalne do dyspozycji sojuszników wspierających Ukrainę. Co zrobiliśmy, przekazując Ukrainie własny sprzęt o wartości 7 mld złotych. Co wciąż czynimy, dając bezpieczne schronienie ukraińskim uchodźcom. My j e s t e ś m y już w tę wojnę zaangażowani – nie jak Ukraińcy i ruskie, które siedzą w tym po uszy, ale – trzymając się tej analogi – tkwimy w niej gdzieś tak do pasa. Co było, jest i będzie polską racją stanu. Czego logicznym skutkiem byłoby pogonienie sowieckiego przedstawicielstwa. I niech się przy tym zapluwa Zacharowa, niech znów nam grożą „ostateczną rozwałką”. Rosja jest żałosnym parapaństwowym tworem, który idąc na wojnę, obnażył wszystkie swe słabości. Oni nie mogą pokonać pojedynczego, teoretycznie dużo słabszego kraju, a mieliby się zamachnąć na członka NATO? Wolne żarty…

—–

Nz. Nie znajduję lepszej symbolicznej ilustracji dla współczesnej Rosji. Zrobiłem to zdjęcie zimą 2015 roku w okolicach Słowiańska.

Postaw mi kawę na buycoffee.to