Obejrzałem chyba wszystkie filmy dokumentujące wymiany jeńców pomiędzy Ukrainą a rosją, do których doszło po 24 lutego. W miażdżącej większości ukraińskie, bo rosjanie bardzo rzadko publikują takie materiały. Jeńcy to dla nich kłopotliwy temat, najogólniej rzecz ujmując.
W tych kadrach powtarza się jeden element. Nie twierdzę, że zwracani do ojczyzny rosjanie wyglądają kwitnąco – bo zwykle tak nie jest. Nie są jednak straszliwie wychudzeni, obdarci, nie kuleją, nie snują się. Jeśli mają jakieś kontuzje, widać, że są zabezpieczeni. Tymczasem Ukraińcy – jakkolwiek zwykle radośni z powodu końca niewoli – przypominają duchy. Cztery lata temu pracowałem w Afryce, na granicy Ugandy i Sudanu Południowego, w ogromny obozie dla uchodźców Bidi-Bidi. Docierali do niego uciekający przed wojną i głodem Sudańczycy, często w fatalnej kondycji. Dorośli i dzieci. Docierali falami, które wzbierały regularnie, gdy nie było już czego jeść. A jedzono wszystko, co tylko dało się przełknąć i strawić. Wolontariusze z Bidi Bidi nazywali te exodusy „ponurymi marszami szkieletów”, co dobrze oddawało stan faktyczny i wywoływane takim widokiem emocje.
No więc gdy oglądałem uwalnianych Ukraińców, ZAWSZE tłukła mi się w myślach ta fraza. „Ponury marsz szkieletów”…
Kilkanaście dni temu natknąłem się na jeden z nielicznych rosyjskich filmików z wymiany.
– Męczyli was? – pyta byłego jeńca autor materiału.
– Tak – słyszy w odpowiedzi. – Kazali nam śpiewać wychwalające Ukrainę piosenki.
Nie wyśmiewam sołdata, naprawdę. Mam dość empatii, by uwierzyć, że taka praktyka może zostać uznana przez ofiarę za uwłaczającą. Gdyby mnie ktoś kazał teraz krzyknąć „chwała rosji!”, chyba odgryzłbym sobie język.
Ale ja nie o tym.
Ukazał się właśnie raport Organizacji Narodów Zjednoczonych, z którego wynika, że obie strony rosyjsko-ukraińskiego konfliktu torturują jeńców. Stoi za nim biuro wysokiego komisarza ds. praw człowieka (OHCHR), a opracowanie powstało w oparciu o wywiady z ponad setką byłych i obecnych więźniów, zarówno Ukraińców, jak i rosjan.
Jak wynika ze słów Matildy Bogner – szefowej misji ONZ w Ukrainie – zdecydowana większość ukraińskich jeńców zgłaszała przedstawicielom organizacji przypadki tortur i złego traktowania. Szczucie psami, poddawanie elektrowstrząsom oraz przemocy seksualnej – to najczęściej powtarzające się techniki. W ocenie Bogner, chodziło o zastraszenie i upokarzanie. Jako przykład szefowa misji podała (na konferencji prasowej, która odbyła się w Genewie) historię jeńca z Ołeniwki, któremu rosjanie przyczepili druty do genitaliów, do nosa – i razili prądem. Była to zabawa, nie próby siłowego wymuszenia zeznań.
Rozliczając Ukraińców, Bogner wymieniła „wiarygodne zarzuty” o zbiorowych egzekucjach rosyjskich jeńców. Wspomniała o „upokarzających warunkach transportu” (nagich, skrępowanych mężczyznach) oraz o przypadkach „bicia na powitanie”, gdy więźniowie docierali do obozów.
Przyznam, w pierwszym odruchu zagotowało się we mnie. Przypomniał mi się nieszczęsny raport Amnesty International, próbujący stawiać znak równości między rosyjskim a ukraińskim sposobem traktowania ludności cywilnej w strefie przyfrontowej. Ale w tym przypadku sedno tkwi w szczegółach. Otóż okazuje się, że inspektorzy ONZ mogli swobodnie rozmawiać wyłącznie z rosyjskimi jeńcami przetrzymywanymi w Ukrainie. Z ukraińskimi zaś było to możliwe dopiero po ich uwolnieniu, rosja bowiem – już tradycyjnie – nie udzieliła dostępu do miejsc przetrzymywania więźniów. Co samo w sobie jest złamaniem konwencji genewskich. W takim kontekście zupełnie inaczej brzmią zapewnienia z jednej strony rosji – która zaprzecza złemu traktowaniu jeńców – z drugiej, ukraińskich władz, które zamierzają zbadać naruszenia oraz podjąć odpowiednie działania prawne.
Dla mnie to kolejny przykład różnicy cywilizacyjnej, dzielącej Ukrainę i rosję.
Co zaś się tyczy zarzutów wobec Kijowa. Przewózka „na golasa” to jednak coś innego niż palenie prądem moszny. Czy kastracje, o których wspominałem w jednym z poprzednich postów. Jeśli zaś idzie o egzekucje – wiem o jednym takim przypadku (dotyczącym kilkunastu osób), popartym solidnymi źródłami. Latem w Donbasie Ukraińcy starli się z 64. Brygadą Zmechanizowaną armii rosyjskiej. Istotnie, nie pojmano wówczas zbyt wielu rosjan; tak Ukraińcy porachowali się z mordercami z Buczy, służącymi w tej jednostce. Obiektywnie patrząc, była to wojenna zbrodnia. Nie usprawiedliwiam, nie pochwalam, ale jakaś część mnie nieustannie się dziwi, że po Buczy (Irpieniu, Borodziance, Izjumie), Ukraińcy nadal tych ruskich do niewoli biorą…
—–
Szanowni, przypominam, że z powodu banu na FB (dziś ostatni dzień) możecie mnie czytać na blogu, na Patronite, zajawki materiałów pojawią się też na moich kontach na Twitterze i Instagramie.
A jeśli chcecie mnie w pisaniu wesprzeć, będę szczerze zobowiązany. Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
- wystarczy kliknąć TUTAJ -
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Nz. Ekshumacja ofiar rosyjskiej agresji – piątki małych dzieci – w Łymaniu, pod koniec października. Analizując sytuację rosyjskich jeńców, nie wolno zapominać o tym, jaki los zgotowali ukraińskim cywilom, nim dostali się do niewoli…/fot. Центр стратегічних комунікацій та інформаційної безпеки