Dziś trochę inaczej – najpierw „raportowo”, warto wszak ponieść w świat dobrą nowinę, a później nieco osobiście, a zarazem porządkowo.
Zacznijmy od faktów. Trzecia z obiecanych przez Niemcy baterii systemu Patriot jest już w Ukrainie. Poinformował o tym ambasador RFN w Kijowie Martin Jaeger.
Przypomnijmy – Berlin zadeklarował dostawę trzeciej baterii w kwietniu br., tuż po tym zaczęły się szkolenia ukraińskich załóg. Wedle nieoficjalnych informacji, bateria została wysłana nad Dniepr dwa tygodnie temu, na początku tego tygodnia zyskała status „combat ready”.
W tej chwili Ukraińcy mają cztery baterie – trzy z RFN i jedną z USA. Kompletowana jest kolejna, z inicjatywy Holandii, gotowej przekazać Ukrainie do czterech wyrzutni (bateria liczy ich osiem). Transfer własnych Patriotów zadeklarowała ostatnio Rumunia, ale nie wiadomo, kiedy miałoby to nastąpić. Minimalne potrzeby Ukrainy w tym zakresie to siedem baterii.
Kilka dni temu pojawiła się informacja o negocjacjach prowadzonych przez Waszyngton i Jerozolimę, których przedmiotem ma być osiem nieczynnych już (ale wciąż sprawnych) izraelskich baterii Patriot. USA miałyby je odkupić i przekazać Kijowowi. Gdyby do tego doszło, byłby to najpoważniejszy jakościowo transfer zachodniej broni podczas tej wojny.
Warto zauważyć, że Stany Zjednoczone – choć produkują Patrioty i posiadają największy ich arsenał (około 50 baterii) – nie planują obecnie przekazywać sprzętu z własnych zapasów. Zarazem priorytetowo traktują kwestię rakiet przeciwlotniczych dla Ukrainy – Kijów ma pierwszeństwo przed innymi krajami jeśli idzie o dostawy amunicji do Patriotów. „Chociaż tyle”, można by rzec.
—–
A teraz przejdźmy do drugiej części. Swoistego obwieszczenia, koniecznego z uwagi na fakt, że wciąż dołączają tu nowi Czytelnicy, a nie dla wszystkich oczywiste są moje intencje. Efekt jest taki, że co jakiś czas pojawia się osoba, pytająca o powody mojego emocjonalnego zaangażowania, często zaniepokojona sposobem, w jaki je wyrażam. Niekiedy stawiany jest mi zarzut szerzenia nienawiści wobec rosjan. Ta mała litera, te niepochlebne rzeczowniki używane zamiast nazwisk rosyjskich przywódców i dowódców. Zdarzają się też trolle (tych tępię, ale czasem ich treści wiszą na stronie po kilka-kilkanaście godzin – nim zdołam zareagować), twierdzący, że piszę nieprawdę. Bywa, że przybiera to postać zawodowej przygany, bo przecież „nie wypada panu być nieobiektywnym”.
Do rzeczy. Obowiązkiem dziennikarza jest dochowanie rzetelności – pisanie/mówienie o rzeczach znajdujących oparcie w faktach, zaś gdy materiał przybiera formę publicystyczną, wyraźne zaznaczenie, gdzie mamy do czynienia z faktem, a gdzie z opinią. Nigdy tej reguły nie nadużyłem. W natłoku informacji nie wszystko i nie zawsze da się zweryfikować – w takich sytuacjach trzeba się zdać na własne wyczucie i doświadczenie. Gdy mam wątpliwości, to o tym informuję. Nikt nie jest alfą i omegą, padam więc i ja czasami ofiarą dezinformacji czy nieintencjonalnych przeinaczeń, niedomówień; gdy się w tej kwestii orientuję, uczciwie o tym wspominam. Tak pojmuję rzetelność.
Obiektywizm – owo „zachowajmy chłodny umysł i dajmy dojść do słowa wszystkim stronom” – to bajeczka dla adeptów szkół dziennikarskich; zawodowa legenda bez pokrycia w realnych działaniach. Pomijam skandaliczne praktyki niektórych mediów bazujących na kłamstwie jako metodzie – to patologia. Jednakże standardem jest nawet w tych warsztatowo najlepszych redakcjach odpowiedni dobór tematów, komentatorów, technicznych trików i takie żonglowanie opiniami, by wpisać się w redakcyjną linię definiowaną przez ideologiczny profil czy zobowiązania biznesowe. Dziennikarstwo to misja, ale i sposób na zarabianie pieniędzy – w tej dychotomii funkcjonują media na całym świecie, nie tylko w Polsce. I absolutnie nie wyklucza to faktu, że tekstem (materiałem) można czynić dobro. Po prostu, trzeba się pogodzić ze świadomością, że nie wszystkim.
Nie wszyscy bowiem mają prawo, by ich głos wybrzmiał na równi z innymi. Zwłaszcza w sytuacji wojny, koszmaru sprowadzanego przez jednych na drugich. W tym konkretnym przypadku (konfliktu w Ukrainie) nie ma czegoś takiego jak uzasadnione racje rosjan. Ich bełkotliwe, rasistowskie i imperialne tłumaczenia nie stanowią żadnej przeciwwagi dla głosów Ukraińców. Co zaś się tyczy obiektywizmu rozumianego jako dyspozycja emocjonalna – oczywiście z perspektywy wygodnego fotela, zza klawiatury, można sobie pozwolić na dysputy o tym, co wypada, a czego nie (mówić/pisać). Ale w zetknięciu z żywym tematem (albo i martwym…) ten balonik pryncypialności zwykle uchodzi. Przez lata oglądałem wojnę na własne oczy i jest dla mnie oczywistą oczywistością emocjonalna reakcja, także w wymiarze werbalnym. Dziennikarz nie jest maszyną do pisania.
Znam ryzyka płynące ze stosowania języka dehumanizacji, ale wiem też, jakie strategie za tym stoją. To przede wszystkim sposób na zagospodarowanie własnego lęku przed tymi, których opisujemy (jako orki, rosjanie itp.). Znam bardzo prosty sposób na eliminację tego strachu – wystarczy nie straszyć. Nie zabijać, nie mordować, nie rabować, nie gwałcić, nie stwarzać egzystencjalnego zagrożenia dla sąsiadów. W tym konkretnym przypadku – zabrać dupy w troki, opuścić Ukrainę. Potem przeprosić i zadośćuczynić. W takich okolicznościach można znów myśleć i mówić o Rosjanach, nie rosjanach.
Szlag mnie trafia, gdy stykam się z próbami przeniesienia odpowiedzialności, jakbym to ja – i generalnie miażdżąca większość Polaków, którzy wykazują proukraińskie sympatie – stał za tym, co dzieje się w Ukrainie. Nie ja, nie my, rozpoczęliśmy tę wojnę, a rosjanie – i żadne retoryczne sztuczki nie zdejmą z nich winy. Za którą muszą zapłacić także w wymiarze symbolicznym. Tego wymaga elementarne poczucie sprawiedliwości.
Zapłacić jako cała wspólnota. Wiem, że istnieje w rosji opozycja. Ktoś wychodził na ulice po kolejnych wyborach, ktoś gnije w gułagu za poglądy i „działalność antysystemową”. Ktoś na początku inwazji protestował. Z jakiegoś powodu niemal pół miliona osób opuściło kraj po 24 lutego 2022 roku (a przed mobilizacją). Postawy obywatelskiego oporu godne są podziwu. Tym niemniej jako naród rosjanie zawiedli. Od czasów Borowskiego i Nałkowskiej nie ma w Polsce dyskusji o domniemanej niewinności zwykłych Niemców w kontekście Zagłady i innych okupacyjnych zbrodni. Konformizm i obojętność to świadomy wybór, przemyślane postawy. A więc i współodpowiedzialność. Tak jak wszyscy Niemcy winni byli hitlerowskim bestialstwom – bo nie powiedzieli „nie” – tak wszyscy rosjanie odpowiadają za ekscesy raszyzmu. Odpowiedzialność zbiorowa? Owszem. Ale nie twierdzę przecież, że ma być równomiernie rozłożona. Jedni zasługują na dotkliwe kary, inni „tylko” na ostracyzm.
Tak, niesie mnie fala moralnego oburzenia. Nie wszystko, co przy tej okazji się dzieje, mi odpowiada. Nie podobają mi się emocje, jakie wyzwalają we mnie rosjanie. Wolałbym ich nie mieć, nie odczuwać. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi to dane.
A póki co przygotowuję się do kolejnego wyjazdu do Ukrainy. Do miejsc dotkniętych „dobrodziejstwem ruskiego miru”. Cały kolejny tydzień spędzę w podróży, więc pewnie nie zdołam przygotować jakichś większych materiałów – te będą po powrocie. Ale typowe dla moich wyjazdów krótkie reporterskie impresje powinny się pojawić – znajdziecie je na moim profilu na Facebooku. Zapraszam do lektury już dziś, zarazem przypominając, że piszę niemal wyłącznie dzięki Wam. By móc robić to dalej, potrzebuję Waszego wsparcia.
Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także ostatnia książka.
A skoro o niej mowa – gdybyście chcieli nabyć „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.
Nz. Wyrzutnia Patriot/fot. US Army