Właściwie niezauważenie mijają nam kolejne rocznice zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Nawet w moim, branżowym środowisku, nieszczególnie się o tym wspomina. A szkoda…
Jakiś czas temu miałem okazję rozmawiać z młodszymi ode mnie o 15-20 lat ludźmi na temat ich percepcji nuklearnego zagrożenia. Wyszło, że właściwie nie dostrzegają takiego ryzyka. Owszem, wielu słyszało o Kimie i koreańskim programie jądrowym, ale „to przecież daleko i w żaden sposób nam nie grozi”. Ja, dzieciak wychowany „w cieniu atomowego grzyba”, poczułem się dziwnie. W latach 80. przekonywano mnie, że zegar – symbolicznie odliczający minuty do wybuchu atomowej apokalipsy – wskazuje tuż przed 12.oo. Ćwiczyłem posługiwanie się dozymetrem, kładłem się pod ławką na hasło „błysk”, co miało we mnie wyrobić odpowiedni nawyk na wypadek niespodziewanego wybuchu. A wiosną 1986 roku, po Czarnobylu, piłem płyn Lugola, przekonany, że nadchodzi koniec świata. Nie bomba wówczas wybuchła, lecz lęk ów był konsekwencją edukacyjnej zaprawy, którą fundowano mi w szkole, w telewizji, na zbiórkach drużyny harcerskiej.
Potem przyszły lata 90. i powszechna w mediach (w tym w popkulturze), troska o stan rosyjskiego arsenału jądrowego. Rosja konała, świat obawiał się, że jej bomby i rakiety wpadną w nieodpowiednie ręce.
Nie wpadły. Przyszły za to inne zagrożenia i to one są dziś obecne w głowach młodzieży. Ta nie obawia się atomówek, tylko domowej roboty bomb, detonowanych w tłumie. Mówiąc o wojnie, myśli o „wojnie z terrorem”, ewentualnie wskazuje rosyjskie zagrożenie (co charakterystyczne, bardziej przy tym bojąc się ruskich czołgów niż trolli – ale to kwestia na osobny wpis). Świadomość, że ludzkość wciąż dysponuje tysiącami głowic zdolnych razić właściwie dowolny cel na Ziemi, zdaje się być szczątkowa bądź nieobecna.
A może to i dobrze?
Dla tych, którzy wolą wiedzieć, znamienne porównanie. Bomby, które 6 i 9 sierpnia 1945 roku spadły na Hiroszimę i Nagasaki, zabiły 150-170 tysięcy ludzi. Z kolei naloty dywanowe na III Rzeszę przyniosły śmierć 200 tysięcy cywilom. Dwa małe (w zestawieniu z mocą współczesnych głowic) ładunki, właściwie w oka mgnieniu wyrządziły niewiele niższe straty niż koszmarna, czteroletnia obróbka, jaką poddano niemieckie miasta w latach 1941-45.
Na takiej beczce prochu siedzimy…
—–
Po 30 latach zmierzyłem się ze źródłem czarnobylskiego lęku, odwiedzając felerną elektrownię/fot. Rafał Stańczyk