– Daniłow zmarł. Dzwoniła właśnie ta lekarka – Wadim patrzył w wyświetlacz smartfona z miną zgnębionego chłopca. – Dowieźli go do szpitala, ale stracił za dużo krwi… – medyk oparł się o burtę terenowego nissana.
– Przykro mi – Domański podszedł do lekarza i położył mu dłoń na ramieniu. – Sam widzisz, jedni mają dziś szczęście, inni nie – dodał.
Mimo iż w okolicy spadły dziesiątki rakiet, żaden „dobrowolec” nie został choćby draśnięty – ani odłamkiem, ani upadającym drzewem, ściętym przez eksplozję. A las nawet nie zdążył się zapalić, bo zaraz po ostrzale – jakby na zamówienie – przyszła kolejna ulewa, dając w bonusie chwilowe wytchnienie od trzydziestostopniowego upału.
– Tak – Wadim schował telefon do kieszeni. – Dobrze, że tu nic się nie stało…
I ledwie padły te słowa, gdy zza pleców dobiegł Domańskiego czyjś głos.
– Wadim! – krzyczał zdyszany mężczyzna. – Wadim! Dowódca chce, żebyś coś zobaczył!
Posłańcem okazał się kolejny nastolatek w mundurze – spocony, ale też blady jak ściana. Jego wygląd zaniepokoił Michała.
– Co się stało? – zapytał.
– Chodźcie – chłopak z trudem przełknął ślinę. – Przed chwilą to znaleźliśmy.
– To? – Wadim sięgał po plecak, który wcześniej odłożył na pakę.
– Zostaw – młodzieniec z woskową twarzą pokręcił głową. – Nie będzie potrzebny…
Ruszyli, przemierzając około trzystu metrów, aż doszli do maleńkiej polany, na której stało już kilkunastu mężczyzn w mundurach. Dwóch nad czymś kucało, jeden, nieco dalej, klęczał z pochyloną głową i głośno wymiotował.
„Co tam, kurwa, jest!?” – Domański poczuł, że serce zaczyna mu bić coraz szybciej.
– Straszne… – minął ich właśnie jeden z Ukraińców, w oczach którego Michał zobaczył łzy. Przyśpieszył kroku, wyprzedzając Wadima, i zatrzymał się dopiero przy świeżo rozgrzebanym dole, nad którym unosiły się roje much i obrzydliwa słodkawa woń.
– Boże – szepnął na widok ludzkich szczątków. Jedna z rakiet musiała uderzyć w skraj płytkiego grobu, odsłaniając jego makabryczną zawartość.
– Mundury i oznaczenia mają nasze, ukraińskie – dowódca kompanii był jednym z kucających mężczyzn. – Ciała zaczęły już nabrzmiewać. Myślę, że leżą tu jakiś tydzień. Wadim, mam rację? – kapitan zwrócił się do lekarza.
Ten kiwnął głową.
– Chyba jest ich tu więcej, a grób ciągnie się w tamtą stronę – oficer odchylił lewą rękę. Do tej chwili brzmiał mocno, bez emocji, teraz jednak zamilkł i schował twarz w dłoni. Gdy kilka sekund później podniósł głowę, spojrzał na Michała.
– Oni nie zginęli w walce – wysyczał, a kolejny z żołnierzy uciekł w bok, walcząc z torsjami.
– Nie – wydusił z siebie ochrypłym głosem Domański.
Z obu widocznych ciał, częściowo jeszcze zasypanych ziemią, jedno leżało na brzuchu. Zabity miał dziurę w potylicy, ściągnięte za plecy ramiona i dłonie spętane drutem kolczastym.
* * *
W lesie, w pobliżu wyludnionej wioski w obwodzie donieckim, oddział rządowej armii odnajduje masowy grób. A w nim trzydzieści dwa ciała bestialsko zamordowanych żołnierzy ukraińskich. Rząd w Kijowie obarcza winą separatystów i Rosję, których oddziały zostały wyparte z tego obszaru kilka dni wcześniej. Świat się oburza, a w Polsce sposób, w jaki potraktowano ofiary – pętając im dłonie drutem i strzelając w potylicę – przywołuje wspomnienia o mordzie katyńskim…
Tymczasem wspierani przez Moskwę rebelianci odpierają zarzuty i… odbijają utracone tereny. Na jaw wychodzą też informacje, które burzą dotychczasowy obraz wydarzeń.
Kto zatem stoi za zbrodnią?
Jakie były jej okoliczności?
Komu zależy na tym, by ich nie ujawniać?
Odpowiedzi poznacie późną zimą, w mojej najnowszej powieści pt.: „Uwikłani”. Główni bohaterowie to czwórka Polaków, zaplątanych w ukraiński konflikt po obu stronach barykady. Ich też łączy pewna tajemnica jeszcze z czasów polskiej misji wojennej w Afganistanie…
Powyższy fragment pochodzi z pierwszych stron przygotowywanej właśnie książki – wrzucam tytułem zachęty do przyszłej lektury.
—–
Zdjęcie ma charakter ilustracyjny. Wschodnia Ukraina, lipiec 2015/fot. Darek Prosiński