Rocznica

Dwa lata temu ukraińska armia wyzwoliła Chersoń. Było to zwieńczenie kilkumiesięcznej kontrofensywy, mającej na celu wyrzucenie rosjan na wschodni brzeg Dniepru.

Kilka miesięcy później pojechałem na oswobodzone tereny, porozmawiać z ludźmi, którzy przez pół roku żyli w realiach ruskiego miru. Wiele z tych opowieści mroziło krew w żyłach, część z nich zawarłem w wydanej w lutym br. książce pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”. Dziś, jako że mamy rocznicę, podrzucam dwa fragmenty – także z nadzieją, że tych, którzy nie czytali, zachęcą do lektury całej książki.

Do rzeczy.

—–

Zahorianiwka, położona 10 km na północ od Chersonia, przetrwała okupację niemal nietknięta – większe rosyjskie oddziały tylko przez wieś przejechały, wiosną 2022 roku jako zdobywcy, jesienią jako uciekinierzy.

– Przez chwilę mieszkało u nas kilku rosyjskich oficerów – opowiadała mi Olga Bunczuk, sołtyska. – Gdy zaczęła się inwazja, część mieszkańców uciekła, zostawiła chałupy; okupanci potraktowali je jak własne.

– Prześladowali was fizycznie, dokuczali?

– Właściwie nie. – Bunczuk pokręciła głową. – Czasem nagabywali, żeby przyjąć ich paszporty, ale ludzie kazali im iść w diabły. Na początku okupacji obsesyjnie szukali po domach atowszczików, a w sąsiedniej osadzie zabili trzech młodych mężczyzn, właściwie chłopców, cywilów. Rozstrzelali ich za współpracę z partyzantką.

– Bez sądu?

– A skąd, całą okupację traktowali nas jak gorszy gatunek. Niby chcieli z nas zrobić rosjan, a tak naprawdę mieli gdzieś, jak i z czego będziemy żyć. Zniszczyli sieć elektryczną, przez pięć miesięcy żyliśmy bez prądu. Rozkradli urządzenia z kurzej fermy, w której pracowało trzysta osób z okolicznych wiosek. Zaminowali pola, odbierając pracę tym, którzy żyli z roli. Nie musieli bić, by uprzykrzyć nam życie. – Bunczuk uśmiechała się smutno.

– Pamięta pani moment wyzwolenia?

– O tak! – tym razem uśmiech kobiety był radosny. – Miałam kontakt z synem, który służy w obronie terytorialnej. Pisał, że idą na Chersoń, że jego koledzy przejdą przez Zahorianiwkę. Noc z dziesiątego na jedenastego listopada spędziłam w piwnicy. Słyszałam jakieś głosy, ruch na drodze, ale bałam się, że to rosjanie, że mnie zabiją. Wyszłam z ukrycia jedenastego, była czternasta, gdy zobaczyłam pierwszych naszych chłopców.

*          *          *

W Tomaryne – wioseczce oddalonej o 8 km od wstęgi Dniepru – rosjanie mieli dość czasu, by powalić słupy elektryczne; więcej zniszczyć nie zdołali. Ale w okolicznych miejscowościach udało im się w pełni zastosować strategię spalonej ziemi. Wzorem armii czerwonej i Wehrmachtu z czasów II wojny światowej zdewastowali sieci przesyłowe, linie kolejowe, wysadzając mosty i wiadukty, spalili zakłady przemysłowe i gospodarstwa rolne.

– Babuszki opowiadały, że Niemcy byli bardziej humanitarni. – Kola, elektryk, na własnej skórze doświadczył okupacji.

– Tak źle było? – dopytywałem.

Mężczyzna przytaknął.

– Ale na początku nie – zastrzegł. – Na swój sposób to było nawet zabawne, jak szukali banderowców. „Chłopcy, w pętlę czasu wpadliście?”, pytałem jednego z nich. „Banderowcy? Osiemdziesiąt lat po wojnie?” Patrzył na mnie jak na wariata.

– Mógł zastrzelić…

– Wtedy jeszcze nie strzelali. To znaczy strzelali, jak popili, na wiwat. Bezpieczne to nie było, ale dało się znieść.

– Kiedy stali się najbardziej agresywni?

– Dwa tygodnie przed wyjściem zaczęli powalać słupy. – Dla Koli, członka ekipy zajmującej się odbudową sieci energetycznych, ten rodzaj destrukcji stanowił symboliczny punkt odniesienia. – Dziewiątego listopada ruszyła masowa kradzież samochodów. „Nie oddasz? Kula w łeb”, grozili. Brali auta cywilne, wzięli nasze służbowe wozy. Cokolwiek wpadło im w łapy, a czym dałoby się uciekać. Ale jedno trzeba im przyznać, pięknie spierdalali.

—–

Ps. Ponieważ mamy dziś Święto Niepodległości, życzę Wam, byśmy już zawsze obchodzili je w wolnym kraju, zawsze jako celebrację wydarzeń z coraz bardziej zamierzchłej przeszłości. Ludzie, o których piszę powyżej, cieszyli się z wyzwolenia. Zaraźliwe było to ich szczęście, ale mimo wszystko – obyśmy nie mieli powodów do przeżywania takich uniesień. Szczególnie jeśli alternatywą dla „nudy suwerenności” miałby być ruski mir i radość po jego pogonieniu. Załączone zdjęcie – wykonane wiosną 2023 roku gdzieś pod Chersoniem – dobrze ilustruje konsekwencje krótkiej wizyty „rusko-mirskich dobrodziejów”. Wiem, że przyjęlibyśmy ich „godnie”, ale obyśmy nie musieli.

Czego życzę sobie także z racji obchodzonych dziś imienin.

—–

Dziękuję za lekturę! Jutro wracam do bieżącego raportowania. Przypominam o możliwości wsparcia mojego pisania.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo” – lub dziś po prostu chcieliby postawić mi imieninową kawę – zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem cytowanej w poście książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Pod tym linkiem znajdziecie filmową recenzję „Alfabetu…”. O książce opowiada ceniony przeze mnie pisarz Radek Wiśniewski.

Szanowni, za kilka dni wezmę udział w konferencji poświęconej niszczeniu przez rosjan ukraińskiego dziedzictwa kulturowego. W spotkaniu można wziąć udział on-line, zachęcam do rejestracji.

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.