Percepcja

Był wczesny ranek, obudził mnie pełen pęcherz. Pociągnąłem zamek błyskawiczny śpiwora i uniosłem nieznacznie głowę. Jak świsnęło… – może metr, może półtora metra nade mną. Wystrzelony z ręcznej wyrzutni przeciwpancernej granat przyleciał przez pozbawiony okiennic otwór i w taki sam sposób opuścił pomieszczenie. Przecinając lokum, szczęśliwie na nic po drodze nie natrafił. Eksplodował już na zewnątrz – pociski RPG są zwykle wyposażone w zapalniki samoniszczące; nawet jeśli nie uderzą w cel czy przeszkodę i tak po kilku sekundach wybuchają.

Odechciało mi się sikać. Jakiś czas później uznałem to zdarzenie za początek „toaletowego fatum”, które w pełni objawiło się w Ukrainie. Ogdowski szedł za potrzebą, w pobliżu padały pociski – choćby nie wiem jak długo wcześniej panował spokój. Istnienie tej na poły magicznej zależności sprawiło, że pracujący ze mną koledzy wpadali w lekki popłoch, gdy oznajmiałem, że muszę skoczyć na stronę. Ale nie czas na weterańskie wspominki. Gdy strumień z „erpega” przeczochrał mi fryzurę, opadłem na łóżko, a zaraz potem na podłogę. Mój sąsiad zrobił to samo – i już z poziomu zero oznajmił:

– Witamy w Adżiristanie – i zaśmiał się przy tym zawadiacko.

Pobudka, jaką zaoferowali nam wówczas talibowie, przybrała postać niezgorszej kanonady. Z pozycji zajmowanych przez rebeliantów przyleciało jeszcze kilkanaście granatów, do których dołożono całkiem sporo serii z broni maszynowej. Nikomu z Polaków nic się nie stało, ale atak – nawet jak na „krainę latających epregów” – był nietypowy. Nie tyle sam w sobie, ile jako element całego ciągu zdarzeń. W dystrykcie, w którym znajdował się ów wysunięty (czasowy) posterunek, od wielu tygodni panował względny spokój. I nagle, z dnia na dzień, sytuacja uległa zmianie. „Chcą nas stąd wykurzyć”, mówili żołnierze, przekonani o „wyższej” celowości działań podejmowanych przez Afgańczyków.

Uległem tej narracji. Nie mogłem wówczas ujawnić, gdzie konkretnie się znajduję, popełniłem zatem tekst utrzymany w formie relacji z drugiej ręki. Gdzie pisałem o nadzwyczajnej aktywności talibów w Adżiristanie, wywodząc stąd wniosek, że w całej pilnowanej przez Polaków prowincji Ghazni mamy do czynienia z nasileniem się walk. Post factum okazało się, że do wspomnianego dystryktu przybyło na odpoczynek talibskie komando wielkości kompanii wojska. Na południu Afganistanu trwały wówczas ciężkie boje – Brytyjczycy i Amerykanie nie pozwalali rebeliantom na pauzowanie. We względnie spokojnej polskiej zonie łatwiej im było lizać rany – stąd ów transfer. A że bojownicy nie lubili bezczynności, postanowili po naprzykrzać się Polakom. Ot, kwintesencja wojennego, aktywnego wypoczynku.

Jest takie popularne powiedzenie: „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Na wojnie sprawdza się ono jak diabli. Co innego widzą i wiedzą szeregowcy, co innego oficerowie liniowi średniego szczebla czy sztabowcy z tego poziomu. Jeszcze inaczej wygląda to z perspektywy najwyższego rangą dowódcy. Paradoksalnie, wszyscy mogą mieć rację w ocenie sytuacji. Coś, co dla pojedynczego plutonu jest dramatem i sytuacją bez wyjścia, na wyższym poziomie staje się niewiele znaczącym incydentem. Albo nawet ważnym, ale mniej istotnym od pozostałych składowych sytuacji na froncie. Czy wręcz bardzo ważnym, lecz wpisującym się w logikę poświęcenia czyjegoś życia w imię wyższej konieczności. „Wysoki widzi więcej”. Naczelny dowódca nie doświadcza fizycznych aspektów frontowej rzeczywistości, ale jego horyzonty poznawcze są znacznie szersze niż szeregowca tkwiącego w okopie. Liczba źródeł, z których czerpie informacje, jest nieporównywalna. Raporty jednostek liniowych, dane wywiadowcze, rozeznanie w możliwościach logistycznych itp. – wszystko to w skali makro – dają wyższą świadomość sytuacyjną niż osobiście odczuwana presja nieprzyjaciela. Która często skutkuje percepcyjnym przeładowaniem, zaburzającym odbiór rzeczywistości (trudno zachować tzw.: trzeźwe myślenie w realiach artyleryjskiej kanonady). A do tego dochodzi decyzyjność i możliwość kreowania sytuacji – im wyżej, tym większa. I choć wojenna mgła dotyczy wszystkich bez wyjątku, jej gęstość wprost zależy od miejsca w hierarchii.

Ukraińcy oszczędnie rozdają medialne koncesje na pobyt w strefie walk. rosjanie czynią to chętniej wobec swoich, ale trudno w ich przypadku mówić o działalności stricte dziennikarskiej; tu mamy do czynienia z tępą propagandą. W realiach cenzury funkcjonuje także całe frontowe zaplecze, wszystkie instytucje mające związek z wojennym wysiłkiem. Patrząc z perspektywy dziennikarza czy analityka to trudna sytuacja, „mgła do potęgi”. Jedni radzą sobie lepiej, inni gorzej – w zależności od zawartości notesu z kontaktami oraz tego, czy i jak potrafią łączyć dostępne fakty. Niektórzy ulegają pokusie takiego doboru informacji, by całościowo wyrysować obraz ukraińskiego triumfu. Inni uderzają w tony dramatyczne, wieszcząc rychły koniec zorganizowanej obrony naszego wschodniego sąsiada.

A jak jest naprawdę? A jak jest naprawdę to najlepiej wiedzą generałowie Załużny i gierasimow, dowódcy walczących wojsk, choć nawet oni nie są w stanie ułożyć sobie w głowach wszystkich klocuszków. Co piszę nie bez powodu, trochę już zmęczony lekturą tekstów mniej lub bardziej wybitnych specjalistów od wojny, wieszczących rychłą albo już dokonującą się katastrofę na froncie. Wiedziony osobistym doświadczeniem w zakresie „zmąconej percepcji wojny”, mogę tylko postulować spokój.

—–

Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Tyle widziałem, ile mogłem… Afganistan, jesień 2010 roku/fot. Adam Roik

Rok

Miażdżąca większość afgańskich rzek zasilana jest śniegiem. Ilość opadów i grubość pokrywy wysoko w górach wprost przekłada się na dostępność wody w rolniczych dolinach. Trzy z rzędu suche i łagodne zimy stawiają Afganistan przed nie lada wyzwaniem. Susza i jej skutki trapiły kraj już wcześniej, lecz w realiach talibskiego reżimu stanowią dodatkowe wyzwania. Czy radykałowie – z których większość gardzi nowoczesną wiedzą, także z zakresu rolniczej inżynierii – poradzą sobie z hydro-ekologicznym kryzysem? Czy będą w stanie zwiększyć import pszenicy, gdy rynki zbożowe poddane są cynicznej grze spekulacyjnej, rozkręconej na dobre po rosyjskiej inwazji na Ukrainę? Czy starczy im kompetencji i sprytu, by uratować afgańskie narody przed głodem?

Państwo rudymentarne

Po prawdzie, nie są to nowe pytania. Świat zadawał je sobie, w nieco innej formie, już przed rokiem, gdy talibowie triumfalnie wkroczyli do Kabulu. Wedle własnej percepcji – odzyskali miasto, i kraj, utracone w 2001 r. po amerykańsko-natowskiej interwencji. Szybkość, z jaką rozpadły się prozachodni rząd i wierna mu armia, zdumiewała. Dramatyczne obrazki ze stolicy, z której uciec usiłowali obywatele Zachodu i tysiące lokalnych współpracowników dotychczasowych władz, przywodziły skojarzenia z upadkiem Wietnamu Południowego w 1975 r. NATO wiało z Afganistanu z podkulonym ogonem, zostawiając za sobą koszmarny bałagan. Do 2021 r. 40% PKB kraju – i cztery piąte budżetu państwa – stanowiła pomoc międzynarodowa. Gdy Kabulem zawładnęli religijni fundamentaliści, Zachód wstrzymał donacje i zamroził afgańskie aktywa. ONZ nazwała te działania „bezprecedensowym szokiem fiskalnym”, a Światowy Program Żywnościowy szacował, że 14 milionom Afgańczyków grozi klęska głodu. „Wielu nie przeżyje tej zimy…”, wieszczono. W następnych miesiącach gospodarka skurczyła się o 40%, inflacja sięgnęła 50%, a bezrobocie skoczyło z 13 do 40%. Kraj analfabetów (60% populacji…) opuściło ponad 200 tys. przedstawicieli elit, w tym nauczyciele, urzędnicy i lekarze. Ich wyjazd miał być zresztą początkiem potężnej emigracyjnej fali, która dotarłaby również do Europy.

Wbrew wszystkiemu Afganistan przetrwał. Ludzie nie umierają z głodu, milionowe rzesze nie szturmują granic sytej Europy. W styczniu br. zatwierdzono pierwszy budżet od momentu przejęcia władzy przez talibów. „Pieniądze pochodzą tylko z naszych własnych źródeł, m.in. z ceł, podatku dochodowego, dochodu ministerstw”, podkreślał rzecznik resortu finansów Ahmad Haqmal. Środki w pierwszej kolejności przeznaczono na wypłaty zaległych pensji, większość pracowników na rządowych posadach od sierpnia ub.r. pracowała bowiem za darmo.

– To państwo rudymentarne, szkieletowe – twierdzi Marcin Krzyżanowski, dawny konsul w Ambasadzie RP w Kabulu. – U nas 10 milionów dolarów starczyłoby na popularne „waciki”, tam na miesięczne utrzymanie całej administracji – podaje wyniki własnych kalkulacji były dyplomata. – Pamiętajmy jednak o wąskim zakresie i niskiej jakości oferowanych przez państwo usług.

Talibom udało się utrzymać gospodarkę na powierzchni – przyznaje mój rozmówca.

– Przy wydatnej pomocy ONZ i dobrej woli administracji Joe Bidena – podkreśla. – W Afganistanie nadal działa kilka dużych organizacji humanitarnych i to przez nie płynie teraz pomoc w wysokości od 30 do 100 mln dol. miesięcznie. Dzięki temu funkcjonują szpitale, udaje się również utrzymać stabilność afgańskiej waluty.

Systemowe uprzedmiotowianie

Ale wielu Afgańczyków nie dojada. Talibowie usiłują rozkręcić gospodarkę, zwiększając wydobycie i eksport węgla. Sprzyja im wzrost cen surowca, obserwowany od wybuchu wojny w Ukrainie. David Mansfield, autor raportu na temat handlu pod rządami talibów, szacuje, że od sierpnia 2021 r. eksport węgla do Pakistanu podwoił się do ok. 4 mln ton rocznie. Cytowany przez „Financial Times” Mansfield zwraca uwagę na zaskakującą skuteczność talibów. Kabul w pełni kontroluje handel, pozbawiając regionalnych watażków niezależnych źródeł dochodów. Poza zwiększaniem wpływów do centralnego budżetu mamy zatem do czynienia także z konsolidacją władzy. Jak na razie pracuje tylko 17 z 80 kopalń węgla.

– To więcej niż kroplówka, mniej niż solidny posiłek – komentuje Krzyżanowski, sceptycznie nastawiony do kwestii zwiększenia efektywności afgańskiego przemysłu wydobywczego. – Bez dużych inwestycji z zewnątrz niewiele da się jeszcze zmienić – wyjaśnia.

„W kopalniach zatrudniani są 11-letni chłopcy!”, alarmuje „Financial Times”, co stanowi jeden z wielu przykładów nieprzestrzegania praw człowieka w Afganistanie. Praca dzieci, jakkolwiek oburzająca, nie jest jednak tak wielkim problemem jak systemowe uprzedmiotowienie kobiet. W maju nakazano im całkowite zakrywanie ciała w miejscach publicznych, wcześniej ograniczono ich prawo do swobodnego przemieszczania się (nakaz podróży w asyście mężczyzny). Dziewczynki objęte są zakazem nauczania powyżej szóstej klasy, choć przywilej wczesnoszkolnej edukacji i tak pozostaje pusty, bo jak dotąd nie uruchomiono specjalnych szkół. Kobietom utrudnia się powrót do pracy, na porządku dziennym są sugestie – zwykle niewybredne i agresywne – odejścia z zawodów, gdzie mogą być zastąpione przez mężczyzn.

Dramatycznie ograniczono wolności słowa i mediów. W raporcie przygotowanym przez Reporterów bez Granic (RSF) czytamy, że rok po objęciu władzy przez talibów przestało działać 40% redakcji, a pracę straciło 60% dziennikarzy, głównie kobiet (cztery na pięć musiało odejść z zawodu). Przed utworzeniem Islamskiego Emiratu w sierpniu 2021 r., w Afganistanie funkcjonowało 547 instytucji medialnych, dziś jest ich o 219 mniej. Z 11 857 zarejestrowanych dziennikarzy zostało tylko 4759. „(…) Dziennikarstwo w Afganistanie zdziesiątkowano i poddano nikczemnym regulacjom, otwierającym drogę do represji i prześladowań”, oświadczył sekretarz generalny RSF Christophe Deloire. Odniósł się tym samym m.in. do lipcowego dekretu mułły Haibatullaha Achundzada, według którego „zniesławianie i krytykowanie urzędników rządowych bez dowodów” oraz „rozpowszechnianie fałszywych wiadomości i plotek” jest zabronione w islamie. „Oczernianie pracowników rządowych, nawet nieświadome, oznacza współpracę z wrogiem i rodzi konieczność surowego ukarania”, grozi najwyższy duchowy przywódca talibów. W ciągu ostatnich 12 miesięcy służby bezpieczeństwa zatrzymały co najmniej 80 dziennikarzy. Trzech nadal przebywa za kratami.

Reżim bez łagodności

– Maski spadły? – pytam Krzyżanowskiego, mając na uwadze zeszłoroczne opinie części specjalistów o „nowych talibach”, którzy nie będą tak radykalni jak ci z lat 1996-2001.

– Trochę tak – słyszę w odpowiedzi. – Nie są to gołąbki pokoju, a fundamentaliści, którzy chcą wprowadzić w życie radykalną interpretację szariatu. Ale w porównaniu z tym, co działo się w połowie lat 90., można mówić o zmianie na plus. Zdarzają się zabójstwa osób związanych z prozachodnim reżimem, lecz nie przybrało to postaci systematycznej kampanii. Nie doszło do czystek etnicznych. Przedstawiciele mniejszości są rugowani z życia publicznego, odnotowuje się przypadki przymusowych przesiedleń, ale znów – nie jest to element systemowej polityki państwa, a raczej lokalne ekscesy.

Amnestię dla współpracowników poprzedniego systemu ogłoszono 17 sierpnia 2021 r. ONZ udokumentowała od tego czasu 160 zabójstw pozasądowych oraz 56 przypadków tortur osób związanych z poprzednimi władzami, głównie byłych przedstawicieli sił porządkowych i armii.

Z drugiej strony należy wspomnieć o znaczącej poprawie stanu bezpieczeństwa. Zwycięstwo talibów i objęcie przez nich kontroli nad niemal całym krajem oznaczało koniec 20-letniej wojny domowej, co wprost przełożyło się na statystyki dotyczące gwałtownej przemocy. Między 15 sierpnia 2021 r. a 15 czerwca br. odnotowano 2106 ofiar cywilnych (w tym 700 zabitych). Dla porównania, w całym 2020 r. w efekcie działalności zbrojnej zabito i zraniono 8820 cywilów, a w pierwszej połowie minionego roku – 5183. Dawny ruch oporu dziś sprawuje władzę, a w jego miejsce nie pojawił się żaden równorzędny podmiot. Obecnie największym zagrożeniem militarnym w Afganistanie pozostaje Państwo Islamskie Prowincji Chorasan (ISKP), azjatycki, mocno niezależny odłam niesławnego ISIS. Liczy ono maksymalnie 4 tys. bojowników i to na nim spoczywa odpowiedzialność za większość ataków terrorystycznych – zarówno na talibów, jak i obiekty cywilne (szkoły, szpitale, meczety).

– Niewątpliwym sukcesem talibów jest też utrzymanie spójności – dodaje Marcin Krzyżanowski. – Niektórzy przewidywali, że zaraz po opanowaniu kraju, radykałowie wezmą się za łby i wkrótce cały talibski ruch się rozpadnie. Obecnie brakuje ku temu mocnych przesłanek, ale – jak to w Afganistanie – ryzyka wojny domowej nie da się wykluczyć. Trudno również przewidzieć wydarzenia typu globalny krach gospodarczy bądź kolejna pandemia, których skutki mogłyby przynieść nieoczekiwane, rewolucyjne zmiany. Pozbawiony takich sensacji Afganistan ma szanse na powolne, gospodarcze stawanie na nogi.

– A czy jest nadzieja na łagodnienie reżimu w wymiarze społeczno-obyczajowym? – dopytuję.

– Nie liczyłbym na poprawę losu kobiet – Krzyżanowski nie pozostawia złudzeń. – Może z czasem powstanie bardziej reprezentatywny rząd, ale i tu nie oczekiwałbym cudów. Powiedzmy, że udział Pasztunów we władzach spadnie na rzecz mniejszości etnicznych z 95 do 90 procent.

Odroczona sprawiedliwość

Przyszłość Afganistanu zawiera się także w relacjach z otoczeniem. Pierwszy Emirat zyskał formalne uznanie Pakistanu i Arabii Saudyjskiej, obecnie – choć upłynął rok – żadna ze stolic nie zdecydowała się na taki krok.

– Nie czynią tego nawet Rosja i Chiny, mimo jątrzącego się konfliktu z USA – zauważa Krzyżanowski. Zdaniem byłego konsula, trudno wyrokować, kiedy ten stan ulegnie zmianie. – Władzom Afganistanu z lat 1996-2001 nie zależało na międzynarodowym uznaniu, teraz obserwuję nieco inne podejście. Wśród części elit panuje przekonanie, że normalne relacje dyplomatyczne pomogłoby w stabilizacji gospodarki.

W tym kontekście jedna kwestia wydaje się pewna – dotycząca ryzyka interwencji. Pod koniec lipca br. amerykański dron operujący nad Kabulem zabił lidera Al-Kaidy Ajmana az-Zawahiriego. Przywódca terrorystów nie mógł mieszkać w afgańskiej stolicy bez wiedzy tamtejszych władz. Zwłaszcza że zabito go w lokalu należącym do szefa MSW Siradżuddina Hakkaniego, członka potężnego klanu Hakkanich. Tym samym na jaw wyszły związki talibów z dawnymi sojusznikami, które niegdyś sprowadziły na reżim amerykańską zemstę. Zdaniem specjalistów, nie są to jednak tak bliskie relacje, jak przed 2001 rokiem, a i Al-Kaida nie stanowi dziś poważnego zagrożenia dla Zachodu.

– Musiałoby się wydarzyć coś na wzór 11 września, byśmy mogli oczekiwać poważniejszych reakcji – twierdzi dawny dyplomata. – A i wówczas przybrałyby one postać precyzyjnych nalotów, połączonych być może z działaniami sił specjalnych. Wejście licznych kontyngentów do Afganistanu jest niemożliwe. Świat odebrał kolejną, bolesną afgańską lekcję i na długie lata pozostanie pod jej wpływem.

A propos wniosków – porzucenie Afganistanu przez Zachód było dla Moskwy dowodem „śmierci mózgowej NATO” (ujmując rzecz słowami Emanuela Macrona). „Wielki sojusz nie podołał lekkozbrojnej partyzantce, by ostatecznie przed nią uciec”, zawyrokowano. Owo przekonanie legło u podstaw decyzji Władimira Putina o ataku na Ukrainę – rosyjski prezydent nie spodziewał się innych niż symboliczne reakcji. Zignorował opinie części generałów, którzy powtarzali, że zorganizowana ad hoc, ale imponująca ewakuacja kilkuset tysięcy osób, przeprowadzona przez NATO w sierpniu 2021 r., dowodzi niezwykłej militarnej sprawności Zachodu. Cenę za nieroztropność Putina płacą rosyjscy wojskowi na polu bitwy. Pakt Północnoatlantycki wsparł bowiem Ukrainę, dostarczając jej broń (także tę niegdyś przeznaczoną dla Afganistanu), dane wywiadowcze oraz szkoląc żołnierzy – co wybitnie przyczynia się do jakości ukraińskiego oporu i strategicznych porażek Rosjan. NATO po 24 lutego br. przeżywa kolejną młodość, reorganizuje się, powiększając arsenały i obszar. Wśród diaspory afgańskiej w USA – która uciekała z kraju w latach 80. – popularność zyskuje pogląd mówiący o odroczonej sprawiedliwości. Błędny wniosek wyciągnięty z afgańskiej lekcji udzielonej Zachodowi przekłada się dziś na śmierć i rany tysięcy rosyjskich żołnierzy. „Szurawi” – jak nazywano brutalnych radzieckich okupantów z lat 1979-88 – obrywają za swoje…

—–

Nz. Afgańska dziewczynka, zdjęcie ilustracyjne. Wykonałem je jesienią 2010 roku w mieście Ghazni

Tekst opublikowałem w Tygodniku Przegląd, 35/2022

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Zawód

Safi Landmark Hotel w Kabulu, sierpień 2007 roku.

Koszmarnie drogi przybytek, nawet jak na zachodniego reportera. Szczęśliwie było nas czterech i podzieliliśmy koszty na trzy redakcje (mina pana w recepcji, gdy poprosiliśmy o rozbicie opłat na trzy faktury – bezcenna). Nie chodziło nam o luksus – z Safi po prostu mieliśmy rzut beretem do budynków rządowych. Wrażenie bezpiecznego azylu również było złudne – hotel kilka razy stał się obiektem samobójczych zamachów bombowych.

Ale wtedy tętnił życiem, mieszkała w nim bowiem śmietanka świata muzułmańskiego, robiąca interesy w stolicy odrodzonego Kabulu. Sporo było też biznesmenów z Rosji, czy szerzej, z rosyjskojęzycznego postsowietu. Blichtr, pyszne jedzenie, bezproblemowy dostęp do alkoholu. I internet za free 😉

Nigdy nie miałem złudzeń, że w Afganistanie da się zbudować demokrację na wzór zachodni. Przez większość czasu sądziłem, że idzie o ustanowienie autokracji przyjaznej wobec Zachodu (na wzór Kissingerowskiej maksymy: „skur…, ale nasze skur…ny”). Dla wielu Afgańczyków oznaczało to lepsze życie, nawet w realiach tlącej się talibskiej rebelii. Owszem, był to program minimum, ale pozostawałem realistą.

Aż przyszedł czas, gdy zadałem sobie sprawę, że nawet owo minimum nie jest możliwe. Gdy zimą ubiegłego roku Amerykanie zawarli rozejm z talibami, uznałem, że Afganistan jest stracony. To, co dzieje się obecnie w Kabulu, nie stanowi więc dla mnie zaskoczenia. Lecz mimo wszystko serce trochę boli, bo gdzieś tam, w głębi ducha – jako człowiek Zachodu, który spędził w Afganistanie sporo czasu – czuję, że daliśmy ciała. Że zawiedliśmy tych Afgańczyków, którzy zapragnęli przynajmniej częściowo żyć tak, jak my. Z dala od pręgierza religijnych fundamentalistów.

14 lat temu miałem zgoła odmienne refleksje. Zaimponowała mi żywotność Kabulu, fakt, jak szybko podniósł się z gruzów po wieloletniej wojnie z ZSRR i bratobójczych zmaganiach. Sądziłem, że tak będzie już zawsze. Widokowa winda w Safi stanowiła symboliczny dowód dziejącej się wówczas zmiany. Mknęła ku górze, ciesząc oczy imponującym widokiem wnętrza hotelu.

Dziś są już w nim talibowie…

Fot. Damian Kramski

Postaw mi kawę na buycoffee.to