Śpiew

Jestem cały weekend w ruchu – spotkania autorskie, spotkania z dziennikarzami, za 25 minut kolejna debata; będzie więc krótko.

1. rosja, atakując pełen dziennikarzy i dyplomatów Kijów, wysyła w świat komunikat pozbawiony wszelakich subtelności. „Jesteśmy barbarzyńcami”, tak brzmi jego zasadnicza treść. Ma przestraszyć Ukraińców i świat, bo przecież barbarzyńcy się nie certolą. Tyle że…

2. …to łabędzi śpiew. Sądząc po tym, co dziś wystrzelono – a było to całe spektrum, od stareńkich rakiet, po ich najnowsze konstrukcje – ruskie drenują ostatnie zapasy. Gdyby to miała być rzeczywiście demonstracja siły, poleciałoby nie 80-kilka różnych pocisków, ale 300-400 Kalibrów. Tyle że te już niemal w całości wyszyły, a z produkcją nowych jest kłopot, bo nie ma skąd wziąć i wsadzić nowoczesnej zachodniej nawigacji. A bez tego każda ruska rakieta i pocisk manewrujący to wybitnie niecelny szmelc.

3. I podatny na strącenie. Ukraińcy zdjęli dziś z nieba ponad połowę rakiet (i dronów-samobójców). To naprawdę niezły wynik, a możliwości obrony przeciwlotniczej będą tylko rosły wraz z dostawami kolejnych zachodnich systemów.

W wolnej chwili napiszę więcej.

—–

Nz. Dowód, że nie próżnowałem – jedno ze spotkań autorskich, które odbyło się w sobotę 8 października w toruńskim klubie studenckim odNowa/fot. Anna Bielawiec-Osińska

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Bohaterowie

Skoro wszędzie o pożarach i strażakach…

Mój wuj był zawodowym strażakiem. Jako mały chłopiec odwiedzałem go czasem w remizie. Kilka razy zdarzyło się, że zawył alarm i panowie zrywali się do wozów. Jak mi to wtedy imponowało…

26 lat temu moje rodzinne miasto spowiły paskudne dymy. Płonęły podtoruńskie lasy, ogień przedostał się na usiany niewybuchami poligon. Służby rzuciły do walki wszystko, co było pod ręką – od pożarniczych samolotów, po wozy wyciągnięte z lamusa. Pamiętam wiekowe Stary, ledwie jadące w stronę pożogi. Wielu z nich nawet nie ratowano, gdy po opróżnieniu zbiorników utknęły w strefie ognia. Na dzielnicy przytulonej do poligonu czuło się grozę sytuacji, żegnaliśmy więc strażackie zastępy niczym oddziały udające się na front. To byli wtedy moi bohaterowie, tym więksi, że miejska plotka głosiła, iż ogień jest nie do zatrzymania. A oni, mimo wszystko, robili swoje.

Kilka lat późnej zapłonął dach mojej kamienicy. Widziałem strażaków, z kocią zręcznością poruszających się po gzymsie – na niemałej przecież wysokości. A potem, gdy dostałem się przed front budynku, dojrzałem kilka potężnych jednostek ratowniczych. Budziły respekt i dawały poczucie bezpieczeństwa. Stalowe bestie, zaprzęgnięte do walki w słusznej sprawie.

Dziś czytam, że Szwedzi są zdumieni widokiem polskiego, strażackiego kontyngentu, który ruszył im na pomoc (na prośbę szwedzkiego rządu Polska wysłała za morze dwa moduły gaśnicze). „Wysłaliście najlepsze, co macie?” – pytają. Ha! Niekoniecznie… Obserwuję zawodową straż pożarną od lat. I pamiętam, że nawet w czasach najbardziej podłych jej wyposażenie było imponujące. O wyszkoleniu nawet nie wspomnę. Albo wspomnę. To rodzaj cudu jest, że mimo płacowej mizerii – i tej polskiej filozofii „jakoś-to-będzie” – udało nam się zbudować coś takiego. Niewiele instytucji państwa polskiego może pochwalić się techniczną i organizacyjną skutecznością, będącą wzorem na skalę ponadnarodową. Państwowa Straż Pożarna jest jedną z nich.

Tak, wiele razy żałowałem, że nie zostałem strażakiem…

—–

PS. nie dość, że nie zostałem strażakiem, to jeszcze nie mam w zasobach porządnych zdjęć niewojskowych „fajermenów”. Z konieczności zatem ratuję się fotografią przedstawiającą wóz wojskowej straży. Ghazni, zima 2012/fot. własne

Postaw mi kawę na buycoffee.to