Zmienne

Jak podaje Reuters, siedem na dziesięć amerykańskich gospodarstw posiada co najmniej jedno zwierzę domowe, najczęściej psa lub kota. Czworonogów przybyło w okresie pandemii i jak na razie nie ubywa. Z ankiet przeprowadzonych przez American Pet Products Association wynika, że zwierzęta traktowane są jako „długoterminowa inwestycja” – w dobrostan członków rodzin, wynikły z procesu budowania i utrzymywania więzi z pupilami. Analitycy agencji Morgan Stanley przewidują, że do 2030 roku mieszkańcy USA wydadzą ponad 275 mld dol. na produkty i usługi związane z posiadaniem zwierzęcego towarzystwa. Średnio to ponad 39 mld dol. rocznie.

W głośnym wywiadzie dla „The Economist”, którego w połowie grudnia udzielił gen. Walery Załużny, pada kilka niezbyt optymistycznych prognoz na najbliższe miesiące. Dowódca ukraińskiej armii przewiduje kolejną rosyjską ofensywę, z użyciem 200 tys. zmobilizowanych jesienią rezerwistów. „Oni nie odpuszczą…” – zapowiada – spodziewając się m.in. ponownego uderzenia na Kijów. „Ale ukraińskie siły są w stanie odnieść zwycięstwo nad silniejszym przeciwnikiem” – konkluduje Załużny, podkreślając, że w tym celu niezbędne jest wsparcie Zachodu.

– Konkretnie potrzebuję 300 czołgów, 600-700 bojowych wozów piechoty i 500 haubic. Myślę, że wówczas całkowicie realne byłoby osiągnięcie na polu walki granic z 23 lutego – mówi generał.

Licząc na szybko, po średnich cenach – uwzględniając przyzwoite bazowe pakiety amunicji, wsparcie logistyczne i szkoleniowe – wartość wskazanego przez Załużnego sprzętu waha się między 9 a 12 mld dol. Nie mam na myśli uzbrojenia wprost z hal fabrycznych, a zmagazynowane zapasy, w większości dostępne „na już”, przede wszystkim amerykańskie. Wystarczająco nowoczesne, by zapewnić Ukraińcom technologiczną przewagę na froncie.

Suma ta wzrasta do 20 mld dol., jeśli przyjmiemy straty sprzętu na poziomie 30 proc. w pół roku (tyle mniej więcej zachodniej artylerii udało się rosjanom zniszczyć między czerwcem a grudniem ub.r.) i związaną z tym konieczność uzupełnień. Owo podwojenie byłoby też skutkiem kolejnych dostaw amunicji (cały czas operujemy w obrębie wspomnianych czołgów, bwp-ów i haubic), szkoleń dla kolejnych załóg oraz obsługi logistycznej uszkodzonego i częściowo zużytego sprzętu (wymiana luf, remonty silników itp.).

To zestawienie nie obejmuje kosztów stałych jak żołd czy aprowizacja; czy ukraiński żołnierz będzie walczył na sowieckim BWP-ie (BMP-ie) czy na amerykańskim Bradleyu, pieniędzy dostanie tyle samo. Za tyle samo też zje. Inna sprawa, że poprawią się wówczas wskaźniki przeżywalności – co zmniejszy nakłady w obszarze pomocy medycznej i ubezpieczeń – no ale nie wchodźmy w szczegóły, bo nie o to chodzi.

A o co? Nie mam za złe Amerykanom, że dbają o zwierzęta, gdy pomocy potrzebują ludzie z drugiego końca świata. Ostatecznie mówimy o prywatnym majątku, którym każdy ma prawo rozporządzać wedle własnego uznania. Nie miejsce to i czas na traktaty etyczne, wskazywanie czy definiowanie powinności. Chciałbym tylko zwrócić uwagę na wielkość „amerykańskiego portfela”. Kluczową zmienną, gdy rozważamy losy tej wojny, wiedząc, że Stany Zjednoczone zamierzają stać za Ukrainą. Potęga ekonomii USA to oczywista-oczywistość, ale i abstrakcja, której nie potrafimy odnieść do realiów (spójrzmy na wartość PKB – niemal 23 biliony dol. – „to pewnie dużo”, pomyśli Kowalski, gdyby mu rozpisać te dwanaście zer po dwudziestce trójce). No więc proszę bardzo – za połowę sumy, którą zwykli Amerykanie wydają rocznie na pupile, we wschodniej Europie można przechylić szalę wojny. Wojny z rosją, największym obszarowo krajem na Ziemi, posiadającym rzekomo drugą armię świata i nieprzebrane zasoby, niezbędne do prowadzenia działań zbrojnych.

Takiego wała…

O tych zasobach mówi się ostatnio nieco więcej, także u nas (dostrzegam to również pośród swoich dyskutantów). To skutek działań kremlowskiej propagandy, która znów odpaliła protokół „no teraz to my wam pokażemy” (teraz, po mobilizacji), ale i zupełnie naturalnego pesymizmu, będącego efektem przedłużającej się wojny („kurde, końca nie widać…”). Diagnoza, wedle której konflikt na wschodzie stał się „wojną materiałową”, na wyniszczenie, jest oczywiście poprawna. Takie reguły gry narzucili rosjanie, gdy przekonali się, że nie potrafią odnieść szybkich i błyskotliwych zwycięstw. „(…) państwo rosyjskie, wbrew wcześniejszym prognozom, nie załamało się po ciężarem strat wojennych i sankcji gospodarczych, a jego ustrój przechodzi coraz szybszą ewolucję w stronę wojennego totalitaryzmu na wzór faszystowski”, trafnie zauważa Piotr Osęka, historyk z PAN. „Z Moskwy dobiega crescendo polityków i propagandystów (w istocie zapoczątkowane przez ultimatum z grudnia 2021): Rosja zmobilizuje wszystkie zasoby i rzuci na szalę życie wszystkich obywateli, aby odbudować strefę wpływów z czasów konferencji poczdamskiej. (…)”, pisze. Ale i zaraz dodaje: „Oczywiście, te wojownicze deklaracje za kilka lat mogą okazać się fanfaronadą. Nie brakuje przesłanek do optymizmu – nadziei, że wspierana przez Zachód Ukraina pokona Rosję i na długo pogrzebie jej imperialne ambicje”.

Otóż to. W dyskusji poświęconej „wojnie materiałowej/totalnej” nieustannie przewija się wątek demograficzny. Konkluzje płynące z prostego zestawienia potencjałów ludnościowych (rosja 140 mln ludzi, Ukraina 40) są zwykle ponure. Tyle że klucz demograficzny wcale nie jest odpowiedzią na pytanie, kto przedłużającą się wojnie zwycięży. 10-krotnie mniejszy Wietnam ostatecznie pokonał USA w połowie lat 70., siły zachodniej koalicji – nominalnie mniejsze o połowę – rozniosły w pył wojska Saddama Husajna podczas drugiej Pustynnej Burzy w 2003 roku. Maleńki Afganistan upokorzył olbrzymie sowieckie imperium w latach 80., a 70-milionowe Niemcy hitlerowskie w trzy lata zawojowały kawał Europy, zamieszkały przez 150 mln ludzi (wiem, jaki był finał, ale załóżmy, że ta historia kończy się wiosną 1941 roku…). Już po tych przykładach widzimy, że istotnych zmiennych jest więcej. Występują one razem, osobno, w rozmaitych konfiguracjach i miarach, na różnych etapach historii dowolne z nich mają do odegrania kluczową rolę. Poza „masą demograficzną” mówimy o przewadze technologicznej, organizacyjnej, o determinacji (rozumianej jako wola walki i nieustępliwość), o bazie przemysłowej czy wreszcie o potężnym sojuszniku, który wcale nie musi angażować się wprost w działania wojenne, by mieć na nie istotny czy wręcz decydujący wpływ.

Co z tego, że rosyjskie rezerwy ludzkie są większe niż ukraińskie? Wiem, że skrajny cynizm i bezduszność to endemiczne cechy rosyjskiej władzy i generalicji. I że na froncie widać to w postaci ludzkiej fali, pchanej na ukraińskie pozycje bez sensownego taktycznego zamysłu, bez należytego przygotowania i wyposażenia. Ale „luksus” szafowania ludzkim życiem nie jest dany raz na zawsze. W ostatecznych rozrachunku z kijami bambusowymi „mobików” do walki nie rzucą – nawet kremliny. A zapasy rosji okazują się równie mityczne jak sprawność armii. Pytanie, ile zapewni im zbrojeniówka postawiona w na wojenne tryby. Na razie nie zaskakuje i nie ma przesłanek, by sądzić, że zaskoczy.

Nie sposób wyobrazić sobie ukraińskiej wojny bez czołgów, poświęćmy im więc odrobinę uwagi. Ruskie mają obecnie około 1,5-2 tys. sprawnych wozów (w całej armii, nie w samej Ukrainie). Między końcem lutego, a końcem roku stracili co najmniej półtora tysiąca maszyn – a mam na myśli wyłącznie straty udokumentowane w oparciu o ogólnodostępne materiały. Realny ubytek jest zapewne na poziomie 2 tys. tanków (Ukraińcy twierdzą, w mojej ocenie nazbyt optymistycznie, że zniszczyli ich 3 tys.). Przy zachowaniu intensywności działań na poziomie z ostatnich 10 miesięcy, cały ekwiwalent obecnie sprawnych rosyjskich czołgów do jesieni ulegnie zniszczeniu.

Co na to przemysł? Ano jeszcze jesienią ub. r. otrzymał zadanie przywrócenia do użytku 800 starych (50-letnich…) T-62 – w ciągu trzech najbliższych lat. Pesymista uzna to za dowód, że rosjanie planują wojować jeszcze długo – co najmniej te trzy lata. Optymista sięgnie pod dane dotyczące możliwości produkcji nowych czołgów, których w warunkach reżimu sankcyjnego może powstać około dwustu rocznie.

Dla mnie to obraz marności bazy przemysłowej i dowód mocno ograniczonych możliwości armii. Która stratę na poziomie 2 tys. maszyn zniweluje dwustu pięćdziesięcioma starymi T-62 i dwoma setkami nowych T-90, z powodu sankcji pozbawionych nowoczesnej optoelektroniki.

I tu wjeżdżają – cali na czerwono – zwolennicy narracji „rosja jest wielka i ma wielkie zasoby”. Bo! – wykrzykną – „są jeszcze tysiące składowanych czołgów T-72/80, które można przywrócić do służby!”. Są. Wedle różnych szacunków, od czterech do sześciu tysięcy skorup. Celowo piszę „skorup”, bo miażdżąca większość „nawisu mobilizacyjnego” do niczego się nie nadaje. To skutek m.in. złych warunków składowania, wcześniejszych kanibalizacji (gdy nowych podzespołów nie produkowano, a maszyny w linii usprawniano tym, co było pod ręką) oraz złodziejstwa – zarówno tego drobnego (gdy znikały elementy wykonane z metali szlachetnych), jak i hurtowego (gdy opychano za granicę po kilkadziesiąt kompletnych maszyn). Jak z tej puli uda się wyłuskać kilkaset sztuk, to będzie sukces.

Tyle że taki sukces wygranej nie gwarantuje.

Goni zatem rosjan czas, by „póki w kupie siła”, zadać Ukraińcom na tyle bolesny cios, że odechce im się walczyć. Nie sądzę, by w kremlowskich kalkulacjach chodziło o coś więcej niż zmuszenie Kijowa do rozmów na dogodnych dla Moskwy warunkach. Ta wojna nie toczy się już o ukraińską niepodległość, a o kształt ukraińskich granic. Zarazem dla putina jest walką o przetrwanie, co przekłada się na rosyjską determinację. Szczęśliwie dla cara, naród nie oczekuje już zajęcia Ukrainy – wystarczy mu utrzymanie zdobyczy i chociaż jeden dodatkowy spektakularny sukces (który jednym pozwoli podtrzymać iluzję wielkiej rosji, dla innych będzie dowodem na rzeczywistą wielkość).

Tak dochodzimy do finalnej rozprawki, wieńczącej cykl moich przewidywań na 2023 rok. Czego zatem możemy spodziewać się po rosjanach? Gdzie będą chcieli osiągnąć ów wymarzony sukces?

Nie sądzę, by przeprowadzili generalny szturm na Kijów – i nie wynika to ze zmiany politycznych celów wojny, a z kalkulacji czysto wojskowej. Armia rosyjska już raz wybiła sobie zęby, usiłując zająć miasto. Zwycięzcy nie spoczęli na laurach, przeciwnie, przygotowali stołeczny region na ewentualność ponownego uderzenia. Najprościej rzecz ujmując, obecnie rosjanie napotkaliby więcej, lepiej przygotowanych punktów oporu. Dodajmy do tego trudne warunki terenowe i gorszy niż przed rokiem stan infrastruktury drogowej (dziś prawdopodobieństwo utopienia czołgu – w wodzie lub błocie – jest znacząco wyższe niż w lutym/marcu 2022 roku). Co więcej, ilość i jakość ukraińskich wojsk zgromadzonych w pobliżu stolicy nie pozwala rosjanom na stworzenie odpowiednio dużej przewagi, koniecznej przy operacjach ofensywnych. Musiałoby się to odbyć kosztem innych odcinków frontu, co niesie zbyt wiele ryzyk. Moim zdaniem, najeźdźcy poprzestaną na ograniczonych działaniach, co najwyżej markując uderzenie na stolicę – by odciągać uwagę i rezerwy gen. Załużnego.

Prawdziwy atak wyprowadzą w Donbasie? Nie. Ruskie już wiedzą, że Ukraińcy okopali się „po szyję” i nic ich stamtąd nie ruszy. Bachmut to dla skarpetkosceptycznych najświeższa lekcja na ten temat.

Południe z osią natarcia wymierzoną w Odessę? Oj, zajęcie tego miasta (i de facto odcięcie Ukrainy od morza) byłoby spektakularnym sukcesem, ale ucieczka z Chersonia pozbawiła rosjan dogodnego obszaru do wyprowadzenia ofensywy. Teraz musieliby pokonać Dniepr, a przecież z mniejszymi rzekami nie byli w stanie sobie poradzić.

I tak (drogą eliminacji) dochodzimy do Charkowa, owszem, dużego miasta, które już raz się wybroniło i zostało do obrony nieźle przygotowane. Ale gdyby rosjanie skupili na nim cały ofensywny wysiłek, zaangażowali na tym odcinku większość szkolonych obecnie rezerw, Charków mógłby upaść. Zwłaszcza że bliskość granic z rosją pozwoliłaby nacierającym uniknąć logistycznego koszmaru, który przyczynił się do klęski pod Kijowem.

Czy tak się stanie – zobaczymy. Graczy na boisku jest dwóch, a trybuny pełne dopingujących.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Nz. Ukraiński moździerz w akcji/fot. Центр стратегічних комунікацій та інформаційної безпеки

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.