Godzina 12.00. Gmach, w którym stacjonowaliśmy, oberwał z najcięższych dział co najmniej kilka razy – świadczyły o tym wybite w ścianach dziury i częściowo zawalony dach. Przyjął też wiele trafień z granatników oraz setki – jeśli nie tysiące – serii z broni ręcznej. Poruszanie się po wyższych kondygnacjach – wystawionych na widok zajmujących część Szyrokino separatystów – wymagało zatem specjalnych środków ostrożności. Ukraińcy wydzielili w budynku martwe strefy, których należało unikać, dokładnie opisując strzałkami i hasłami typu „wyjście” czy „na dach” względnie bezpieczną drogę.
Mnie jednak najbardziej zaciekawiły inne naścienne malunki.
– Te okna to po co? – spytałem jednego z żołnierzy.
Ten puścił oczko.
– To „euro-okna” – odpowiedział, a kilku jego kolegów wybuchło głośnym śmiechem. Miano „euro-okien” zyskały na Ukrainie popularne u nas „plastiki”, wszyscy jednak wiedzieliśmy, że chodzi o co innego – że wymalowane czerwoną farbą znaki to swastyki, którym następnie dorobiono „brakujące” boki.
– Już ja znam te wasze „euro-okna” – odparłem, wywołując jeszcze większe rozbawienie wśród Ukraińców.
– No co, nie wierzysz nam? – młody, najwyżej dwudziestoletni chłopak, klepnął mnie w ramię. Na przedzie kamizelki miał niebiesko-żółty emblemat, którego centralnym motywem były dwie błyskawice. Jak wszyscy żołnierze nosił też oficjalne logo „Azowa” – niemal tożsame z wilczym hakiem, heraldycznym symbolem używanym przez SS.
– Chłopaki, bo będzie międzynarodowy skandal – odezwał się azowiec z wytatuowanym na przedzie głowy słowem „nienawiść”. – Dajcie spokój – mówił, gładząc trzymaną na kolanach kotkę. – To Polak, nienawidzi Ruskich tak samo jak my – ów argument miał ostatecznie zakończyć temat.
Godzina 13.30. Obiad przyjechał w dżipie, który w szalonym tempie pokonał ostatnie dwieście metrów drogi. Ryzyko i determinacja godne wykwintnej uczty, my tymczasem otrzymaliśmy mielonego z ryżem, zalanego jakimś cienkim sosem.
– Nie ma co narzekać – Wadim, jeszcze kilka miesięcy temu student międzynarodowej logistyki w Gdańsku, mówił po polsku z wyraźnie wschodnim akcentem. – To, co gotują w bazie („Azowa”, na przedmieściach Mariupola – dop. MO), jest bez porównania lepsze niż to świństwo – chłopak wskazał ręką na rzędy puszek z mielonką, stojące na pobliskim stole.
– Tego gówna nawet pies nie ruszy, a oni chcą, by jedli to żołnierze – mówiąc o „onych” kolega Wadima miał na myśli urzędników ministerstwa obrony. – Zobacz, co się stanie – otworzył jedną z konserw i postawił przed kotem.
„Padrużka” tylko na moment wsadziła nos do puszki, po czym – nie tknąwszy niczego – ruszyła w stronę kotła pełnego ryżu i klopsów.