Godzina 14.10. W cichej dotąd sali, pełnej trawiących posiłek mężczyzn, dało się wyczuć gwałtowne poruszenie. Ktoś krzyknął: „idziemy na górę!”, i wokół skrzynek z amunicją zebrał się spory tłumek.
– Czas na małą wojnę – „Nienawiść” (jak go nazwałem na własny użytek), wkładał właśnie kamizelkę. – Trzeba trochę potrząsnąć tymi kurwami i pederastami – orzekł, zakładając magazynek do swojego AK-74.
– Ten twój napis na czole… – postanowiłem skorzystać z okazji… – to jakieś przesłanie dla „separów”?
Żołnierz obnażył zęby w uśmiechu.
– „Separów” – powtórzył. – Ruskich, kurwa. Ruskich – twardo zaakcentował. – Nienawidzę skurwysynów za to, co zrobili z moim krajem.
– Więc do nich strzelasz, ale tatuaż, w takim miejscu… – czułem się nieprzekonany.
– Te kurwy zdejmują skalpy z naszych zabitych – „Nienawiść” nie pozostawiał złudzeń, że mówi całkiem serio. – Mojego czerepu nie ruszą, albo będą kurwy już zawsze wiedziały, co do nich czułem.
– Opowiadasz o Ruskich, jak o najgorszych, a sam używasz ich języka – zauważyłem.
– Rosyjski to język świń – stwierdził mój rozmówca. – Ale nie moja wina, że mówię nim od dziecka – dodał z wyraźnym żalem.
Godzina 14.15. Celowniczy karabinu maszynowego PK zaczął od krótkiej serii. Potem pociągnął za spust ponownie. I raz jeszcze.
– Ale się pederasty rozbiegły… – zaśmiał się znad kolby.
– Daj długą! – radził stojący obok okna kolega.
Poszła długa.
– Padł! – strzelający zerknął w bok, a ja dostrzegłem triumfalny wyraz na jego twarzy. – Jeszcze poprawię! – krzyknął i znów wystrzelił. Po czym zdjął karabin z parapetu i ruszył na inną pozycję.
– Chodź – ktoś położył rękę na moim ramieniu. Żołnierz w krótkich spodenkach poprowadził mnie schodami na wyższą kondygnację. Było tam trzech innych Ukraińców – każdy z „kałachem”, do którego podpięto 40-milimetrowy granatnik.
– Walimy – oznajmił jeden z nich, ładując cylindryczny granat. Robiłem mu zdjęcia, widząc, jak ostrożnie podchodzi do okna i mierzy w stronę separatystycznych pozycji. Odgłos podobny do tego, jaki towarzyszy wyjęciu korka z butelki, oznaczał wystrzał. Usłyszałem go potem jeszcze kilka razy – tak, jak następujące po nim przytłumione wybuchy.
– Chcesz walnąć? – chłopak w mundurze oferował mi swój karabin z załadowanym granatem. To nie były ćwiczenia ze strzelania do celu – 300 metrów dalej okopali się prawdziwi ludzie.
– Nie – pokręciłem głową. – Jestem dziennikarzem.
– Jak chcesz – wojskowy sprawiał wrażenie zdziwionego. Ale nie nalegał – podszedł do najbliższego otworu w ścianie i wypalił.
I wtedy odezwała się druga strona. Byliśmy wyżej, więc wystrzelone stamtąd kule siekały ściany nad naszymi głowami. Wiejąc przed odłamkami i rykoszetami, przebiegliśmy do drugiego pomieszczenia.
– Świnie i pederasty! – wrzeszczał „Nienawiść”, śmiejąc się przy tym jak szalony. – Chyba ich wkurwiliśmy – dodał, kiedy na „Majak” zaczęły spadać pociski moździerzowe. – Nieźle ich wkurwiliśmy – poprawił się nieco później, gdy ostrzał zmusił nas do zejścia z podziurawionego jak rzeszoto drugiego piętra na parter.