Bezpiecznik

W ostatnich tygodniach pojawiło się mnóstwo analiz poświęconych finalnym rozstrzygnięciom rosyjsko-ukraińskiego konfliktu. Powszechną jest nadzieja, że zakończy się on w 2025 roku. Jak? Tu scenariusze są już różne, choć dominuje przekonanie, że będziemy mieli do czynienia z uznaniem status quo. Ale nie brak ocen skrajnych, w tym scenariusza zdecydowanego zwycięstwa rosji. Czy to jeszcze możliwe?

Pamiętajmy, że choć rosyjskie ministerstwo obrony co rusz ogranicza cele operacyjne, jak dotąd władze federacji nie odwołały swoich początkowych zamierzeń w stosunku do Ukrainy. Należy zatem przyjąć, że Moskwa – jeśli tylko zajdą sprzyjające okoliczności – będzie dążyć do zajęcia całego kraju. Ewentualnie – do podbicia wschodu i południa Ukrainy i do instalacji na zachodzie marionetkowego rządu.

Biorąc pod uwagę dotychczasowe osiągnięcia armii rosyjskiej – i wszystko, co po 24 lutego 2022 roku wiemy na temat jej możliwości bojowych – taki przebieg wydarzeń wydaje się bardzo mało prawdopodobny.

Chyba że Moskwa złamie opór Ukraińców przy użyciu nadzwyczajnych środków:

a. broni jądrowej;

b. masowej, co najmniej półtoramilionowej armii inwazyjnej wyposażonej we wszystko, co tylko dowództwo zdoła wyciągnąć z magazynów.

W obu przypadkach wymagałoby to podjęcia przez Kreml bardzo ryzykownych decyzji – trudno ocenić bowiem, jak zachowa się Zachód (przede wszystkim USA) w reakcji na atomową eskalację. W Moskwie zapewne nie przewidują wymiany jądrowych ciosów w „zemście za Ukrainę” (ja też nie przewiduję), ale gwałtowny, skokowy wzrost pomocy wojskowej dla Kijowa byłby realną opcją. A co, gdyby przyszła ona zanim rosyjskim wojskom udałoby się zdyskontować skutki atomowego uderzenia? Dodajmy do tego kolejne sankcje (a na tej liście jest jeszcze sporo miejsca) i utratę wiarygodności nawet u zdeklarowanych przyjaciół rosji. Kumulacja konsekwencji tych działań niosłaby ryzyko wywrócenia federacji – nawet w sytuacji, w której podbiłaby ona Ukrainę. Zachodnia pomoc wojskowa przeorientowałaby się wtedy na wsparcie dla ruchu oporu. Kosztowna okupacja, zduszona gospodarka i polityczna izolacja – Kreml wolałby tego uniknąć. Z jego perspektywy bardziej racjonalne jest stopniowe „gotowanie ukraińskiej żaby” – pokonanie Ukraińców w „uczciwej” wojnie, której przebieg byłby bardziej akceptowalny dla świata (zwłaszcza dla Zachodu).

Co zaś się tyczy masowej mobilizacji – prawdę mówiąc, tracę już wiarę w to, że rosjanie powiedzieliby „dość!”. Jako socjolog dostrzegam w społeczeństwie rosyjskim gigantyczne pokłady konformizmu i lęku przed władzą, co skłania mnie do założenia, że „mobiki” pokornie szłyby na front. Zwłaszcza gdyby tej masie udało się zdobyć strategiczną przewagę – wówczas pewnie pojawiłby się i entuzjazm.

W mojej ocenie jednym bezpiecznikiem, który chroni Ukrainę przed rosyjską masową mobilizacją, są koszty. Jednorazowy, rozłożony w krótkim czasie wysiłek finansowy – jaki musiałaby podjąć Moskwa, by wystawić półtoramilionową armię tylko na Ukrainę – jest za duży jak na możliwości budżetu rosji.

Stąd przekonanie, że na zdecydowane zwycięstwo nie mają już wielkich nadziei ani w rosyjskim MON-ie, ani na Kremlu. Choć wciąż obecne jest tam myślenie „a nuż się uda”, będące jedną z najważniejszych przyczyn dalszej militarnej, gospodarczej i politycznej presji na Ukrainę.

—–

Nz. Jakkolwiek się ta wojna skończy, jedno jest pewne – wschód Ukrainy wymaga gruntownej odbudowy. Izjum, zima 2023 roku/fot. własne

A o innych scenariuszach końca wojny piszę w tekście dla Polski Zbrojnej, w którym podsumowuję i uaktualniam swoje wcześniejsze przemyślenia.