Asymetria

Komentując na Facebooku zabójstwo Sulejmaniego napisałem, że teraz Irańczycy na dobre rozkręcą asymetryczny konflikt ze Stanami Zjednoczonymi. Nie zmienia to faktu, że hybrydowa wojna na linii Teheran-Waszyngton trwa już od dawna. Zabity generał był jednym z jej dowódców, bodaj najistotniejszym po stronie Iranu. I dlatego zginął.

Jego śmierć dowodzi, że i Amerykanie sięgają po środki asymetryczne. W błędzie jest ten, kto oczyma wyobraźni widzi żołnierzy Trumpa szturmujących irańską stolicę. Albo roje samolotów z białymi gwiazdami obracających w pył istotne elementy perskiej infrastruktury. Na taką eskalację konfliktu nie stać ani Irańczyków, ani Amerykanów.

Szykujmy się na wojnę na zamachy. Jedni sięgną w niej po samochody pułapki, inni po drony.

Owszem, trzeba sporych nakładów finansowych na utrzymanie flotylli bezzałogowców, zdolnych operować na gigantycznych dystansach. Stany Zjednoczone są tu absolutnym hegemonem, zostawiającym daleko w tyle armie Chin, Rosji, europejskich potęg czy Izraela. Ale to i tak broń relatywnie tania, gdy porównujemy ją z konwencjonalnymi typami uzbrojenia i rodzajami prowadzenia działań zbrojnych. Wyobraźmy sobie, ile kosztowałoby posłanie grupy komandosów, którzy na obcym terenie mieliby zabić jednego z dowódców przeciwnika. Ileż zachodu wymagałoby wsparcie logistyczne takiej akcji. I jaki byłby – to kwestia nie do przecenienia – negatywny efekt społeczny, gdyby któryś z operatorów zginął i/bądź operacja poniosłaby klęskę. W takim ujęciu dron „nie kosztuje nic”. Jest tanią bronią dla bogatych.

Tak jak tanią bronią dla biednych są auta-pułapki, zamachowcy-samobójcy czy przenośne wyrzutnie rakietowe.

Tak będzie wyglądała ta hybrydowa wojna – asymetryczna w swojej asymetrii.

A teraz sięgnijmy na moment do przeszłości. Na Adolfa Hitlera zasadzano się wielokrotnie. Miażdżąca większość zamachów była efektem spisku samych Niemców – w tym dwa najpoważniejsze, przeprowadzone przez Georga Elsera i Clausa von Stauffenberga. Alianci, zwłaszcza ci zachodni, mieli pewne pomysły w tej materii, zwyciężyło jednak przekonanie, że fuhrera ruszać nie warto. Jednym z argumentów był lęk, że świat uzna skrytobójstwo za działanie nikczemne, niegodne „uczciwie grającego” przeciwnika.

Te etyczne opory wydają się dziś absurdalne, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że po ostatniej spektakularnej próbie zabicia Hitlera – w Wilczym Szańcu – III Rzesza weszła w fazę „po nas tylko potop”. W efekcie, choć wynik wojny był już przesądzony, zginęło dodatkowych kilkanaście milionów więźniów, jeńców, cywilów i żołnierzy.

Przywódców nie zabijano także później. Nawet w najgorętszych okresach zimnej wojny radzieccy liderzy bardziej obawiali się pałacowych przewrotów, a amerykańscy własnych, prawicowych oszołomów, niż tego, że Waszyngton czy Moskwa wyśle swoje komanda śmierci. Przy czym bezkarne pozostawały nie tylko głowy państw, ale też rzesze ich najbliższych współpracowników.

W tym ujęciu Amerykanie interesują nas bardziej, zauważmy zatem, że ani Kim Ir Sen – odpowiedzialny za śmierć 90 tys. żołnierzy US Army – ani Ho Chi Minh – który walnie przyczynił się do śmierci 51 tys. amerykańskich wojskowych – nie odeszli na skutek działań CIA czy innej agencji USA. Włos z głowy nie spadł także ich współpracownikom.

Śmierć Sulejmaniego – wysokiego rangą członka irańskiego reżimu – jest tu więc pewnym przełomem. Ta w istocie terrorystyczna praktyka utwierdza USA na pozycji gracza asymetrycznego.

Tylko czy to naprawdę coś złego?

Wojenni podżegacze zwykle nie słyną z osobistej odwagi – w końcu to nie oni walczą, kto inny robi to za nich i w ich imieniu. Wspomniany Hitler funkcjonowanie całej swojej kancelarii – i nie tylko – podporządkował własnym lękom przed przedwczesną śmiercią (a i tak zginął jak tchórz, strzelając sobie w łeb, gdy oczywiste było, że nie ma już ratunku). Od kilku dni iluś tam gości („skurwysynów” – w znaczeniu, w jakim mówił o tym Harry Kissinger), którym marzył się lokalny czy regionalny „dym”, ma nie lada zagwozdkę. Oto Waszyngton posłał im czytelną wiadomość: jeśli zechcemy, dojadą was nasze drony.

Strach takich gnojków (przypominam, że Iran to kraj programowo dążący do zniszczenia innego państwa – w tym przypadku Izraela), winien nas cieszyć, nie martwić. Dlaczego? Bo dziś mają gęby pełne gróźb, ale na dłuższą metę spuszczą z tonu. Nie da się spędzić życia w podziemiu…

Postaw mi kawę na buycoffee.to