Dziś króciutko, bo cisną terminy, a książka sama się nie napisze.
Wypływają kolejne informacje dotyczące wczorajszego ataku na Sewastopol. Wiemy już – potwierdzają to Ukraińcy – że do uderzenia na stocznię marynarki wojennej wykorzystano lotnicze pociski manewrujące Storm Shadow/SCALP. Godzinę przed atakiem rosyjskie radary dalekiego zasięgu wykryły start pięciu ukraińskich bombowców taktycznych Su-24. Maszyny wzniosły się w powietrze z lotniska w Starokonstantynowie w obwodzie chmielnickim (w zachodniej części kraju). Cztery z nich poleciały w kierunku na Mikołajów, jedna obrała kurs na Odesę, skąd wleciała nad Wężową Wyspę. Zatem salwa dziesięciu rakiet dotarła nad cele z północy i północnego zachodu.
Źródła rosyjskie podają, że zestrzelono siedem nadlatujących pocisków – jedną z rakiet miał strącić poderwany w powietrze myśliwiec przechwytujący MiG-31.
Z dostępnych zdjęć wynika, że zniszczenia na okręcie desantowym „Mińsk” wykluczają remont i przywrócenie jednostki do służby. Desantowiec prawdopodobnie złamał się na pół. Nieznana pozostaje skala uszkodzeń okrętu podwodnego „Rostów nad Donem”. Ze zdjęć satelitarnych można wywnioskować, że suchy dok, w którym jednostka przebywała, w dużej mierze został objęty pożarem. Widać też, że na naprawiany okręt przewrócił się pobliski dźwig. Nie wiem, jakie mogą być skutki takiego uderzenia, ale miejmy świadomość, że kadłuby okrętów podwodnych przystosowane są do znoszenia dużych naprężeń, będących skutkiem ciśnienia wody. W najkorzystniejszym dla rosjan scenariuszu „Rostów nad Donem” nadaje się do poważnego remontu – w rosyjskich warunkach nawet kilkuletniego. Wczoraj podałem, że flota czarnomorska dysponuje sześcioma jednostkami podwodnymi – analiza dostępnych danych wymusza korektę. Po rozpoczęciu inwazji w 2022 roku tylko cztery jednostki klasy Kilo wychodziły w morze i brały udział w ostrzałach rakietowych Ukrainy. Utrata jednego z nich to redukcja potencjału o 25 proc. Pojedynczy Kilo jest w stanie jednorazowo przenosić i wystrzelić cztery pociski manewrujące Kalibr.
Nie wiem, ile rosjanom zajmie usunięcie wraków i oczyszczenie doków – to pewnie robota na co najmniej kilkanaście dni. Dużo więcej czasu potrzeba na odbudowę technicznego zaplecza doków (dźwigów, warsztatów, magazynów, zgromadzonego w nim sprzętu), co oznacza dodatkowe problemy logistyczne. Baza w Noworosyjsku nie posiada na tyle głębokich i długich doków, by zapewnić możliwość remontu jednostek floty czarnomorskiej. W tym zakresie flota „wisi” na Sewastopolu. Będą się więc rosjanie śpieszyć, ale czy Ukraińcy staną z boku z założonymi rękoma?
No chyba nie. Dziś w nocy znów zaatakowali rosyjskie instalacje wojskowe na okupowanym półwyspie, w pobliżu miasta Eupatoria. I tak jak wczoraj, uderzenie miało charakter kombinowany. Najpierw nad Krymem pojawiły się drony-kamikadze – rosjanie twierdzą, że zestrzelili wszystkie 11 maszyn. Dalszy przebieg wydarzeń przeczy tak wysokiej skuteczności; już wyjaśniam dlaczego. Ukraińcy przyznają, że drony miały wyeliminować radar współpracujący z baterią systemu S-400. Oślepienie rosjan pozwoliłoby zaatakować same wyrzutnie przy użyciu pocisków Neptun. „Wystrzeliliśmy dwa neptuny, skutecznie wykonały zadanie”, zapewniają ukraińskie źródła. Na zarejestrowanych przez mieszkańców Krymu filmikach widać potężny wybuch i serię eksplozji wtórnych – w mojej ocenie, wygląda to jak skutek trafienia co najmniej jednej wyrzutni S-400 (i samozapłon amunicji). Poczynienie takich szkód nie byłoby niemożliwe, ale na pewno mocno utrudnione, gdyby wcześniej nie wyeliminowano z walki radaru.
Czekamy na dalsze wieści i zdjęcia satelitarne.
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
…od wakacji, czyli kilka krótkich wpisów, które popełniłem na Facebooku podczas urlopu. Załączam dla zachowania ciągłości relacji.
7 sierpnia 2023
Chwila wakacji od wakacji – i mały ukraiński komentarz.
W piątek Ukraińcom udało się poważnie uszkodzić jeden z rosyjskich okrętów desantowych. Jednostka wymaga bardzo poważnych napraw, niewykluczone, że już nie wróci do służby.
Skarpetkosceptyczni pożal się boże analitycy orzekli, że to sukces co najwyżej propagandowy, bo okręt leciwy (prawda), no i nie zatonął. (Pro)ukraiński internet radował się widokiem holowanego wraku, jakby chodziło o odebranie moskiewskiej flocie czarnomorskiej co najmniej połowy zdolności.
A patrząc na chłodno (z chłodnej, deszczowej i mglistej Małej Fatry)?
Graf. Google Maps
Zacznijmy od uporządkowania faktów. Przed inwazją moskale wzmocnili flotę w obszarze Morza Czarnego i Azowskiego o sześć okrętów desantowych należących do floty bałtyckiej i północnej. Oficjalnie jednostki wpłynęły na czarnomorski akwen z zamiarem wzięcia udziału w ćwiczeniach. Kilkanaście dni później maski spadły, zaczął się pełnoskalowy atak na Ukrainę. Dziś wiemy już, że desantowce planowano wykorzystać do ataku z morza na Odesę. Na skutek wielu czynników – przede wszystkim porażki uderzenia lądowego, które miało wspomóc desant oraz kompromitującej nieudolności marynarki wojennej rosji – okręty desantowe nawet nie zbliżyły się do odeskich wybrzeży.
Stąd opinie, że desantowce okazały się, i nadal są, bezużyteczne. Zatem ich atakowanie nie ma większego sensu.
Idźmy dalej. Ukraińcy od wielu tygodni prowadzą działania w terminologii wojskowej określane mianem izolowania pola walki. A po ludzku rzecz ujmując, odcinają ruskich na południu Ukrainy od stałego zaopatrzenia. Po to uszkodzono most krymski, po to atakowane są przeprawy łączące Krym z okupowaną częścią obwodu chersońskiego. Obecnie rosyjska logistyka jest w sytuacji skazańca, na szyi którego już mocno zacisnęła się pętla. Jeszcze jakoś łapie oddech, jeszcze ma pod nogami stołek, ale ma też atak paniki, za którym stoją realne powody.
Wobec postępującej niewydolności drogi przez Krym, moskalom zostają dwie opcje – przeniesienie ciężaru logistyki na korytarz lądowy, gdzie a. szosy są kiepskie, b. tory znajdują się w zasięgu ukraińskiej artylerii, i/lub wykorzystanie drogi morskiej. Teoretycznie mogą w tym celu użyć trzech portów – w Przymorsku, Berdiańsku i Mariupolu. Co zresztą w ograniczony sposób już robią.
A dlaczego w ograniczony? I tu jest pies pogrzebany. Morze Azowskie to płycizna, do wymienionych portów nie wejdą zbyt duże jednostki. Za to uczynią to dostosowane do operowania na płytkich akwenach okręty desantowe (w końcu ich zadaniem jest dostarczenie sił inwazyjnych jak najbliżej wybrzeża). Oczywiście użyte do transportu zaopatrzenia nawet wszystkie desantowce nie zniwelują problemów logistyki – są za małe i jest ich za mało. Niemniej pozwolą ruskim na płytki, ale zawsze oddech. Po niechybnym zerwaniu wszystkich przepraw drogowych – do czego ZSU konsekwentnie dąży – byłby to jedyny drożny kanał „oddechowy”.
Który Ukraińcy już teraz zamierzają „zatkać”.
Więc nie, ataki dronów morskich na okręty desantowe nie są „chodzeniem na łatwiznę”. Podobnie jak uderzenia rakietowe na instalacje portowe w Mariupolu czy Berdiańsku służą dalszej izolacji pola walki.
Zatem należy spodziewać się kolejnych takich incydentów. Za powodzenie których rzecz jasna trzymam kciuki.
—–
11 sierpnia 2023
Chwila wakacji od wakacji, część 2. – i odrobina refleksji po lekturze książki „Barbarossa. Jak Hitler przegrał wojnę” Jonathana Dimbleby’a. Rzecz jasna w ukraińskim kontekście.
Książka Jonathana Dimbleby’a. Skończyłem ją w mało-fatrzańskich okolicznościach przyrody.
Dimbleby należy do grona tych historyków, którzy uważają, że III Rzesza przegrała wojnę już w 1941 roku – mimo gigantycznych zdobyczy terytorialnych na wschodzie i zadaniu armii czerwonej monstrualnych strat w ludziach i sprzęcie. Sama decyzja o wojnie totalnej z sowietami była wyrokiem śmierci dla hitlerowskich Niemiec, niezdolnych do tak wielkiego wysiłku logistycznego; demografia, zasoby gospodarcze oraz przestrzeń na wejście premiowały ZSRR.
Nie zamierzam z tym dyskutować, bo nie taki jest zamysł wpisu (a i autor przekonująco snuje narrację). Pragnę zwrócić uwagę na co innego – na motywację do walki sowieckiego żołnierza. Dramatycznie niską w czerwcu 1941 roku i zdecydowanie wyższą już po kilku miesiącach zmagań. To ona, obok wspomnianych zasobów, ostatecznie zdecydowała o pokonaniu Niemców.
A piszę o tym, bo w publicystyce poświęconej współczesnej armii rosyjskiej często pojawia się argument „odrodzenia” – niczym z czasów wielkiej wojny ojczyźnianej – jakiemu ulega, czy też niebawem ulegnie, żołnierz putina. Który po tym przeobrażeniu będzie już nie do pokonania. Co oczywiste, taki obraz rysuje kremlowska propaganda (w tym jej lokalni przedstawiciele), ale ślady podobnego rozumowania odnajdujemy także w tekstach bynajmniej nie rusko-mirskich autorów. „Bo przecież już raz tak było, bo iwan, bo II wojna”.
Wróćmy zatem do tamtego czasu. Dimbleby wyszczególnia trzy elementy ostatecznie wysokiej motywacji sowieckiego żołnierza. Po pierwsze, świadomość czym jest niemiecka niewola, która dla żołnierzy Stalina oznaczała śmierć przez zagłodzenie, z ran czy wyczerpania. Jako drugą historyk wymienia brutalną opresyjność sowieckiego reżimu – kary śmierci za próby poddania się i dezercje (realizowane przez doraźne sądy i oddziały zaporowe) oraz rozszerzenie odpowiedzialności na rodziny wojskowych (odbieranie świadczeń, infamia). I wreszcie po trzecie, barbarzyński charakter wojny, narzucony przez Niemców, bez litości zabijających ludność cywilną i niszczących wszelką infrastrukturę; czyniących to w apokaliptycznych wymiarach. To wszystko niejako nie pozostawiało wyboru – żołnierz sowiecki, chciał czy nie, musiał walczyć.
A współczesny rosyjski? Czy budowanie analogii historycznej rzeczywiście ma sens?
Otóż nie istnieją obiektywne przesłanki, które pozwalałyby na odwzorowanie jeden do jednego. Niewola nie jest dla rosjan wyrokiem śmierci, ba, w wielu przypadkach oznacza lepsze warunki bytowe, niż zapewnia swoim żołnierzom rosyjska armia. Putinowski system, jakkolwiek opresyjny, nie karze śmiercią za „niegodne żołnierza” postępowanie. Wojna zaś toczy się w Ukrainie, bez szkody dla rosyjskiej ludności cywilnej, z minimalnymi szkodami dla rosyjskiej infrastruktury (choć coraz bardziej dotkliwymi dla kompleksu wojskowo-przemysłowego).
Ale…
Ale kremlowska propaganda rysuje kłamliwy obraz niewoli u Ukraińców, przekonując, że rosjan czeka tam na przykład status dawców narządów. Absurdalne to do spodu, ale – sądząc po stosunkowo małej liczbie poddających się moskali – chyba działa. Prawo przewiduje „zaledwie” 15 lat za oddanie się do niewoli, ale przypadki bandyckich rozliczeń z jeńcami (odzyskanymi po wymianie) – jak wagnerowskie rozwalenie młotem łba jednego z ex-jeńców – stanowią próbę nieformalnego szantażu. W socjologii określa się to mianem „terroru selektywnego”; dotyka on nielicznych, ale stanowi przykład dla całej populacji. I wreszcie ta sama propagandowa machina nieustannie przekonuje, że zasadniczym celem „spec-operacji” jest „wyzwolenie” rosyjskojęzycznych „braci i sióstr”, gnębionych przez ukraiński („nazistowski”!) reżim.
Tylko co z tej rzekomej paraleli wynika? Jedzie iwan do Ukrainy, gdzie strzelają do niego także rosyjskojęzyczni żołnierze ZSU. Owszem, natyka się na zadowolonych z „wyzwolenia” kolaborantów, ale głównie styka się z postawami miejscowych, lokującymi się między obojętnością a otwartą wrogością. Trudno na takiej bazie zbudować patriotyczną motywację. Dużo prościej podważać sens prowadzonych działań.
Zwłaszcza gdy w inny czynnik (nieujęty w rozważaniach Dimbleby’a) – świadomość imperialnej roli rosji – tak łatwo zwątpić. Bo cóż to za imperium, które ma tak fatalnie zorganizowaną armię?
Nie wierzę w „odrodzenie” rosyjskiego żołnierza. Mogłoby ono nastąpić, gdyby Ukraina (i NATO) rzeczywiście fizycznie zagroziła rosji; obce wojska wtargnęłyby na jej terytorium. Ale przecież nikt wjeżdżać im do kurnika nie chce. Nie sądzę, by motywacje rosjan dorównały tym ukraińskim. By walczyć z zaciekłością podobną czy większą niż obrońcy, agresorów musi coś „rozpalać”. Młodych żołnierzy Wehrmachtu niosła nazistowska ideologia, którą przesiąknięci byli do szpiku kości. Kremlowska propaganda staje na głowie, by w podobny sposób zainfekować swoich, ale półtora roku wojny to dość czasu, by na skutek takiej infekcji rusek zaczął „walczyć jak szatan”. Jeśli do tej pory nie zaczął, to już nie zacznie.
—–
12 sierpnia 2023
Wakacje od wakacji, część 3. – naprawdę króciutki komentarz.
Ukraińcy zaatakowali dziś most krymski. W tym celu użyli przestarzałych rakiet S-200 (nie da się wykluczyć, że z zapasu otrzymanego z Polski). „Dwusetka” to pocisk przeciwlotniczy, ale ZSU wykorzystuje przerobione rakiety do ataków ziemia-ziemia.
Skuteczność tego ustrojstwa jest taka-se, zakładam zatem, że Ukraińcy nie liczyli na skuteczne porażenie mostu. O co więc im szło? A najprawdopodobniej o zmuszenie do reakcji rosyjskiej obrony przeciwlotniczej. By móc rozpoznać na przykład jej rozmieszczenie. Co chyba się udało.
—–
14 sierpnia 2023
Chwila wakacji od wakacji, cz. 4., ostatnia – i krótki komentarz w temacie parady z okazji święta Wojska Polskiego. Pojawiają się bowiem głosy, że to niepotrzebne, kosztowne, odciągające armię od „prawdziwych” zadań. No i kojarzące się z prężeniem „sztucznie nadmuchanych” muskułów.
Nie znam bieżących badań opinii publicznej, poświęconych percepcji parady. Historycznie patrząc, tego rodzaju aktywność wojska bardzo się Polakom podobała. Znam mnóstwo osób, które jechały setki kilometrów, by oglądać przemarsze w stolicy, organizowane w ostatnich latach. Potężne tłumy gapiów – nie tylko na paradach, ale na wszelkiej maści wojskowych piknikach – również potwierdzają moją socjologiczną intuicję – że naród takiego kontaktu z wojskiem potrzebuje.
A armia jest od tego, by narodowi służyć.
Kilka dni bez poligonu – za to na ćwiczeniu defilady – na obniżenie zdolności wojska nie wpłynie. Może ją za to podnieść, bo pamiętajmy, że mamy armię ochotniczą, która musi nieustannie i na bieżąco przyciągać nowe kadry. W tym kontekście wojsko jest jak każdy pracodawca – opinia i oferowane warunki nie załatwiają w pełni sprawy; czasem trzeba sięgnąć po kampanie promocyjne. Publiczne pochwalenie się własnymi atutami – w tym przypadku nowoczesnym sprzętem – jest właśnie taką kampanią.
Oczywiście, zawsze można przyjąć postawę naiwnie pacyfistyczną i uznać, że świat bez wojen i wojska byłby lepszy. Ano byłby, gdyby wszyscy tak sądzili. Nie sądzą, co sprawia, że konieczność zbrojeń jest obiektywna. W warunkach geopolitycznych Polski nieusuwalna. Dla naszego dobra należy to czynić w oparciu o najlepszy, czyli zachodni sprzęt. Który ma mnóstwo zalet i jedną wadę – jest drogi. A składamy się na niego wszyscy. I wszyscy mamy prawo go zobaczyć. Z przyczyn oczywistych lepiej na paradzie niż na poligonie czy, nie daj boże, miejskim placu boju. Państwo płacą, państwo chcą wiedzieć za co.
No i państwo chcą też być z wojska dumni. Tak samo jak dumni jesteśmy z innych przejawów naszej zaradności, zamożności, wyjątkowości, szeroko rozumianej wpływowości i siły. Tak buduje się morale społeczeństwa. Jak jest ono istotne, przykład Ukrainy ilustruje znakomicie.
A skoro przy nim jesteśmy – jeden z moich Czytelników zwraca uwagę, że w Polsce parady nienajlepiej się kojarzą. „Najpierw nie oddamy ani guzika, a potem nie tylko guzik biorą. Guzik wychodzi. Inaczej to wygląda z Ukrainą obecnie. Miała paść w trzy dni” (cytat pochodzi z dyskusji, jaką prowadziłem na cudzym profilu).
Skojarzenia, o których wspomina Czytelnik, są faktem – i pojawiają się w głowach wielu Polaków. Moim zdaniem, to efekt komunistycznej propagandy, która brutalnie i nieuczciwie eksploatowała wątek „paradnego wojska II RP”. Z szablami na czołgi, przestarzała kawaleria itp. Tymczasem tamto Wojsko Polskie było armią, która w swej krótkiej historii pokonała bolszewickiego olbrzyma. I do wojny z tym olbrzymem się przygotowywała. Nieźle zresztą (czego opisanie wymagałoby odrębnego wpisu).
Uderzenie przyszło z Niemiec, z użyciem sił zbrojnych, które zaraz potem złamały potężniejsze od WP wojsko francuskie. Zatem w 1939 roku nie było większych szans na samotne wytrwanie – wzorem dzisiejszej Ukrainy – zwłaszcza po sowieckim ciosie w plecy. Wyobraźmy sobie – idąc tropem idiotów z Kremla, sugerujących takie zakusy – że ruskie atakują z północy, wschodu i południa, a korzystające z okazji WP wchodzi do zachodniej Ukrainy. Dziś byłoby już po herbacie, po niepodległym państwie ukraińskim.
No i z „Ukrainą wygląda inaczej” także dlatego, że WP oddało jej dużo więcej niż guzik; mam rzecz jasna na myśli transfer sprzętu i środków bojowych, który mocno wydrenował zasoby naszej armii. Słusznie, bo lepiej zabijać rosjan tam niż tu, ale uczciwość wymaga, by to poświęcenie podkreślić.
Ale istotnie, jest pewna analogia między obecną paradą, czy szerzej, propagandą „silni, zwarci, gotowi AD 2023”, a tym, co było tuż przed II wojną. Władza znów buduje nierealistyczne oczekiwania pośród obywateli. Wojsko jest w okresie transformacji, ma widoki na bycie naprawdę silnym, ale to pieśń przyszłości – najbliższych kilkunastu lat. I to przy założeniu, że uda się znaleźć sposób na kryzys demograficzny, który wprost przekłada się na możliwości rozbudowy armii. Obecnie, poza wybranymi elementami (np. siłami specjalnymi czy lotnictwem uderzeniowym), WP wcale nie jest silne, zwarte i gotowe. Twierdzenie, że jest inaczej, to gwałt na prawdomówności. Zupełnie niepotrzebny, bo Polacy przyjęliby do wiadomości, że wojsko jest w okresie przejściowym. Zwłaszcza że tym razem stoi za nami prawdziwy sojusz, a i potencjalny wróg wybił sobie zęby, na lata tracąc zdolność do większych operacji zaczepnych. Mamy więc trochę czasu…
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Co najmniej trzy drony dokonały ataku na centrum rosyjskiej stolicy. Celem były budynki urzędów odpowiedzialnych za organizację władzy okupacyjnej na zajętych terenach Ukrainy oraz – przede wszystkim – farma trolli.
Wedle oficjalnych danych, nikt nie zginął – decydujące znaczenie miała tu pora ataku (poza godzinami pracy), zdaje się, że celowo wybrana przez Ukraińców.
Ale bez lęku się nie obyło. Na jednym z udostępnionych filmików widać eksplozję, której towarzyszy zawodzenie jakiejś dziewczynki.
– Boję się.
– Nie bój się, jutro wyjeżdżamy – uspokaja córkę matka.
Nie mam pojęcia, co ta para robiła wczesnym rankiem w centrum biznesowo-administracyjnym. I ani myślę naigrywać się ze strachu dziecka. Lecz ów dialog jest dla mnie znamienny. Tak rosjanie, nie będzie potrzeby się bać – jeśli jutro wyjedziecie. Z zajętych terytoriów Ukrainy, w diabły, do siebie. Nikt na wasz kurnik czyhać nie zamierza, będziecie tam bezpieczni…
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
„Błogosławiona przez was rakieta trafiła prosto w największą świętość: ołtarz”, napisał Wiktor, wikariusz eparchii odeskiej Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego (UKPPM) do patriarchy cyryla. Formalnie zatem jest to list do najwyższego zwierzchnika, wysłany po tym, jak rosyjska rakieta zniszczyła Sobór Przemienienia Pańskiego w Odesie.
Wojna z rosją ma także wpływ na organizację życia religijnego w Ukrainie. Tamtejsza Cerkiew – Kościół Prawosławny Ukrainy (KPU) – w 2018 roku zerwała z podległością wobec Moskwy, ale w kraju nadal funkcjonuje odłam – wspomniany UKPPM – uznający przywództwo cyryla. Rozłamowi towarzyszą poważne napięcia, włącznie z oskarżeniami o kolaborację, wysuwanymi przez wiernych KPU. Nie są to zarzuty bezpodstawne, bo wielu duchownym UKPPM udowodniono działalność agenturalną na rzecz rosji, tym niemniej względna popularność „starej” Cerkwi nie ma silnego związku z prorosyjskimi sympatiami. Wielu wiernych przynależy do UKPPM raczej z przyzwyczajenia niż z wyboru światopoglądowego (co piszę świadom uproszczenia, ale nie czas i miejsce na rozważania z zakresu socjologii religii).
Podział na Kościół „nasz” (ukraiński) i „ich” (moskali) na dobre zakorzenił się w społecznej wyobraźni Ukraińców. Jednym z jego skutków jest obojętność – a czasami wręcz zadowolenie – części mieszkańców Ukrainy, wyrażane w obliczu rosyjskiego barbarzyństwa, kiedy ofiarami padają funkcjonariusze „Kościoła moskiewskiego” czy „moskiewskie” obiekty sakralne. „Uderzyli w swoich”, sam usłyszałem coś takiego w Odesie, gdy w marcu tego roku lokalny wolontariusz opowiadał mi o ataku rakietowym, w którym rannych zostało trzech duchownych. I nie mówił tego ze smutkiem.
I dlatego właśnie zniszczenie Soboru Przemienienia Pańskiego w Odesie – trafionego rakietą w nocy z soboty na niedzielę – nie rezonuje w Ukrainie tak mocno, jak mogłoby rezonować uderzenie w obiekt sakralny. Co nie zmienia faktu, że dla wiernych UKPPM to sytuacja wywołująca co najmniej konfuzję – czego najlepszym przykładem fragment listu wikariusza Wiktora.
A nuż skończy się to kolejnymi odejściami ze „starej” Cerkwi.
Dla rosyjskiej propagandy to sytuacja wyjątkowo niezręczna, kremliny bowiem ogrywają wewnętrzny podział religijny w Ukrainie zgodnie z własnym interesem. Członków UKPPM przedstawiając jako wspólnotę prześladowaną za wiarę i prorosyjskość. „Swoich”. A tu jep!, rosyjska flota wrzuca im rakietę w uświęcone miejsce. Zapewne nie z premedytacją, a na skutek legendarnej celności rosyjskich środków rażenia, no ale „mleko się rozlało”. Co robią spece od przekazu? Odwracają kota ogonem. Twierdzą, że w świątynię trafiła ukraińska rakieta przeciwlotnicza. I przedstawiają świadectwa, jak relacja rzekomego świadka: „Jestem z Odesy i widziałem jak ukraińska rakieta trafiła w Sobór Przemienienia Pańskiego (…). Bardzo mnie to zasmuciło. Świecie, usłysz nas, ZSU nas zabija”, czytamy. Ta narracja przedostała się również do Polski, kolportowana przez prokremlowskich aktywistów medialnych i całą masę naiwnych „użytecznych idiotów”. Tymczasem nie ma żadnych dowodów wskazujących na taki scenariusz.
Ale załóżmy na moment, że tak właśnie było – że ukraińska antyrakieta z jakiegoś powodu nie dosięgła pierwotnego celu i uderzyła w świątynię (bądź na cerkiew spadły jej szczątki i wywołały pożar). Wówczas warto się zastanowić nad pewną kwestią: co mianowicie nad Odesą robiła rosyjska rakieta? Przyleciała w podróż krajoznawczą?
Ano właśnie…
Dla uzupełnienia obrazu dodam, że w weekend na skutek rosyjskich ostrzałów zniszczono w Odesie 25 zabytków, będących częścią historycznej zabudowy, wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
—–
O tym, że ich kraj znajduje się w stanie wojny, nad ranem mogli się przekonać mieszkańcy Moskwy. Co najmniej dwa ukraińskie drony – a mówi się również o czterech – nadleciały nad kompleks budynków należących do rosyjskiego ministerstwa obrony. Oczywiście rosjanie chwalą się, że obezwładnili maszyny „bronią elektroniczną” (rodzajem zagłuszarek, które „oślepiły/ogłupiły” systemy dronów?), niemniej jedna z nich uderzyła w budynek (a wedle innych źródeł w sąsiedni obiekt) należący do wywiadu wojskowego. A ściślej do filii zajmującej się cyberprzestępczością, czyli także przeprowadzaniem ataków hakerskich.
Niezależnie od tego, czy taki był cel bezzałogowców-samobójców, niezależnie też od zakresu poczynionych szkód, poranny atak zasługuje na więcej uwagi. Oto bowiem znów duże ukraińskie drony dalekiego zasięgu wleciały nie niepokojone nad rosyjską stolicę. Gdzież ta słynna „bańka antydostępowa” Moskwy? Co robiła OPL na dystansie kilkuset kilometrów dzielących terytoria ukraińskie od miasta? Kolejna ukraińska eskapada potwierdza, że rosjanie zdekompletowali krajową obronę przeciwlotniczą, przesuwając część sprawnych systemów na front i w miejsca notorycznie narażone na ataki, w ten sposób kompensując wcześniej poniesione straty. Być może czas, towarzysze, wykonać ruch w drugą stronę, bo jak wam spalą ministerstwo obrony, to dopiero będzie ból…
—–
I na koniec jeszcze jedna kwestia, sprowokowana Waszymi pytaniami o mój stosunek do opisanych wydarzeń. W czwartek zginął w Ukrainie niejaki michaił łuczin, w sobotę zaś rostisław żurawliow. Pierwszy to znany bloger militarny („misza na Donbasie”), drugi – „korespondent wojenny” agencji RIA Novosti. Obydwaj ponieśli śmierć w wyniku ukraińskich ostrzałów artyleryjskich, łuczin w okolicach Doniecka, żurawliow na Zaporożu.
Nikt celowo do nich nie strzelał – ogień artylerii wymierzony był w rosyjskie oddziały, którym łuczin i żurawliow towarzyszyli. I nie, nie ma we mnie ani krzty współczucia, które mogłoby być skutkiem własnych zawodowych doświadczeń. Ci goście bowiem nie zasługiwali na miano reporterów – byli jedynie narzędziami, które pod przykrywką dziennikarskiej aktywności służyły do rozsiewania kremlowskiej propagandy i dezinformacji. Dziennikarz może mieć swoje sympatie (nie musi być obiektywny w ocenie stron konfliktu), jednak kłamać mu nie wolno – ci zaś kłamali jak najęci, zwłaszcza o rzekomych neonazistowskich ekscesach w armii ukraińskiej (w tym celu wielokrotnie sięgając po spreparowane artefakty). Nade wszystko jednak brali aktywny udział w działaniach zbrojnych – żurawliow przyłączył się do donbaskich „separatystów” jeszcze w 2014 roku, łuczin blogowanie łączył z ochotniczą służbą w jednostce dronowej.
Więc to nie byli moi (młodsi i aktywni) „koledzy po fachu”.
Jedna rzecz mnie tylko w kontekście tych śmierci zasmuca – że rosjanie mają teraz pretekst, by strzelać do dziennikarzy po drugiej stronie. Prawdziwych, którzy narażają życie i zdrowie, by rzetelnie relacjonować ten konflikt. Chociaż tak po prawdzie – czy oni potrzebują pretekstu?
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Joannie Cz., Wojciechowi Bardzińskiemu, Czytelnikowi Andrzejowi i Tomaszowi Jakubowskiemu (za małe wiaderko kawy).
Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!
Nz. „Gieroje” w postaci tzw.: gruzu 200 wracający do domu. Zdjęcie bez ścisłego związku z treścią postu, ale nie chciałem, by umknęło Waszej uwadze…/fot. rosyjski Telegram
Dobrze wchodzić w nowy tydzień z dobrymi wiadomościami. Część z nich spłynęła już w weekend, część nad ranem; wszystkie świadczą o kłopotach rosjan.
Zacznijmy od mostu krymskiego, zaatakowanego dziś o 3.00 w nocy przez Ukraińców. Co na ten temat wiemy? Znamy skutki uderzenia – w jego wyniku zarwała się jedna z nitek przeprawy drogowej. Sądząc po szczegółach uszkodzeń (widocznych na upublicznionych zdjęciach), do eksplozji doszło pod mostem, co uprawdopodabnia doniesienia, wedle których w operacji użyto nawodnych dronów. Wczoraj kilka takich jednostek – w towarzystwie maszyn latających – pojawiło się w pobliżu portu w Sewastopolu, będącego dużą bazą marynarki wojennej rosji. Nie wiemy, jakie miały cele, rosjanom bowiem udało się zniszczyć wszystkie drony. Niewykluczone jednak, że atak miał charakter pozorowany – był jedynie odwracającym uwagę moskali wstępem przed nocnymi działaniami w cieśninie kerczeńskiej. Jeśli tak to wyglądało, ukraińska „maskirówka” odniosła sukces.
Sukces – trzeba to podkreślić – o ograniczonej skali. Most krymski to wąskie gardło rosyjskiej logistyki, zaopatrującej oddziały walczące na Zaporożu. Teraz na jakiś czas stanie się jeszcze węższe. Konstrukcja przeprawy składa się z modułów – wymiana uszkodzonych nie powinna nastręczać gigantycznych problemów. Lecz i tak zajmie co najmniej kilkanaście dni, najpewniej kilka tygodni, i to akurat w trakcie nasilonych działań bojowych na południu Ukrainy. Kłopoty rosjan z zaopatrzeniem tylko się zaostrzą, ale nie oczekujmy cudów – raczej nie na tyle, by doszło do „zaduszenia”. Sprawna pozostaje druga nitka przeprawy drogowej, no i przede wszystkim kolejowa część mostu. A rosyjska logistyka bazuje głównie na transporcie kolejowym.
Gwoli uczciwości warto jednak zadać pytanie: w jakim stanie są zapasy rosyjskich oddziałów na Zaporożu? Jeśli w fatalnym – za czym przemawia wiele relacji jeńców – nawet nieznaczne obniżenie dostaw może mieć kluczowe znacznie. Zwłaszcza gdyby Ukraińcy wzmogli presję, zmuszając moskali do większego zużycia amunicji i paliw. Ale to wariant bardzo optymistyczny.
Okolicznościowa grafika
Na pewno częściowe wyłącznie z ruchu mostu krymskiego utrudni życie cywilnym rosjanom. Wiem, że niektórym wydaje się to nieprawdopodobne, ale mieszkańcy moskowii dalej wyjeżdżają na Krym na wakacje. A sezon w pełni. Ruch turystyczny nie jest tak duży jak w minionych latach, więc przedsiębiorcy z branży mamią ludzi 40-procentowymi obniżkami. Mimo znamion (para)wojennej turystyki, każdego dnia tysiące chętnych przybywa na półwysep. Teraz mają problem, by się zeń wydostać – a inni zainteresowani, by nań wjechać – władza tymczasem zachęca poddanych do skorzystania z „mostu lądowego”, czyli przejazdu przez terytoria zajęte po 24 lutego 2022 roku. Generałom włosy jeżą się na głowach, bo cywilny ruch to dodatkowe przytkanie wojskowej komunikacji. Na ich szczęście cywilni moskale niespecjalnie garną się do podróży przez teren będący w zasięgu ukraińskiej artylerii.
Warto odnotować, że atak na most zaktywizował lotnictwo rozpoznawcze NATO. Dziś nad ranem w rejonie Krymu operowały aż trzy samoloty – jeden załogowy i dwa drony. Biorąc pod uwagę, jak blisko brzegu (de facto granicy wód międzynarodowych) latały, możemy mówić o prztyczku w nos rosjanom. Kolega lepiej niż ja obeznany w tematyce lotniczej stwierdził, że jego zdaniem – właśnie z uwagi na tę bliskość – maszynom rozpoznawczym musiały towarzyszyć samoloty obstawy (których na cywilnym rejestratorze lotu nie zobaczymy). Jeśli tak, w tle akcji z mostem mielibyśmy całkiem niezgorszy natowski show of force. Jak zły musiał być poranek „ćmy bunkrowej” putina, możemy się tylko domyśleć.
Smutny poranek mają również rosyjscy mil-blogerzy i wszelkiej maści skarpetkosceptycy, z podziwem spoglądający na rosyjską armię. Oto bowiem – można to już napisać bez cienia wątpliwości – trwa w niej festiwal niesubordynacji i kadrowa czystka. Buntują się uznani w wojsku generałowie, czyści ich kierownictwo sił zbrojnych i resortu obrony. Dziś nad ranem rosyjskie źródła doniosły, że dowódca 7. Dywizji Desantowo-Szturmowej gen. aleksandar kornew oraz generał pułkownik michaił tepliński, który od czerwca 2022 roku pełni funkcję dowódcy sił powietrznych federacji, zostali odwołani ze swoich stanowisk. Panowie dołączyli do grona innych wysokich rangą oficerów: dowódcy 58. Armii gen. iwana popowa (odwołanego w zeszłym tygodniu) oraz dowódcy 106. Dywizji Powietrznodesantowej gen. władimira seliwerstowa (poleciał w weekend). W rosyjskich mediach pojawiły się też informacja o aresztowaniu dowódcy 90. Dywizji Pancernej gen. ramila ibatullina.
Jak wylicza „The Moscow Times”, od końca czerwca br. zawieszonych zostało 15 najwyższych rangą rosyjskich oficerów, a kolejne 13 osób zatrzymano w celu przesłuchania. Wśród nich znalazł się m.in. gen siergiej surowikin i jego zastępca andriej judin. Przydybano także gen. władimira aleksiejewa, pierwszego zastępcę szefa Głównego Zarządu Wywiadowczego (dawnego GRU). O ile judin i aleksiejew zostali później zwolnieni, o tyle los surowikina oraz wiceministra obrony narodowej generała pułkownika michaiła mizincewa pozostaje nieznany.
Dymisje i zatrzymania są wprost związane z puczem prigożyna oraz ze skutkami, jakie wywołał. Poddanie w wątpliwości kompetencji ministra obrony szojgu oraz szefa sztabu generalnego gierasimowa – co uczynił boss grupy Wagnera – jakkolwiek dla progożyna skończyło się wysyłką w niebyt, zachęciło jednocześnie rosyjskich generałów do otwartej krytyki. Duet szojgu-gierasimow sygnalizuje, że nie zamierza odpuszczać buntownikom – stąd takie a nie inne decyzje kadrowe. Nie wiem, jaka jest w tym rola putina, formalnie w każdym razie kierownictwo resortu i armii musi działać z jego upoważnienia. Jeśli putin rzeczywiście jeszcze rządzi, decyduje się na czystki w armii dla ochrony „swoich” – szojgu i gierasimowa. Ale możliwe, że karty rozdaje ta dwójka, a putin de facto stał się figurantem. Tak czy inaczej, cierpi na tym kwiat rosyjskiej armii, bo większość „posadzonych na dupie” to kompetentni oficerowie. Cenieni przez podwładnych, co jest o tyle istotne, że może oznaczać niesubordynacyjną reakcję łańcuchową.
Powtórka z 1917 roku jawi się gdzieś na horyzoncie…
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite: