Najpierw kilka uwag natury „technicznej”.
Wojna jest opowieścią. Dramatyczną, więc przyciągającą uwagę. Ale każda opowieść z czasem nuży; nie da się na stałe „kupić” słuchacza, czytelnika czy widza. Dotyczy to każdego tematu – wojna nie jest tu żadnym wyjątkiem. Wie o tym każdy, kto pracuje w mediach, kto pisze książki, tworzy filmy. Mniej ekskluzywny wymiar tej wiedzy to świadomość, że uwaga siedzących przy stole współbiesiadników nie będzie dana raz na zawsze. Że musimy się sprężać z anegdotą, dowcipem czy przemową, że muszą być „gęste”, jeśli nie chcemy widzieć ziewającej ciotki czy nagle czującego zew w pęcherzu kuzyna. Jeśli historia ma w sobie twista, jakiś efektowny, gwałtowny zwrot, możemy o uwagę powalczyć dłużej – tak przy stole jak i w medialnej narracji. Lecz jeśli w opowieści nic się nie dzieje ponad to, co już było, marny los opowiadacza. Marny los samej historii, jakby ważna nie była.
Opowieść o wojnie rosji z Ukrainą jest w zachodniej części świata prowadzona tendencyjnie. Wynika to z samej natury konfliktu – asymetrii potencjałów obu krajów, rosyjskiego bestialstwa, ukraińskiego heroizmu i prozachodnich ambicji Kijowa. Z empatii, który sprzyja większej identyfikacji z napadniętym. Ślady tych emocji widać nie tylko w mediach i postawach milionów Europejczyków, gotowych nieść pomoc ukraińskim uchodźcom. Mam częsty kontakt z pracownikami międzynarodowych organizacji humanitarnych – fundacji i agend ONZ-tu – wielu z nich podkreśla wyjątkowość wojny w Ukrainie. „Staramy się być bezstronni, tu nam nie wychodzi”, mówią, nie kryjąc swoich proukraińskich sympatii (w przypadku ludzi pracujących dla ONZ-tu takie deklaracje mogę dziwić, rosja ma bowiem w tej organizacji wielkie wpływy polityczne. Jednak na poziomie konkretnych działań w terenie, zwłaszcza zaś ich finansowania, udział federacji i rosjan jest znikomy). Lecz ile by tej sympatii nie było, gdy opowieść zaczyna nużyć, emocje schodzą na plan dalszy. W związku, w którym wieje nudą, sama miłość może nie wystarczyć.
Letnie emocje i znudzenie zwykłych ludzi wprost przekładają się na strategie medialne. Media bowiem to przede wszystkim interes, uzależniony od uwagi odbiorców. By ją zachować, temat się porzuca (na rzecz innego) albo „podkręca” – przedstawia w innym niż dotąd świetle, co przy komercyjnym potencjale sensacyjności zwykle oznacza pójście właśnie w jej stronę. Nie ma twista? To go skręćmy. Na ukraińskim froncie sytuacja patowa? No tak. Kryteria moralne, oparte o uzasadnioną złość na rosjan już odbiorców nie rozpalają? No nie rozpalają. Czyli o pacie czytać nie będą? No nie będą. No to może zacznijmy ludzi straszyć i wieszczyć ukraińską klęskę? Ano spróbujmy. Kupią-nie kupią, zobaczymy. Jeśli nie kupią, temat wojny w Ukrainie spadnie z agendy. Wróci przy okazji jakiegoś naturalnego (prawdziwego) twista.
Tak to wygląda na poziomie pojedynczej redakcji. Dodajmy owczy pęd mediów – owo „inni mają, to my też musimy” – i tak tworzy nam się trend. Na przykład obecne w polskiej infosferze już od kilkunastu dni czarnowidztwa dotyczące przyszłości Ukrainy.
A przecież mamy w tej grze jeszcze jeden zbiorowy podmiot – „cyber-ambasadorów” rosji. To nie moskale wymyślili Internet, ale to ich specjaliści od wojny informacyjnej szybciej pojęli, jakie perspektywy stwarza globalna sieć. Dzięki niej możliwe stało się błyskawiczne rozpowszechnianie fałszywych i spreparowanych treści, licznymi kanałami, tworząc tym samym pozory wielości źródeł. W tym celu rosja wykorzystuje agentów wpływu, zastępy własnych cyber-żołnierzy oraz algorytmy, które pozwalają na masowy charakter działań. Działań, których najpoważniejszym skutkiem jest „produkcja” rzesz tzw.: użytecznych idiotów. Odbiorców informacji, którzy podchwyciwszy korzystną dla Moskwy narrację, propagują ją jako zgodną z własnym postrzeganiem rzeczywistości. Zwykle bez świadomości, że wysługują się rosji, co nierzadko pozostaje w sprzeczności z ich antyrosyjskimi poglądami. Przed 2022 rokiem rosja odnosiła w obszarze zmagań informacyjnych niemal wyłącznie sukcesy. Tym większym szokiem dla obserwatorów była jej nieudolność po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji. Prorosyjskie głosy miesiącami nie potrafiły przebić się do mainstreamu, de facto nadal tak jest, choć w ostatnich tygodniach coś się zaczyna zmieniać. Nie wiem, czy to efekt wzmożonych rosyjskich wysiłków czy może skutek sygnalizowanego znużenia dotychczasową narracją. Być może chodzi o sumę obu czynników. Tak czy inaczej, Ukraina jest rzekomo w „ciemnej dupie”.
Jest w niej i dalsza wojna nie ma sensu, bo „Ukraina niczego już nie ugra” – oto sedno popularnych obecnie przekazów. Na poparcie ich zasadności przywołuje się mnóstwo argumentów – od wojskowych, przez gospodarcze, po demograficzne. Wiele z nich to kompletne bzdury, część zasługuje na oddzielne omówienie i krytyczną analizę – podejmę się tego przy okazji kolejnych wpisów. Dziś chciałbym odnieść się – na razie krótko – do „koronnego” motywu z ostatnich dni: że rosja zwiększa produkcję broni i amunicji (a więc niebawem zyska ich tyle, że „będzie pozamiatane”). Czy rzeczywiście? Spójrzmy na produkcję samolotów bojowych – w zeszłym roku siły powietrzne federacji odebrały 29 nowych maszyn. W tym roku około 20, do końca roku będzie to łącznie 26-28 samolotów. Dla porównania, w roku 2014 przemysł wyposażył wojsko w 101 maszyn. Ale potem przyszły sankcje i dramatyczne załamanie produkcji z braku zachodnich komponentów. Po 2022 roku te sankcje są jeszcze dotkliwsze. I owszem, rosyjska propaganda już od ponad roku donosi o zwiększaniu mocy produkcyjnych, tyle że nowego sprzętu na froncie w przesądzających liczbach jak nie było, tak nie ma. Jest za to amunicja od Kim Dzong Una, którą, jak rozumiem, rosja kupuje w Korei z przyczyny humanitarnych, by podtrzymać produkcję w jednym z najbiedniejszych krajów świata…
—–
Dziękuję za lekturę i przypominam o możliwości wsparcia mojej pisarsko-publicystycznej aktywności – bez Was wszak by jej nie było. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
- wystarczy kliknąć TUTAJ -
Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Michałowi Strzelcowi, Andrzejowi Kardasiowi, Jakubowi Wojtakajtisowi, Arkowi Drygasowi, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Maciejowi Szulcowi i Przemkowi Piotrowskiemu. A także: Sławkowi Polakowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Kazimierzowi Mitlenerowi, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jakubowi Kojderowi, Jarosławowi Grabowskiemu, Jakubowi Dziegińskiemu, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Radosławowi Dębcowi, Aleksandrowi Stępieniowi, Joannie Siarze, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Mateuszowi Jasinie, Mateuszowi Borysewiczowi, Remiemu Schleicherowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi i Marcinowi Pędziorowi.
Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatniego tygodnia: Michałowi Baszyńskiemu, Irinie Wolańskiej i Łukaszowi Podsiadle.
Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!
Nz. Ile jeszcze wytrzyma Ukraina? – jedni się martwią, inni „martwią”. Zdjęcie ilustracyjne, z charkowskiej Saltówki/fot. własne