Znaki były.
X (lekarka, stamtąd) pisała, że opróżniane są szpitale w Charkowie, Połtawie, Dnipro. Dwa tygodnie temu.
Y (wolontariusz, Ukrainiec): „powiedziano nam, że teraz najważniejsza jest krew”, relacjonował spotkanie z regionalnym dowództwem. Też dwa tygodnie temu.
Z (również lekarz, Polak) dawał cynę, że zagęściły się transporty ukraińskich rekonwalescentów. Miał na myśli wysyłki na zachód Ukrainy i do nas (a od nas często dalej). To było 10 dni temu.
XYZ (żołnierz) donosił, że pilnuje magazynu z amunicją artyleryjską gdzieś pod Charkowem. „Przed wojną trzymaliśmy tam towar do wysyłki. Potem przez pół roku magazyn stał pusty. Zgłosiłem się na ochotnika do pilnowania, bo to w końcu moja hala”, zwierzył się zmobilizowany biznesmen. Tydzień temu.
ZYX (dziennikarz, tamtejszy, zwykle dobrze poinformowany): „mówię ci, coś się szykuje na północy”, przekonywał. Pięć dni temu.
Były oczywiście inne informacje, były intuicje. Ale…
Ale wciąż jestem zdumiony tempem i rozmachem ukraińskiego natarcia. Nie wiem, czy to AŻ TAK miało wyglądać. Są przesłanki (wybaczcie, nie będę się nimi dzielił) każące sądzić, że Ukraińców zaskoczyła skala własnych sukcesów. I szybciutko się w tym odnaleźli. Bo umio w wojnę.
„Oni prezentują uniwersytet taktyki i sztuki operacyjnej w porównaniu z rosyjskim przedszkolem”, napisał mi kilka godzin temu dobry znajomy, generał WP. Co wiele by wyjaśniało.
Dobrej nocy!
—–
Nz. stosowny mem/za: Obrona Pro
A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki: