Dziadki

Z danych wywiadów amerykańskiego i ukraińskiego wynika, że w wojnę z Ukrainą zaangażowanych jest 333 tys. członków personelu rosyjskich sił zbrojnych. 60 proc. wojskowych stacjonuje bezpośrednio w Ukrainie (bądź przy granicy, w trakcie rotacji i odpoczynku), reszta należy do oddziałów lądowych rozlokowanych w Białorusi oraz do jednostek lotniczych i marynarki wojennej, wspierających działania armii inwazyjnej. Tymczasem jeszcze przed weekendem straty Rosjan przekroczyły 33 tys. zabitych i rannych, co oznacza eliminację z walki 10 proc. stanów osobowych.

Oczywiście, w jednostkach liniowych – bezpośrednio zaangażowanych w działania bojowe – są one znacznie wyższe – zwykle przekraczają 30 proc. personelu, a w przypadku niektórych formacji nawet 60-70 proc. Lotnicy i marynarze giną znacznie rzadziej, zwłaszcza ci z obsługi naziemnej, choć nie tylko. Gros ataków rakietowych wykonywanych jest przez samoloty, które nie wlatują w przestrzeń powietrzną Ukrainy oraz przez okręty operujące z dala od ukraińskiego wybrzeża. Dlatego w pułkach bombowych czy pośród załóg okrętów podwodnych odsetek strat wynosi 0 proc.

A czy te 10 proc. to dużo? Dla porównania – Polska wysłała do Afganistanu w sumie 40 tys. żołnierzy. Przyjmując współczynnik rosyjskich strat, dałoby to 4 tys. zabitych i rannych. Straciliśmy tymczasem 44 żołnierzy, mniej niż 370 zostało rannych (było też około 500 kontuzji, ale w miażdżącej większości przypadków mówimy o sytuacji, w której żołnierz po kilku-kilkunastu dniach rekonwalescencji i odpoczynku wracał do służby). Takie straty ponieśliśmy przez 12 lat.

Jednorazowo a Afganistanie przebywało maksymalnie 2,6 tys. członków personelu sił zbrojnych, razem z odwodem w kraju i jednostkami wprost zaangażowanymi w „obsługę misji” (dowództwo, logistyka powietrzna, służby specjalne), dawało to mniej więcej 3,5 tys. ludzi. I teraz wyobraźmy sobie, że w ciągu jednej zmiany (trwały one pół roku, więc mówimy tu o nadal niezakończonej zmianie), polski kontyngent odnotował straty na poziomie 350 zabitych i rannych. Większość z nich to byliby żołnierze „bojówki”, która stanowiła zwykle 40 proc. całości kontyngentu. Czyli z tysiąca „Indian” co trzeci zostałby zabity lub poważnie ranny. Pogrom.

W Afganistanie nasze straty nigdy nie otarły się nawet o takie proporcje. W najgorętszych okresach (wiosny-lata 2009, 2010, 2011) ginęło po kilku żołnierzy, a setka zostawała ranna i kontuzjowana. A mimo to w kraju mówiło się o krwawej wojnie, a poparcie polskiej opinii publicznej dla misji spadło z 90 proc. (w 2002 roku) do 10 proc. (osiem lat później). Jakie byłyby reakcje przy takiej „kumulacji ofiar”? Pewnie mielibyśmy do czynienia z czymś, co jak dotąd wydaje się obce naszej kulturze – mam na myśli rozwinięty, wysoce zorganizowany ruch antywojenny (Afganistan, a także Irak, ujawnił rachityczne inicjatywy w tym zakresie – wspominam z obowiązku, ze świadomością ich społecznej nieistotności; Polacy sprzeciwiali się obu wojnom „prywatnie”). Zostawmy jednak to gdybanie i wróćmy do rosyjskich strat.

Rosyjskie dowództwo łatwa szeregi ochotnikami, zachęcanymi do służby w ramach krótkoterminowych umów. Płacą 4-5-ktotność średniej pensji, obiecują pomoc w umorzeniach kredytów, lecz i tak szału nie ma. Do komisji zgłaszają się przede wszystkim mężczyźni w średnim wieku – tacy ze zobowiązaniami finansowymi, będący zarazem na życiowym zakręcie (bez pracy, po wyroku, dłużnicy, alimenciarze, osoby z orzeczoną (!) niezdolnością do wykonywania pracy). Wielu z nich bez jakiegokolwiek doświadczenia wojskowego, choć „w cenie są” weterani wojen czeczeńskich. Z danych, do jakich dotarła rosyjska redakcja BBC wynika, że ginie ich około 40 tygodniowo, a 57 proc. poległych to osoby powyżej 40. roku życia. Odbiega to znacząco od statystyk dotyczących zawodowej i poborowej część rosyjskiej armii (czyli jej większości), gdzie 47 proc. ustalonych strat dotyczy osób w wieku od 18 do 26 lat.

I to na dziś tyle (pamiętacie? – książka, książka, książka…).

PS. Siły zbrojne Ukrainy zaatakowały rakietami instalacje „Czornomornaftogaz”. Chodzi o platformy zlokalizowane 100 km od Odessy i 150 km od Krymu, służące do wydobywania gazu z dna Morza Czarnego. Do 2014 roku były one własnością Ukrainy, po aneksji wieżom nadano także wojskowy charakter, instalując na nich urządzenia wykorzystywane w rozpoznaniu radiowo-elektronicznym. Zdaniem części moich kolegów-specjalistów od spraw militarnych, atak (którego konkretnych skutków jeszcze nie znamy), to próba generalna przed uderzeniem w most krymski.

—–

Nz. Ukraiński artylerzysta. Był czas, że i po ukraińskiej stronie, w Donbasie, „dziadki” miały nadreprezentację. O czym opowiem przy kolejnej okazji…/Центр стратегічних комунікацій та інформаційної безпеки

A jeśli chcesz mnie wesprzeć w dalszym pisaniu, także książki:

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.