Wsparcie

Pod Bachmutem ukraińskie pozycje można podzielić na trzy różne strefy. Pierwszą stanowi frontowa linia umocnień; świadomy uproszczenia, określę ją mianem okopów. Trzecia – oddalona o kilkanaście kilometrów – to domena artylerii. Dziś nie są to już statyczne stanowiska, nawet na tych odcinkach, gdzie trwają pozycyjne starcia. Drony i radary artyleryjskie – dramatycznie zwiększające ryzyko wykrycia, a więc i porażenia ogniem kontrbateryjnym – wymuszają mobilność, co dotyczy nie tylko dział samobieżnych, ale i holowanych armat. Między tymi dwiema składowymi frontu znajdują się centra operacyjne „droniarzy” – tych, którzy sterują małymi bezpilotowcami, przeznaczonymi do wykrywania oraz niszczenia rosyjskich pododdziałów. Niszczenia bezpośredniego – przy użyciu ładunków podczepianych pod aparaty – oraz pośredniego, poprzez wskazywanie dokładnych koordynatów artylerii.

Kilka dni temu byłem w jednym z takich centrów pod Bachmutem.

Z przyczyn oczywistych nie mogę wskazać dokładnej lokalizacji. Poprzestańmy na stwierdzeniu, że jest to solidnie zamaskowana, częściowo ulokowana pod ziemią baza. Jej „mózgiem” jest pomieszczenie, gdzie znajdują się dwa duże i kilka mniejszych monitorów; reszta obiektu to część magazynowa i socjalna. Centrum zarządza pracą kilkunastu operatorów dronów (rzecz w tym, by wysyłani na pierwszą linię „droniarze” nie dublowali zadań). Spięty w sieć system działa dzięki starlinkom, satelitom telekomunikacyjnym firmy SpaceX.

Drony rozpoznawcze przeczesują teren w poszukiwaniu „godnych” celów dla artylerii – większych skupisk piechoty, wozów bojowych, czołgów. Mniejsze, czterowirnikowce, polują na rozproszone grupki żołnierzy i ich stanowiska. Zmodyfikowane tak, by przenosić na przykład 750-gramowe ładunki termobaryczne, stanowią niezwykle skuteczną, śmiercionośną broń.

„Minus dwadzieścia dwa”, napisał kilka dni temu Swietosław, operator, którego poznałem podczas tej wizyty. Ta informacja znalazła się na profilu społecznościowym wojskowego, z następującym zastrzeżeniem: „nie, nie chodzi o pogodę”.

Chodzi o zabitych rosjan i dzienny „urobek” grupy. Weryfikowany (w miarę możliwości) wtórnymi nalotami bezpilotników nad porażone cele – o czym warto wspomnieć w kontekście rozważań na temat jakości danych dotyczących strat rosjan, podawanych przez Ukraińców. „Droniarze” dokumentują filmowo efekty swojej pracy.

– Dziennie potrafimy wyeliminować nawet czterdziestu rosjan – mówi Swietosław, demonstrując sposób montażu niewielkiej bomby termobarycznej. Wypala ona tlen z obszaru objętego eksplozją, powodując poważne oparzenia i urazy wewnętrzne („termobaryki” zabijają ogniem i skokiem ciśnienia; jest on niższy niż w przypadku tradycyjnych ładunków, ale trwa znacznie dłużej – stąd te urazy). – Oczywiście, rosjanie starają się nam przeszkadzać, zakłócać pracę dronów. Czasem tylko je oślepią, czasem strącą. Dbamy o nasze „ptaszki”, ale wiele z nich szybko odchodzi.

Jednostka Swietosława co rusz otrzymuje nowe aparaty – w minionym tygodniu 17 sztuk dostarczył konwój, jaki zorganizowała Fundacja Otwarty Dialog. Co ciekawe, to cywilne urządzenia, dostępne na światowych rynkach także dla rosjan. Dronowa wojna ma więc i taki wymiar – rywalizacji wolontariuszy pracujących na rzecz obu stron, wykupujących sprzęt od producentów i dystrybutorów.

—–

Ale samymi dronami tej wojny Ukraina nie wygra. Sporo w ostatnich dniach napisano o konieczności dostarczenia armii ukraińskiej jak największej ilości sprzętu ciężkiego, z czołgami włącznie. Swoistym fetyszem w tych dyskusjach stały się niemieckie leopardy, co w mojej ocenie przesłania nam istotę sprawy. Dlaczego?

Nie licząc okolic Bachmutu, a od kilku dni również wąskiego odcinka frontu w obwodzie zaporoskim, rosjanie w Ukrainie weszli w tryb przetrwania. Na nic więcej ich nie stać. Ich artyleria strzela dziesięć razy mniej niż latem zeszłego roku – bo i owszem, zapasy wyszły, armatnie lufy się zużyły. Lecz to nie jest cała prawda – spadek dynamiki rosyjskich działań wynika również z tego, że Moskwa przygotowuje się do kolejnej ofensywy. W tym celu chomikuje amunicję i inne niezbędne zapasy (co skądinąd jest dowodem słabości i niewydolności zarówno rosyjskiej armii, jak i przemysłu).

Z drugiej strony, wojsko ukraińskie nie ma dość sił, by rozpocząć jakiekolwiek operacje wyprzedzające, które miałyby szanse powodzenia. Ukraińcom pozostaje obecnie dobrze przygotować się na rosyjskie uderzenie.

Gdy patrzymy z boku, zachodnia pomoc wydaje nam się nie tylko spóźniona, ale i chaotyczna. Ci dadzą to, tamci tamto; w dyskusji nieustannie przeplata się argument koszmaru logistycznego, jaki Zachód funduje ukraińskiej armii, obdarowując ja systemami „od Sasa do lasa”. Trudno zaprzeczyć, że donatorzy zawalili sprawę, jeśli idzie o terminarz dostaw. Gdyby to, co trafiło do Ukrainy przez ostatnie 11 miesięcy, znalazło się tam przed 24 lutego, rosjanie ponieśliby dużo dotkliwsze straty, a ich zdobycze terytorialne najprawdopodobniej byłby dużo mniejsze. Skutkiem czego wojna mogłaby się już zakończyć. No ale – mleko się rozlało. Zachodni przywódcy musieli najpierw przekonać się o woli ukraińskiego oporu, sile i kondycji ukraińskich wojsk, o słabościach armii rosyjskiej i jej bestialstwie. Zmierzyć się z wyzwaniami, jakie rodziły pacyfizmy i egoizmy własnych społeczeństw. Pożenić wolę wsparcia z możliwościami budżetów i przemysłów. Ów proces (dochodzenia do spektakularnych transz wsparcia wojskowego) miał jeszcze wiele innych zmiennych – wśród nich szacowanie ryzyka biznesowego, sprowadzające się do pytania, czy opłaca się walczyć z rosją? Kunktatorstwo Niemiec jest w ostatecznym rozrachunku efektem takiej właśnie kalkulacji. Ale…

Ale nad tym wszystkim cały czas czuwali wojskowi. Eksperci od właściwego dawkowania pomocy w ramach warunków brzegowych wyznaczanych przez polityków. To oni dbali o to, by nic nie działo się „na rympał”. Dziś również dbają. Ostatnie trzy pakiety pomocy – które zostaną sfinalizowane w ciągu najbliższych tygodni – zmierzają do uzupełniania strat, jakie poniosła jesienią armia ukraińska oraz do zbudowania „straży pożarnej”. Mniej więcej trzybrygadowego komponentu o wysokiej mobilności i zarazem relatywnie dużej sile ognia, który posłuży do łatania dziur wszędzie tam, gdzie rosjanom uda się ukruszyć front.

Wróg uderzy wiosną, czasu na absorpcję właśnie pozyskanego sprzętu jest więc mało – ale powinno wystarczyć. Jednak nadal kluczowe znaczenie ma broń sowieckiej proweniencji – „na dziś” ukraińscy pancerniacy więcej pożytku będą mieli z czeskich T-72/polskich T-72/PT-91 niż z leopardów. Decyzja rządu RP o wyekwipowaniu całej ukraińskiej brygady zmechanizowanej to krok w najwłaściwszą stronę. Taką brygadę da się przygotować znacznie szybciej niż jej odpowiednik „sklecony” z leopardów pochodzących z kilku różnych krajów. Czołgi niemieckiej produkcji to opcja na czas po ofensywie rosjan. Na rekonkwistę, która winna się opierać na technologicznej przewadze Ukraińców (zatem nie tylko czołgi winny wejść wówczas do akcji…).

Oczywiście, zdolności do takiego uderzenia należy budować już dziś – im szybciej zatem uda się „docisnąć” Berlin, tym lepiej.

PS. W zeszłym tygodniu w Bachmucie było pięciu polskich posłów z opozycyjnych partii – Hanna Gil-Piątek, Adam Szłapka, Piotr Borys, Witold Zembaczyński i Paweł Krutul. Jedyni zachodni politycy, którym udało się dojechać tak daleko (kolejnych zapewne jakiś czas nie będzie, bo w weekend rosjanie zyskali kontrolę ogniową nad drogą łączącą Konstantynówkę z Bachmutem). Wraz z nimi na miejsce dotarł konwój z pomocą (dla cywilów i wojska), i przeświadczenie o ponadpartyjnym konsensusie w sprawie wsparcia dla Ukrainy – istotne dla Ukraińców, gdy w Polsce mamy rok wyborczy. Ale wspominam o tym z innego powodu. Wiem (mniej więcej), co usłyszeli i zobaczyli nasi politycy w Bachmucie. I jestem pewien, że huk kanonady zostanie w ich głowach na zawsze, mając wpływ na decyzje dotyczące bezpieczeństwa i obronności. Kanclerz Scholz odwiedził Buczę, bezpieczną, długo po wyzwoleniu. Gdyby tak zafundować mu podróż do Bachmutu – czy gdziekolwiek indziej, gdzie usłyszałby to, co słyszało pokolenie jego rodziców, owo niepokojące dudnienie zapowiadające nadejście rosjan – zapewne spojrzałby na rosję z właściwej perspektywy.

—–

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -

Chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Pawłowi Ostojskiemu, Magdalenie Kaczmarek, Bartoszowi Wojciechowskiemu i Maciejowi Szulcowi, Piotrowi Maćkowiakowi, Przemkowi Piotrowskiemu, Andrzejowi Kardasiowi. A także: Maxowi Maksimovičowi, Szymonowi Jończykowi, Mateuszowi Jasinie, Remiemu Schleicherowi, Miko Kopczakowi, Grzegorzowi Dąbrowskiemu, Arturowi Żakowi, Bernardowi Afeltowiczowi, Justynie Miodowskiej, Michałowi Wielickiemu, Monice Rani, Jarosławowi Grabowskiemu, Bożenie Bolechale i Aleksandrowi Stępieniowi.

Podziękowania należą się również najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich siedmiu dni: Aleksejowi Asajewiczowi i Bartoszowi Królikowskiemu.

Szanowni, to dzięki Wam – i licznemu gronu innych Donatorów – powstają moje materiały!

Nz. Dron przygotowany do przenoszenia ładunku termobarycznego/fot. Marcin Ogdowski

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.