Ilustracje

Znamy już tegorocznych laureatów Pulitzera – w kategorii fotografii newsowej główną nagrodę zdobył zespół fotoreporterów „Associated Press”, za zdjęcia dokumentujące wojnę w Ukrainie. Wyróżnione fotografie ukazują pierwsze miesiące rosyjskiej inwazji, wiele zostało wykonanych podczas zagłady Mariupola. Ale są pośród nich także niezwykle przejmujące ilustracje z Buczy – zamieszczam tu link do galerii, sami się przekonajcie. Jeśli ktoś szuka odpowiedzi na pytanie „o co jest ta wojna?”, po przejrzeniu katalogu na wskroś pozna ukraińskie motywacje.

—–

Pozostając przy zdjęciach – załączona fotografia powstała kilka dni temu w Awdijiwce, jednym z donieckich miasteczek-twierdz, o które toczą się najcięższe walki.

– Zobaczyłem kobitkę, która pieli grządki – opowiada Darek Prosiński, autor zdjęcia. – Nie miałem aparatu, tylko telefon, odruchowo po niego sięgnąłem. Sytuacja była surrealistyczna – wokół grzmiały działa, w okolicy spadały pociski, a ta pani jak gdyby nic pielęgnowała przydomowy ogródek. Nie miałem serca jej powiedzieć, że przecież zaraz to wszystko trafi szlag…

To zaskakujący zbieg okoliczności, bo Darek zadzwonił do mnie dwa, może trzy dni po tym, jak usłyszałem podobną opowieść. Mniejsza o kontekst – mój rozmówca zrelacjonował mi historię z czasów Powstania Warszawskiego. O starszym mężczyźnie, który jeszcze we wrześniu 1944 roku, w niezajętej przez Niemców części stolicy, codziennie o tej samej porze wychodził na balon i podlewał kwiaty – zdaje się, że pelargonie; wybaczcie, nie mam pamięci do roślin. No więc tamtego lata ogromne połacie miasta już płonęły, a on mimo wszystko troszczył się o swoje rośliny.

Nawyk, który nie pozwalał zwariować? Owszem, choć zapewne też coś jeszcze. Nie wiem, czy trzeba do tego wojny – pewnie nie – ale to w czasie wojny, gdy wokół otacza nas bezmiar okrucieństwa serwowanego ludziom przez ludzi, łatwiej nam obdarzać rośliny sentymentem. Jakby motywowała nas ujawniana wówczas po całości kruchość materii.

I chyba wiem, o czym piszę – zimą 2015 roku utknąłem na blok-poście ustawionym przez armię ukraińską na drodze z Popasnej. W miasteczku trwały wówczas ciężkie walki, wielu mieszkańców zdecydowało się uciec. Wciąż mam przed oczyma starego moskwicza wyładowanego po dach domowymi sprzętami. Za kółkiem siedział młody mężczyzna, obok równolatka, najpewniej żona, trzymająca na kolanach najwyżej roczne dziecko. Auto ciągnęło przyczepkę, a właściwie klatkę na kółkach, w której podróżowała dorodna świnia. Na dachu klatko-przyczepy zamocowano kolejne toboły, na wolnym fragmencie platformy stała zaś… doniczka z okazałym kwiatem. Właściwie to drzewkiem, które niczym chybotliwy maszt co rusz wystawało ponad obrys zabytkowej fury. „Na chuj im ta witka!?” – nie miałem bladego pojęcia. Prosiak był oczywistym wyborem, ale palma (nie wiem czy palma – tak ją sobie w głowie nazwałem)?

Dziś już łatwiej byłoby mi nie zastanawiać się nad tak (nie)oczywistym wyborem przedmiotów przeznaczonych do ewakuacji.

—–

Wróćmy do Darka, bo to ciekawa postać. Pracowaliśmy razem w Donbasie w 2015 i 2016 roku. Daro robił zdjęcia, wyborne; jedno z nich posłużyło za okładkę „Uwikłanych”, mojej ukraińskiej powieści. Miał chłop oko i potrafił kreować ciekawe wydarzenia.

– Jestem w kiblu – szeptał któregoś razu do telefonu. – Schowałem się przed tym specnazowcem, któremu zrobiłem zdjęcie.

Nie mogłem powstrzymać śmiechu. Był kwiecień 2015 roku, kręciliśmy się (ja i trzech innych dziennikarzy) po dworcu autobusowym w Doniecku. Darek wnet wypatrzył mężczyznę w charakterystycznym mundurze, z flagą rosji na ramieniu. I poszedł za nim z aparatem, niby to robiąc zdjęcia przypadkowym podróżnym (myśmy, podczas tamtego wyjazdu, naprawdę dokumentowali codzienne życie mieszkańców separatystycznej stolicy). Poszedł, przepadł – a kilka minut później zadzwonił z kibla. Musicie wiedzieć, że wiosną 2015 roku rosyjskiej armii ależ skąd! w Donbasie nie było (walczyli wyłącznie miejscowi traktorzyści, górnicy i hutnicy…). A jednak była, a Darek miał to na zdjęciu.

Ale rusek chyba się zorientował, że ktoś go „sfocił z partyzanta”… Prawdę mówiąc, nie wiem, czy specnazowiec byłby w stanie pokonać Darka na pięści; pewnie nie. Niestety, skubaniec miał broń i kilku kolegów.

– Dasz radę zwiać, czy mamy robić zamieszanie? – sytuacja nadal wydawała się zabawna, ale widziałem już potencjalne zagrożenia.

– Dam. Zwijajcie się, a ja do was dołączę – usłyszałem.

I dołączył. Wcześniej zgubił trop, nie stracił aparatu i wyjątkowej w tamtym okresie fotografii.

Dziś Darek regularnie wraca do Ukrainy – już nie jako fotoreporter, a ratownik medyczny. Pracował na froncie, towarzyszy jako „medyczna obstawa” wolontariuszom wożącym na wschód pomoc humanitarną. Ale „genu nie wytrzebisz”, sięga więc Daro po aparat czy telefon, gdy coś mu się przytrafi. Zerknijcie czasem na jego instagramowy profil, bo warto. Tę wojnę należy opowiadać na różne sposoby, wymowne ilustracje to jeden z nich.

Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

- wystarczy kliknąć TUTAJ -