Zakładnicy

Z jak Zastraszanie.

Analitycy wojskowi, a za nimi dziennikarze, głowią się od kilkunastu godzin, co oznacza litera „Z”, wpisana w kwadrat, która pojawiła się na rosyjskich pojazdach wojskowych, zgromadzonych przy granicy z Ukrainą. Tropów jest kilka, medialnych doniesień pewnie już setki. A zwykły człowiek widzi materiał z „tajemniczym znakiem” w tytule i klika. I gra toczy się dalej…

Jako gatunek mamy tę właściwość, że z czasem obojętniejemy na zewnętrzne zagrożenia. Nie potrafimy funkcjonować w stanie ciągłego napięcia, czujności; niezdolność psychiczna jest zapewne skutkiem naszej biologii, ryzyka przegrzania mózgu, najogólniej rzecz ujmując. Stąd biorą się wszelkie objawy „normalnego życia” czy dążenia do funkcjonowania w takich właśnie okolicznościach – niezależnie od obiektywnych przeszkód, jak działania wojenne, okupacja, pandemia czy inne graniczne, kryzysowe sytuacje. Obserwowaliśmy to w historii, obserwujemy na co dzień, w postaci tych wszystkich prób „unieważnienia” pandemii – od skrajnych strategii wyparcia („covid to ściema”), po poprzedzoną pełnym cyklem szczepień postawę „nic/niewiele mi już grozi”. Pamiętam, jak początkowo wielkim zaskoczeniem był dla mnie fakt, że Afgańczycy kursowali między wioskami i miastami – realizując sprawunki i inne życiowe potrzeby – mimo iż drogi były przez rebeliantów notorycznie minowane, a cywilne pojazdy często wylatywały w powietrze. W końcu zrozumiałem tę potrzebę zachowania choćby zrębów normalności, skutkującej „zapominaniem”, że wokół toczy się wojna.

Ale banie się to pożądany efekt, patrząc z perspektywy napastników, okupantów, czy po prostu nieprzyjaciół. Zastraszeni pozwalają sobą manipulować, ich zachowania można odpowiednio ukierunkować. Akty terroryzmu prowadziły do zmiany polityk (Hiszpania, po zamachach w Madrycie – pod presją własnej ulicy – wycofała się z wojny w Iraku). Kampanie medialne, dezinformacyjne, sprawiały, że wyborcy głosowali wbrew swoim interesom, bojąc się na przykład zachowania status quo (brexit). Rosjanie nie zabili nam prezydenta w Smoleńsku, ale zręcznie zarządzając informacją (czyniąc wrzutki i korzystając z aktywności użytecznych idiotów typu Macierewicz), w części z nas ugruntowali przekonanie, że tak właśnie się stało. „Utłukliśmy wam głowę państwa i pozostajemy bezkarni” – brzmi pierwsza część przekazu. „Możemy zatem wszystko” – w drugiej zawiera się jego clou.

A nie tylko Polska jest na celowniku Rosji – Zachód, jego struktury, przede wszystkim zaś społeczeństwa/opinie publiczne, „obrabiane są” już od dekad. Dość przypomnieć próby zagospodarowania przez Kreml lęków zachodnich Europejczyków przed atomem i amerykańskim arsenałem jądrowym na kontynencie. Właściwie całe lata 80. toczyła się w tej materii podstępna gra, której celem było takie nastawienie potencjalnych wyborców, by ci zmusili własne rządy do korzystnej dla ZSRR demilitaryzacji.

Sowiet upadł, lecz Rosja dalej idzie tą drogą. Dziś grozi Europie wybuchem kolejnej wielkiej wojny, której zarzewiem miałaby być Ukraina. Oczywiście, są to groźby nie do zrealizowania, konflikt z NATO byłby bowiem dla Rosjan nie do wygrania, niemniej w obszarze retoryki moskiewscy spece od zatruwania nastrojów mogą swobodnie posługiwać się argumentem „sytuacji wymykającej się spod kontroli”, „nieoczekiwanej eskalacji” itp. Ileś osób to kupi i niezależnie od stosunku do Rosji, będzie zwolennikiem „nieprowokowania Kremla”. W dobie polityk pod przemożną presją sondaży nie sposób zignorować pacyfistycznego nastawienia obywateli; tak przynajmniej kalkuluje Moskwa.

Ale – i tu wracamy do punktu wyjścia – ileż można się bać? Putin grozi Ukrainie od października (w najnowszej odsłonie eskalacji), od grudnia idzie po całości i rzuca wyzwanie całemu NATO. Pyta wręcz: „czy jesteście gotowi umierać za Ukrainę?”. Media, które na strachu budują swoje zasięgi, chętnie się do gry włączają. I tak powstaje prawdziwa kakofonia, nieustanna zapowiedź nadchodzącej agresji, której skutki dotkną wszystkich od Dniepru po Kanał. Sytuacja była już „na ostrzu noża” w grudniu, styczniu, jest w lutym. Wybuch wojny przekładano kilka razy, co poza ulgą niesie też wspomniane zobojętnienie. „Przestańcie wreszcie pierdolić o tej wojnie” – czytam na forum dużego dziennika. „Wróćcie do tematu, gdy naprawdę wybuchnie. Ja póki co żegnam państwa, jadę na narty”.

Jak na powrót chwycić taką osobę w sidła zastraszania? Jak przypomnieć, że „Rosja może zrobić w jej kraju jesień średniowiecza”? Ano wystarczy wykorzystać naturalną ciekawość dla tajemniczych, niezrozumiałych, nieoczywistych zjawisk czy procesów oraz fakt, że medialne strategie finansowe opierają się na „zagospodarowywaniu” takich postaw. „Z” (którego w rosyjskim alfabecie nie ma) na burtach samochodów i czołgów to najpewniej sposób na wyrąbanie sobie przestrzeni informacyjnej, zdobycie naszej uwagi. Czytając o tym, znów wchodzimy w ponury świat niechybnej inwazji i jej zgubnych skutków. Ponownie stajemy się mentalnymi zakładnikami Putina.

Z jak zakładnicy.

—–

Ilustracyjne zdjęcie z Donbasu, z 2016 r./fot. Darek Prosiński

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Autor

Marcin

I am freelance journalist, writer, blogger, author of military-themed blog bezkamuflazu.pl. During my journalist activities, I covered multiple conflicts and humanitarian crisises – in Iraq, Afghanistan, Ukraine, Georgia, Lebanon, Uganda and Kenya. In years 2009-2014, I wrote blog zafganistanu.pl dedicated to Afghan war, deployment of Polish Forces and veteran’s affairs. I am also author or co author of non-fiction books and political-fiction novels including „Międzyrzecze” and recently published „Stan wyjątkowy”.