– Wizyta Joe Bidena w Kijowie nie będzie miała konsekwencji politycznych i nie wpłynie na przebieg specjalnej operacji wojskowej – twierdzi siergiej cekow, członek izby wyższej parlamentu rosji. Jego zdaniem, Zachód „po prostu tchnie w ukraińskie kierownictwo trochę nadziei”, a cała wizyta to „autopromocja Bidena, która nie pomoże Ukrainie”. – Facet w koszuli w wieku 80 lat postanowił zademonstrować młodzieńcze przechwałki – konkluduje senator.
Zabawne, a jakby się głębiej zastanowić, to wręcz żenujące. Przez dwie dekady rosyjska propaganda budowała mit odradzającego się imperium, nadając tej narracji wybitnie personalny charakter. Nową wielką rosję uosabiał władimir putin, jego fizyczne cechy i psychiczne dyspozycje. Wszyscy pamiętamy zdjęcie putlera z gołą klatą, ujeżdżającego konia, cara nurkującego batyskafem, lecącego motolotnią (uczącego latać żurawie), grającego w hokeja, powalającego kolejnych zawodników judo. Witalność, krzepa, sprawność, odwaga – tym był prezydent, tym miała być rosja. Im więcej władzy zdobywał putin, tym bardziej ta opowieść nabierała formy kultu jednostki. W ostatnich latach dochodząc już do śmieszności, gdy starzejący się, napakowany botoksem mężczyzna, dalej usiłował grać rolę sprężystego twardziela, który – jak to się mówi w Polsce – peselowi się nie kłania.
A potem przyszła pandemia i obnażyła prawdziwą naturę putina-tchórza. Słynny stół, zwany przez złośliwych lotniskowcem, który w sposób absolutnie ponadnormatywny oddzielał rosyjską głowę państwa od zapraszanych gości, dobrze ilustrował problem. Nadmuchany samiec alfa drżał przed wirusem do tego stopnia, że zaszył się w swoich bunkrach, opuszczał je z rzadka, unikał publicznych spotkań, a gdy już się odbywały, to w reżimie, który budził uśmiech politowania. Tym niemniej propaganda nadal kreowała głównego lokatora Kremla na twardziela, bezwstydnie kolportując jego groźne grymasy i gesty. Szczyt tych zabiegów miał miejsce rok temu, gdy rosja najechała Ukrainę. Włodzimierz Wielki trzasną ręką w stół, przewracając wszystkie naczynia.
Tak miało być, a wyszło jak wyszło. Ukraina się nie przelękła, Zachód również, za to putin – wraz z każdym kolejnym blamażem swojej armii – coraz bardziej robił pod siebie. Gdy Zełenski jeździł na front pod Kijowem, a później na południe i do Donbasu, carowi organizowano spotkania z podstawionymi współpracownikami. Pamiętacie kobietę, która żadnej pracy się nie boi? Która raz była żołnierką, raz matką żołnierza, kiedy indziej przypadkową wierną w cerkwi, stewardessą, rybaczką i lekarką. Zawsze blisko towarzysza władimira podczas jego spotkań z przedstawicielami ludu. A przecież nie ona jedyna… – takich podstawionych „zwykłych obywateli” było na pęczki. Zełenski odwiedził żołnierzy w Bachmucie, putin pojawił się w Wołgogradzie, gdzie znajduje się centrum operacyjne najeźdźczej armii. Najbliżej – a i to nie jest pewne – był tuż po ataku na most krymski; ponoć przejechał się wówczas ocalałą nitką. 200 km od linii frontu.
Znamienne, że rosyjska propaganda nawet nie próbuje podtrzymywać mitu charakternego przywódcy. To znaczy robi to, ale półśrodkami – jakiś czas temu putin odwiedził żołnierzy na poligonie, postrzelał, poklepał mundurowych po plecach. W czasie pokoju pewnie by to wystarczyło, ale w realiach wojny… Zdaje się, że to wszystko, na co byłego kagiebistę stać; na więcej nie pozwalają zwieracze.
I w takim kontekście na scenie pojawia się on – „zniedołężniały starzec”, wyszydzany nie tylko przez ruskich, ale i naszych użytecznych idiotów. Joe Biden strollował putina bronią, do której rosjanin rościł sobie do niedawna prawo – osobistą odwagą. Amerykański prezydent pojawił się w stolicy zaatakowanego państwa, regularnie „odwiedzanego” przez rosyjskie rakiety. Spacerował z gospodarzem po kijowskiej ulicy, za tło mając wyjące syreny alarmu przeciwlotniczego. Żeby nie budować kolejnego mitu – Amerykanie posłali do Moskwy czytelny sygnał. „Spróbujcie zrobić cokolwiek, co zagrozi naszemu prezydentowi, to zrobimy wam jesień średniowiecza”, taki zapewne był jego sens, choć forma, jak mniemam, bardziej dyplomatyczna. Od wczoraj mieliśmy na Polską show of force, jakiego „najstarsi górale” nie pamiętają. Niebo przy wschodniej granicy Rzeczpospolitej zakotłowało się od wojskowych samolotów. Nadal kotłuje – gdy piszę te słowa. Lecz to nie umniejsza odwagi amerykańskiej głowy państwa, wszak relacje z rosją cechuje istotna zmienna – nieprzewidywalność. Ostatecznie nie dało się wykluczyć, że urażony putin zrobi coś głupiego.
Nie zrobił. Nie wiem, ile w tym racjonalnej kalkulacji, ile tchórzostwa; po prawdzie, jedno drugiego nie wyklucza. „Rosyjski prezydent chciałby być na miejscu amerykańskiego”, czytam w komentarzach. Marzenie ściętej głowy – nie te wpływy, nie ta militarna potęga. A i spacer po ulicach Kijowa poza zasięgiem…
—–
Zbieranie informacji i ich opracowywanie to pełnowymiarowa praca. Będę zobowiązany, jeśli mnie w tym wesprzecie. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
- wystarczy kliknąć TUTAJ -
Fot. Biuro Prezydenta Ukrainy