Pieniądze

Sądząc po tym, co do nas dociera z Moskwy, raczej nie ma opcji na szybkie zakończenie wojny. Co oznacza, że Ukraina wciąż powinna otrzymywać zachodnie wsparcie. Jakie? Czego najbardziej jej trzeba?

W basenie Morza Czarnego inicjatywa strategiczna należy do obrońców i nic nie wskazuje na to, by sytuacja się zmieniła. rosjanie – utraciwszy (bezpowrotnie lub czasowo) ponad 30 okrętów, ale też sporo portowej infrastruktury i instalacji wojskowych jak radary czy naziemne wyrzutnie – nadal wykazują taktyczną impotencję. Zdaje się, że na Kremlu niczego ambitnego od marynarki już nie oczekują – ma pilnować mostu krymskiego i od czasu do czasu słać z morza pociski rakietowe Kalibr na ukraińskie miasta.

W Moskwie zapewne liczą, że wojnę uda się rozstrzygnąć na lądzie i w gabinetach polityków, co posiada też i swoje plusy, pozwala bowiem Ukraińcom koncentrować wysiłki gdzie indziej. Taki stan rzeczy ma również znaczenie w kontekście zachodniej pomocy. Ukraina nie potrzebuje od sojuszników dostaw sprzętu niezbędnego do prowadzenia wojny morskiej. Jest tu w istotnej mierze samowystarczalna, a i przeciwnik nie stwarza poważnego wyzwania.

—–

Inaczej mają się sprawy w domenie powietrznej. Ukraina weszła do wojny z lotnictwem załogowym kilkunastokrotnie mniejszych od rosyjskiego; kilka razy mniejszym, wziąwszy pod uwagę realny potencjał rzucony do walki przez rosję. Przez trzy lata obie strony zestrzeliły sobie porównywalną liczbę samolotów (po około 150), ale dla Ukraińców te straty były dotkliwsze. rosja częściowo ubytki odtworzyła, produkując nowe maszyny, no i dysponuje większymi rezerwami. Ukraina samolotów bojowych nie wytwarza, kompensacja obywała się poprzez przywracanie do służby maszyn dawno wycofanych (często na zasadzie składania jednego egzemplarza z kilku różnych samolotów) oraz dzięki dostawom z zagranicy. Początkowo Ukraińcy otrzymywali odrzutowce radzieckiej proweniencji, na przykład MiG-i-29 z Polski i Słowacji, od zeszłego roku nad Dniepr trafiają zachodnie konstrukcje – pochodzące z europejskich dostaw amerykańskie F-16 oraz francuskie Mirage 2000-5F.

Dziś siły powietrzne Ukrainy dysponują około dwudziestoma „efami” i co najmniej ośmioma francuskimi maszynami, w służbie jest jeszcze około 40 odrzutowców sowieckiego pochodzenia. Dla Kijowa nie ma już odwrotu od pełnej westernizacji lotnictwa. Zważywszy na rozmaite przewagi zachodnich konstrukcji, idealną byłaby sytuacja, gdyby ów proces nastąpił jak najszybciej. Niestety, nie jest to możliwe z co najmniej trzech powodów.

Po pierwsze, długości procesu szkoleniowego (co dotyczy nie tylko pilotów, ale i mechaników). Po drugie, ograniczonej podaży maszyn. Bez Stanów, które nie są skore do przekazywania „efów szesnastych” z własnych zapasów, realnie dostępnych dla Ukraińców jest kilkadziesiąt maszyn – a i one w większości nie są na „tu i teraz”. Belgia, która obiecała wysłać na Wschód kilkanaście samolotów, odsunęła realizację pomysłu na przyszły rok z uwagi na opóźnienia w dostawie następców (maszyn F-35 z USA). Francuskie możliwości dotyczące Miragów są jeszcze skromniejsze (cała pomoc zapewne skończy się na przekazaniu 16-18 myśliwców).

Ale jest i trzeci „hamulcowy” – sami Ukraińcy nie są w stanie wysłać na szkolenia dużej liczby pilotów i personelu technicznego. Jednym z głównych problemów jest słaba znajomość języka angielskiego wśród kandydatów. W efekcie proces przechodzenia na zachodnie konstrukcje następuje powoli, a bieżące uzupełnianie strat musi odbywać się w oparciu o sprzęt poradziecki. Problem w tym, że zasoby własne (magazynowe) oraz sojuszników zostały już istotnie wydrenowane. Pośród partnerów Ukrainy niewiele jest krajów, które mają jeszcze Migi i Suchoje „na chodzie”. Około tuzinem sprawnych MiG-ów-29 dysponuje Polska – z deklaracji władz RP wynika, że maszyny te trafią na Wschód. Realnie będzie to możliwe w drugiej połowie br.

—–

Jeśli idzie o lotnictwo bezzałogowe, Ukraina dobrze opanowała technologię produkcji dronów bojowych, włącznie z maszynami dalekiego zasięgu. Ukraińskie „bezpilotniki” rażą cele w głębi rosji nawet na dystansie do tysiąca kilometrów. Czy Zachód mógłby się tu jakoś zaangażować? Od strony technicznej – inżynierskiej i produkcyjnej – nie jest to pomoc niezbędna, koniecznym za to jest wsparcie finansowe ukraińskich wysiłków w tym zakresie.

Ale w domenie powietrznej mamy też obronę przeciwlotniczą (OPL) – i tutaj bez pomocy sojuszników ani rusz. Obecnie kluczowe obiekty w Ukrainie chronione są przez pięć baterii Patriot i jedną baterię SAMP/T, będącą europejskim odpowiednikiem Patriotów. Oba systemy mają zasięg ponad 100 km, doskonale spisują się w walce z rosyjskimi samolotami i pociskami manewrującymi. Rzecz w tym, że jest ich trzy razy mniej niż wynika z ukraińskich potrzeb.

Włosko-francuski SAMP/T nie jest dostępny „na już”, z Patriotami byłoby łatwiej, ale na przeszkodzie stoi amerykańska niechęć do przekazywania Ukrainie wyrzutni i radarów (z pięciu baterii Patriotów, które znalazły się nad Dnieprem, trzy podarowały Ukrainie Niemcy, jedną Rumunia; tylko jednak pochodziła ze Stanów). Świadom nastawienia donalda trumpa, Wołodymyr Zełenski stwierdził niedawno, że jego kraj gotów byłby kupić od USA dziesięć baterii. Na komercyjnych warunkach, co oznacza wydatek rzędu 20-25 mld dolarów. Dla Ukrainy to niebotyczna suma, stąd zastrzeżenie, że transakcję sfinalizowaliby europejscy partnerzy Kijowa. Co podkreśla najistotniejszy, finansowy element wsparcia Europy dla Ukrainy. W każdym razie trump nie odniósł się do propozycji Zełenskiego. To znaczy drwił z niej na użytek mediów, ale oficjalnych reakcji Waszyngtonu w tej sprawie nie znamy.

Lecz Patrioty to nie wszystko – do obrony na bliższych dystansach (do 40 km) potrzebne są inne systemy. Poprzestańmy na tym stwierdzeniu i na moment przenieśmy uwagę na Niemcy. Kilkanaście dni temu do tamtejszych mediów wyciekł protokół z wystąpienia attaché z ambasady RFN w Kijowie. Dokument opisywał ukraińskie doświadczenia z bronią „made in Germany”. Generalny wniosek był taki, że uzbrojenie to oceniane jest przez ukraińską armię jako skomplikowane, podatne na usterki, zbyt drogie i trudne do naprawienia w warunkach frontowych. Pośród krytykowanych systemów znalazł się zestaw obrony powietrznej Iris-T. Media doszukiwały się jego technicznych słabości, a to ślepa ścieżka. Iris-T spisuje się świetnie, a jego jedyną słabą stroną jest ograniczona podaż pocisków – do końca lutego br. Niemcy przekazały Ukrainie 650 sztuk (przez 2,5 roku). Jeden kosztuje ponad pół miliona euro, roczna produkcja oscyluje w granicach pięciuset pocisków. Roczne zapotrzebowanie armii ukraińskiej, biorąc pod uwagę intensywność konfliktu, szacowane jest na minimum tysiąc pięćset sztuk.

—–

Równie ograniczone są europejskie możliwości dotyczące broni pancernej – niezbędnej do prowadzenia wojny w domenie lądowej. Kontynentalni sojusznicy Ukrainy nadal mają trochę posowieckich czołgów (najwięcej Polska), ale „nawis” nowocześniejszych zachodnich konstrukcji został zużyty. Tymczasem po wyczerpujących walkach z ubiegłego roku ukraińskie siły zbrojnie zaczynają odczuwać krytyczny brak broni pancernej. I tylko USA mają odpowiedni zapas – czołgów i mocy produkcyjnych, potrzebnych do „wyszykowania” zmagazynowanych maszyn – by w miarę szybko wysłać do Ukrainy niesymboliczną partię Abramsów.

Ukraińcom brakuje też bojowych wozów piechoty. Europejskie konstrukcje (jak choćby nasz Rosomak) nie zawodzą na polu bitwy, ale dużo i szybko tego rodzaju sprzętu mogą dostarczyć tylko Amerykanie. Idzie przede wszystkim o Bradleye, które z uwagi na trakcję gąsienicową lepiej niż pojazdy kołowe sprawdzają się w ukraińskich warunkach terenowych.

I można by tak długo wymieniać kolejne rodzaje potrzebnego uzbrojenia – dość stwierdzić, że bez USA ani rusz. Ale co w sytuacji, w której Waszyngton nie kwapi się do dalszej pomocy Kijowowi? W zeszłym tygodniu pisałem o raporcie Instytutu Gospodarki Światowej (IfW) z Kilonii. Nie mam sensu przytaczać ponownie tego omówienia, dość przypomnieć najważniejsze konkluzje. A są one takie, że to Europa pomogła Ukrainie bardziej niż USA (138 mld euro vs. 115). Co więcej, ma europejska wspólnota wciąż spore „luzy” w zakresie tej pomocy, zwłaszcza Francja, Włochy, Hiszpania, Wielka Brytania i Niemcy. „Gdyby «wielka piątka» krajów europejskich zrobiła choć tyle, co kraje nordyckie i bałtyckie, Europa mogłaby w dużej mierze zrekompensować wszelkie niedobory USA, zwłaszcza jeśli chodzi o pomoc finansową”, stwierdza Christoph Trebesch z IfW.

Trudno się z tą konkluzją nie zgodzić, ale przecież pieniądze nie strzelają. Można jednak kupować za nie amerykańską broń i amunicję dla Ukrainy. Robić to do czasu, aż europejskie moce produkcyjne osiągną taki poziom, by możliwe było jednoczesne budowanie większych zdolności obronnych wspólnoty oraz wspieranie Kijowa.

—–

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Czytelnikowi o nicku Zajcef FizzlewickArkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu, Monice Rani, Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Tomaszowi Krajewskiemu i Magdalenie Kaczmarek. A także: Piotrowi Rucińskiemu, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Wojciechowi Bardzińskiemu, Bognie Gałek, Krzysztofowi Krysikowi, Mateuszowi Piecuchowi, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Jarosławowi Terefenko, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Joannie Siarze, Aleksandrowi Stępieniowi, Marcinowi Barszczewskiemu, Dinarze Budziak, Szymonowi Jończykowi, Piotrowi Habeli i Annie Sierańskiej.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „Kawoszom” z ostatnich dwóch tygodni: Marcie Müller-Reczek, Annie Waludzie (za „wiadro kawy”!) oraz Łukaszowi Podsiadło.

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa, zapraszam Was do sklepu Patronite, gdzie możecie nabyć moje tytuły w wersji z autografem i pozdrowieniami. Pełną ofertę znajdziecie pod tym linkiem.

Tekst, w obszerniejszej wersji, opublikowałem w portalu TVP.Info – oto link do tego materiału.

Kolejki

Ta informacja zapewne zdziwi wielu Czytelników i obserwatorów konfliktu na Wschodzie. Najnowsze badania opinii publicznej przeprowadzone przez agencję Gradus wskazują jednoznacznie, że nastroje w Ukrainie się… poprawiły. Aż 44 proc. Ukraińców sądzi, że sprawy w ich kraju idą w dobrym kierunku i jest to najlepszy odczyt od wielu miesięcy. 36 proc. ankietowanych wyraża odmienne zdanie.

Sondaż przeprowadzono już po zeszło piątkowej awanturze w Białym Domu, a przed decyzją donalda trumpa o wstrzymaniu pomocy wojskowej dla Ukrainy. Świeższymi danymi nie dysponujemy, jednak rzut oka na ukraińskie media i ulice pozwala założyć, że od wczoraj nic bądź niewiele się w tej materii zmieniło.

Z cytowanego sondażu wynika również, że 46 proc. Ukraińców jest przekonanych o możliwości dalszego prowadzenia wojny bez pomocy USA. Ponad jedna trzecia badanych (36 proc.) nie uznaje takiej opcji za realną. Generalny wniosek z badań jest taki, że działania amerykańskiego prezydenta pomogły Wołodymyrowi Zełenskiemu odbudować swój polityczny kapitał i skonsolidować społeczeństwo. Socjolodzy i psycholodzy społeczni mówią w takim przypadku o zjawisku gromadzenia się wokół flagi. Działania zewnętrznych sił, postrzegane jako nieprzyjazne, mają moc mobilizującą i właśnie taką mobilizację obserwujemy od kilku dni w Ukrainie.

W wymiarze politycznym są to gesty najważniejszych graczy. Takich jak Peter Poroszenko, który publicznie i jednoznacznie poparł Zełeńskiego. Były prezydent ma z obecnym mocno na pieńku, a w ich wzajemnych przepychankach często padają najmocniejsze kryminalne zrzuty. Teraz zeszły one na plan dalszy. Także dla Julii Timoszenko – byłej premier i liderki parlamentarnej opozycji – najważniejsza jest jedność. Deklarację trwania przy ukraińskiej głowie państwa złożył też generał Walery Załużny, były dowódca ukraińskiej armii, postrzegany jako kontrkandydat numer jeden Zełenskiego, gdy dojdzie już do wyborów prezydenckich.

Nie mniej istotne w swej masie są podobne gesty pomniejszych dowódców armii oraz osób publicznych, nade wszystko zaś liczne wyrazy solidarności zwykłych ludzi. „Może nie jest tak, jak w 2022 roku, ale da się wyczuć, że my, Ukraińcy, znów jesteśmy razem, a symbolem tego zjednoczenia jest prezydent”, pisze mi znajomy dziennikarz z Kijowa.

Inny mieszkaniec stolicy, Polak z pochodzenia, dodaje: „Emocjonalnie było gorzej w 2014 roku i w pierwszych momentach pełnoskalowej inwazji, kiedy każdy piątek kończyło się ze strachem, że w poniedziałek Ruskie będą w Kijowie. Teraz nie ma paniki czy minorowych nastrojów. Są za to kolejki przed wojenkomatami. Takie na pięćdziesiąt procent tego, co było w lutym 2022 roku – a więc całkiem spore. I widzę je co dnia”.

Co widać jeszcze? O tym przeczytacie w tekście, który opublikowałem w „Polsce Zbrojnej”, oto link do tego materiału.

Szanowni, w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

Obrzydliwca

Spotkanie Zełenski-trump, komentarz na szybko. Dostrzegam trzy warstwy tego wydarzenia, zacznę od emocjonalnej.

To było obrzydliwe zagranie ze strony amerykańskiego prezydenta. Coś jak pastwienie się nad ofiarą gwałtu – że sprowokowała, że nadal prowokuje, ba, że jest na tyle bezczelna, by dochodzić swoich praw przed sądem. „Nam się to nie podoba. Winnaś być bardziej uległa, skromna, pogodzić się z tym, co Cię spotkało”. Przyzwoici mężczyźni tak nie mówią, przyzwoici mężczyźni leją za takie teksty w ryj. Na studiach uczono mnie interpretacji mowy ciała, dostrzegłem więc, z jakim trudem Zełenski powstrzymywał się, by nie dać pomarańczowemu w ryj.

Dołożył mu inaczej, co pozwala nam przejść do drugiej warstwy – retorycznej. „Gdyby nie nasz sprzęt, wojna skończyłaby się w dwa tygodnie”, rzekł w pewnym momencie trump. „Tak, wiem, putin mówił, że w trzy dni”, odparł na to Zełenski. Rasowy idiota jest na tyle głupi, że nie dostrzega swojej głupoty. Nie sądzę, by trump przyznał – nawet przed samym sobą – że został w tym momencie, jak to zwykło się u nas mówić, zaorany. Ale został; to była wybitna riposta, która ofiarę emocjonalną czyni zwycięzcą retorycznym.

Tyle że nie emocje i nie retoryka są tu najważniejsze. Tak dochodzimy do trzeciej warstwy – polityki realnej.

Moim zdaniem, dzisiejsze przedstawienie ma posłużyć trumpowi za wymówkę. Pisałem o tym szerzej w tekście dla portalu Interia.pl – oto link. „Ukraina nie chce pokoju, nie jest na to gotowa”, amerykański prezydent mówi to już wprost. Usprawiedliwia się przed tymi, którzy go wybrali – że nie dotrzymał obietnicy szybkiego zakończenia wojny. Nie dotrzymał, bo jest kiepskim negocjatorem i ruscy wodzą go za nos, no ale do tego się nie przyzna. Lepiej zwalić winę na Zełenskiego.

Tyle że to wcale nie musi być „koniec świata”. Rozumiem i po części podzielam emocjonalne powody do lamentu, ale na boga, niech przemówią fakty. A na to potrzeba jeszcze trochę czasu.

Możliwości są dwie. Zła, czyli taka, kiedy USA wycofają wsparcie dla Ukrainy. Ale jest i lepsza – w ramach której Ameryka wciąż będzie Ukraińców wspierać. Paradoksalnie teraz może to być nawet łatwiejsze, wszak trump „udowodnił” już, że szybki pokój nie jest możliwy.

Poczekajmy kilka dni, by mieć w tej materii jasność.

—–

Moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

Nz. Wpis trumpa, którym zaznacza brak gotowości Zełenskiego do negocjacji.

Wina

Wyczyny Donalda Trumpa wywołują w nas mocne emocjonalne reakcje. Chodzi przecież o głowę państwa pozostającego jedynym supermocarstwem, dla nas, Polaków, istotnego gwaranta bezpieczeństwa tej części Europy. Tak rodzi się zapotrzebowanie na wszelkiej maści tłumaczenia o co Trumpowi chodzi, jakie przyświecają mu intencje.

Egzegezy bywają różne – od poważnych, po humorystyczne. Niektóre, siląc się na realizm, wpadają wręcz w opary absurdu, w czym celują zwłaszcza nadwiślańscy miłośnicy trumpizmu. Poświęćmy im odrobinę uwagi.

No więc czym Ukraina i osobiście prezydent Wołodymyr Zełenski zasłużyli na połajanki Trumpa?

Wśród lokalnych trumpistów popularna jest teza, że to wina samej Ukrainy, która „odwróciła się od Stanów, wybierając Niemcy jako nadrzędnego sojusznika”. Zatem nowy-stary prezydent USA „nie chciał, ale musiał”, zwłaszcza że uważnie wsłuchuje się w głosy wyborców, którzy los Ukraińców mają głęboko w d… (co akurat jest prawdą, niestety). Brzmi to lepiej niż przyznanie, że lidera wielkiego sojusznika motywuje do działania jego własny egotyzm, osobista niechęć do Zełenskiego, koszmarna niewiedza i rażąca niekompetencja, której przejawem jest postrzeganie polityki jako odmiany działalności biznesowej.

No ale przyjrzyjmy się tej „(nie)ukrytej opcji niemieckiej”. Celowo sięgam po narzędzie narracyjne używane w polsko-polskiej napierdalance, gdyż mamy tu do czynienia z pewną kontynuacją.

Gdy latem 2023 roku w Polsce rozkręcała się kampania wyborcza, języczkiem u wagi stali się wyborcy prawicowi, antyukraińscy, potencjalny elektorat konfederacji. By przekonać ich do siebie, rządzący PiS zmienił retorykę na ukraińskosceptyczną. Jeszcze raz podkreślę – był to zwrot narracyjny, szkodliwy, bo wpływający na postawy Polaków. Tym niemniej w obszarze realnych działań, poza skandalicznym przyzwoleniem na bezhołowie blokujących granicę rolników, nie wydarzyło się nic dramatycznego. Nie wykolejono dotychczasowej polityki – Polska nadal Ukrainę wspierała, wciąż pozostając newralgicznym hubem logistycznym.

Lecz zmiana opowieści o polsko-ukraińskich relacjach – przejście od „miłości” do „mocno szorstkiej przyjaźni” – była na tyle drastyczna, że wymagała wytłumaczenia. Spin-doktorzy sięgnęli po wypróbowany, niemiecki argument, wzbogacając go o warstwę emocjonalną. To wtedy zaczął się wysyp komentarzy o „ukraińskiej niewdzięczności”, o tym, że Kijów „woli Berlin niż Warszawę”, że Zełenski częściej rozmawia z Scholtzem niż Dudą, itp., itd.

Łatwo było używać takich argumentów także z obiektywnych powodów – ukraińska dyplomacja rzeczywiście bardziej koncentrowała się na relacjach z większymi od Rzeczypospolitej partnerami, niekiedy dawał o sobie znać jej sowiecki sznyt i Polskę zwyczajnie urażano. Lecz co do zasady, Kijów grał na wielu fortepianach, wszak tego wymagała dramatyczna sytuacja walczącej o życie Ukrainy.

Fakt, iż więcej uwagi poświęcano tym, którzy mogą więcej, nie powinien był nikogo oburzać. Wojskowe wsparcie Polski odegrało kluczową rolę w początkowej fazie pełnoskalowej wojny (choć moim zdaniem istotniejszy był impuls, jaki wyszedł z Warszawy do pozostałych sojuszników, nakłaniający ich do pomocy dla Kijowa), później jednak pałeczkę przejęli inni. Zwłaszcza Niemcy; dość stwierdzić, że to Berlin przekazał ukraińskiej armii połowę z posiadanych przez nią zachodnich systemów OPL.

Opowieść o „zdradzie z Niemcami” była głupia wtedy, równie głupie jest sięganie po nią dziś. Zwłaszcza gdy wiemy już, że na przełomie lat 2023-2024, na niemal pół roku, Stany Zjednoczone Ukrainę porzuciły. Nieruchawy Joe Biden miał w tym swój udział, ale zasadniczo był to efekt działań Trumpa i jego zidiociałych „szabel” w Kongresie – podkreślmy dla porządku. Skutkiem wstrzymania amerykańskiej pomocy był m.in. kryzys amunicyjny ukraińskiej armii, co musiało i miało przełożenie na działania polityczne i dyplomatyczne Kijowa. Ten z jeszcze większą uwagą zwrócił się ku Europie – owszem i Niemcom, wszak to największa gospodarka na kontynencie – ale także ku Czechom, których inicjatywa zakończyła amunicyjny głód ZSU.

Powrót Stanów do gry, wiosną 2024 roku, przywitano nad Dnieprem z ostrożnym optymizmem, przy świadomości, że „Ameryka to kapryśna dama”. Jednak ani wcześniej – choć poczucie porzucenia przez USA było wśród Ukraińców powszechne – ani później nikt nie myślał o tym, żeby się na Stany obrażać i kazać im iść w cholerę. W Ukrainie mieli i mają świadomość tego, o czym pisałem – konieczności gry na wielu fortepianach. Muzyka z tego amerykańskiego robi największe wrażenie, ale jeśli go zabraknie, są jeszcze inne instrumenty. Muszą być, wszak to gra o życie, a nie koncert życzeń.

A, i jeszcze jedna uwaga. Czyż nie jest intencją Trumpa, by Europa w większym stopniu zadbała o samą siebie? Ja po prawdzie już nie wiem, czy Trump tego chce (i czego chce, poza tym, by było o nim głośno), ale tak działania swego guru tłumaczy jego intelektualne zaplecze. No więc jeśli Europa ma „się ogarnąć”, to znaczy że i Niemcy winny wziąć więcej odpowiedzialności za los Ukrainy. A skoro tak, to ukraiński zwrot ku Niemcom byłby działaniem i oczywistym, i pożądanym. W tym ujęciu „odkładanie rąk” przez USA od Ukrainy, bo „wybrała Niemca”, jest jak karanie za przechodzenie na zielonym świetle. Naprawdę, polo-trumpiści, klei Wam się to we łbach…?

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa…w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

„Bezczel”

Chyba zaczynam mieć jasność co do intencji, jakie przyświecają Donaldowi Trumpowi. 

Mam na myśli bieżące intencje, inne od tych sprzed kilku tygodni czy miesięcy. Wierzę, że przed objęciem urzędu Trump chciał wygasić wywołany przez rosję konflikt w Ukrainie – nie z humanitarnych, ba, pewnie nawet nie z geopolitycznych powodów, a z czystej próżności. Donald Wspaniały, człowiek, który zakończył okrutną wojnę; dla kogoś z ego amerykańskiego prezydenta taki wizerunek to godny cel. Ale teraz chyba już „nie o to biega”.

Nie wiem, czy to efekt zamierzony czy niechciany skutek paplaniny Trumpa, tak czy inaczej Waszyngton zaprosił Moskwę do rozmów w trybie bezwarunkowym. Co rozochociło rosjan i pozwoliło im narzucić negocjacje w swoim stylu. A po prawdzie to jeszcze sowieckim stylu, zakładającym wstępną eskalację żądań mocno ponad miarę. By zejście niżej, w toku toczonych rozmów, i tak przyniosło pożądany przez Kreml rezultat. Jeśli ktoś spodziewa się ceny 100 dol., słyszy 200, to gdy zbije do 130 wciąż ma poczucie, że zrobił dobry interes – na tym prostym psychologicznym mechanizmie oparta była radziecka szkoła dyplomacji, której adepci dobrze wiedzieli, że nawet owo 100 to byłoby za dużo. W języku potocznym o takiej postawie mówi się „na bezczela”.

No więc weszły ruskie do negocjacji „na bezczela”, w czym dodatkowo zawiera się element niewiedzy i ryzykanctwa. Wszak putin gra na ostro także dlatego, że jest przekonany o dobrej passie, jaka mu towarzyszy. Nie że już wygrywa, czy że lada moment wygra – w te bajki nie wierzą nawet na Kremlu. Ale wierzą, że wojskowe rozstrzygnięcie jest w zasięgu ręki, że jeszcze kilka miesięcy męczenia Ukrainy i ta opuści gardę. Stąd bierze się poczucie siły putina z ostatnich miesięcy, wzmacniane symbolicznymi, jednak następującymi zdobyczami terenowymi. Tyle że te w lutym wyhamowały, a ruski generał i sołdat znów stoją ze spuszczonymi gaciami. Znów „nie dowożą”, znów zawodzą pokładane w nich nadzieje.

Ukraińcy krzepną, moskale słabną, a Amerykanie jakby tego nie widzieli. Co ważniejsze, jakby zapomnieli o metodach sowieckiej dyplomacji. Z jakichś powodów – zapewne intelektualnej słabości trumpowskiej ekipy – są wobec rosjan bezradni. Wciąż można mieć nadzieję, że grają nieudolnych, ale jeśli tak jest, ja – przyznam szczerze – nie rozumiem zasad tej gry. Oddawanie placu boju, by na niego wrócić z jeszcze większą siłą, to stara wojskowa i dyplomatyczna strategia, lecz Amerykanie nawet nie podjęli wysiłku, by to oddawanie rosjanom utrudnić – oni po prostu „na wejście” zwiali.

Czy to dziwne? I tak, i nie. Trump-wielki biznesmen – a więc i świetny negocjator – to bujda na resorach. „Pomarańczowy”, jak mówią o nim satyrycy, więcej utopił, niż zarobił, bardziej grał multimilionera niż nim był. Świat dał się na tę kreację nabrać, stąd wygórowane oczekiwania wobec nowego-starego prezydenta USA. Aż przyszli ruscy i obnażyli po całości niekompetencje Trumpa (i jego ludzi).

Być może są w Waszyngtonie politycy i urzędnicy gotowi uderzyć ręką w stół. Świadomi, czym jest potęga Stanów Zjednoczonych w konfrontacji z atutami zdychającej rosji. Ale Trumpa – wiele na to wskazuje – w tym gronie nie ma. A to Trump – również i na to wiele wskazuje – podejmuje ostateczne decyzje.

A tenże Trump dał się nabrać na ruskiego „bezczela”. Uznał, że stanął pod ścianą i niewiele może zrobić. Jak tu wyjść z twarzą z takiej sytuacji? Ano można „dojechać Ukrainę” – co też „Pomarańczowy” uczynił. Nazywając Wołodymyra Zełenskiego dyktatorem, a Ukrainę obarczając winą za wybuch wojny. To już nie wygląda na paplaninę, a na zmianę agendy. Po co? „Ano wicie-rozumicie”, rzeknie za jakiś czas Trump. „Starałem się, chciałem, byłem już blisko, dogadany z putinem; niewiele brakowało i wojna by się skończyła. Ale ci Ukraińcy, ten Zełenski…”. „Ta zła Europa…”, to kolejny element trumpowskiej narracji. „Nie chcą, to odkładam ręce, są inne wyzwania, by znów uczynić Amerykę wielką…”. Tak to widzę.

Skutki? Ano wojna będzie trwać, wszak Ukraina nie zawrze pokoju „po Trumpowemu”. Nie przyjmie poniżających reguł, nie zrezygnuje z ziem, zasobów, aspiracji i niezależności, tylko po to, by Trump mógł chodzi w glorii zbawcy. Konflikt będzie trwać także dlatego, że Europa nie zaakceptuje dealu, na którym skorzystają jedynie USA i rosja, i którego skutkiem będzie wzrost ryzyka rosyjskiej agresji. Możemy się zżymać na opieszałość europejskich przywódców, ale kurs na dalsze wspieranie Ukrainy jest faktem, podobnie jak gotowość do dalszego ekonomicznego „dojeżdżania” rosji. Nie dalej jak w poniedziałek ogłoszony zostanie kolejny unijny pakiet sankcji, niezwykle dotkliwy dla Moskwy.

Co niesie też nadzieję. Bo jak już pisałem – putin znów przeszacował możliwości własnej armii. O sytuacji gospodarczej rosji wspominałem wielokrotnie, dość stwierdzić, że jest coraz gorsza. Czy przetrwa połącznie ukraińskiej determinacji oporu i siły europejskiej ekonomii? Dłużej niż kolejne kilka miesięcy? Szczerze wątpię.

Zwłaszcza że nawet jeśli Trump ogłosi, że USA „odkładają ręce” od Ukrainy, wcale nie musi to oznaczać całkowitego wycofania wsparcia. Jeśli w Waszyngtonie uchowają się jacyś sensowni ludzie, można założyć, że zadbają, by Stany miały narzędzia nacisku na Kijów. By je mieć, wciąż trzeba coś Ukraińcom dawać. Coś niezbędnego w ich walce o przetrwanie.

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa…w sklepie na Patronite pojawiły się kolejne książki – powieści, które napisałem i wydałem „w czasach afgańskich”, reportaż z tamtego okresu oraz książka political/war fiction, dziejąca się w realiach pandemii i rosyjskiej agresji militarnej na Polskę. Polecam lektury – by je nabyć, przejdźcie na stronę pod tym linkiem.

Nz. screen dzisiejszego wpisu Trumpa, w którym określa Zełenskiego mianem „dyktatora”.