Susza

Na początku lat dwutysięcznych kilka moich znajomych ze studiów wyprawiło się do Syrii. Dziewczęta wróciły po paru tygodniach szwendaczki, zauroczone krajem, ludźmi, zabytkami, kuchnią. Ponad dekadę później – gdy Syria na dobre pogrążyła się w koszmarze wojny domowej – przy okazji spotkania świątecznego jedna z koleżanek wyświetliła zdjęcia z tamtego wyjazdu. Sielskie, typowo turystyczne fotografie, w cudnym bliskowschodnim anturażu. „Większości tych miejsc już nie ma…”, slajdowisko zwieńczyła ponura konstatacja.

Syria jest dziś potwornie poturbowanym krajem. Znów to sobie uświadamiamy, gdy odległy konflikt wrócił na tapet za sprawą najnowszej, spektakularnej eskalacji. Nie wiem, czy upadek reżimu Baszara Assada to kolejny rozdział wojny domowej, czy jej koniec; boję się cokolwiek wieszczyć.

Wiem natomiast, że konflikt trwa czternasty rok i że to na tyle długo, by spora część opinii publicznej nie pamiętała jego początku. Ba, sama „egzotyczność” tej wojny sprawiała i wciąż sprawia, że niespecjalnie zajmowała nas ta kwestia. Zadowalaliśmy się powierzchownymi wyjaśnieniami, wedle których źródłem kryzysu był autorytaryzm Assada, który nagle zderzył się z powiewem wolności, uwolnionym przez Arabską Wiosnę. Idąc dalej, demokratyczny z początku sprzeciw syryjskiego społeczeństwa z czasem się zradykalizował. W wewnętrzny konflikt wmieszali się zewnętrzni gracze, od islamskich fanatyków po państwowe podmioty jak Turcja czy rosja, no i Zachód, który bombami spuszczanymi na łby islamistów próbował zaradzić najgorszym ekscesom. Jeszcze miesiąc temu wydawało się, że Assad – wsparty przez rosjan i Irańczyków – przetrwał i wygrał, choć było to pyrrusowe zwycięstwo. A tu jeb!, tląca się rebelia wybuchła mu w twarz – i ciąg dalszy znamy.

Ale właśnie, wróćmy do początku. Nie do 2011 roku, bo źródła syryjskiego dramatu sięgają znaczenie głębiej. I nie da się ich wyjaśnić tylko polityką, istotne bowiem są również kwestie gospodarcze i przyrodnicze/klimatyczne. Mnie zwrócił na nie uwagę Wojciech Wilk, prezes Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, w tamtym czasie pracownik Organizacji Narodów Zjednoczonych, wielokrotny uczestnik misji na Bliski Wschód. Do rzeczy.

—–

Zacznijmy od suszy, która nawiedziła Syrię w latach 2006-2010. W ostatnich dwóch latach kryzysu potężny zwykle Eufrat miał w wielu miejscach szerokość strumyka, a część jego odnóg wyschła całkowicie. Z szacunków ONZ wynikało, że dwa miliony osób straciło źródła dochodu, półtora miliona z nich przeniosło się do miast na zachodzie kraju. Tych samych, które w 2011 roku stały się głównymi ośrodkami buntu. Sfrustrowani, pozbawieni nadziei i często głodni ludzie to idealny zasób, z którego czerpie siłę każda rewolucja…

Susza nie byłaby tak dokuczliwa, gdyby nie pewien eksperyment społeczny, podjęty przez syryjskie władze w latach 60. XX wieku. Reżim „starego Assada” zamierzał zarabizować kraj, co oznaczało prześladowanie kurdyjskiej mniejszości i, m.in., wysiedlenie jej z półpustynnych i pustynnych obszarów wschodniej Syrii. Kurdyjskie dotąd osady zamieszkali Arabowie, którzy miast uprawiać poletka położone w dolinach rzek, zajęli się tym, na czym znali się „od zawsze”: pasterstwem i hodowlą zwierząt. Skutkiem było masowe wyjaławianie ziemi, tym gorsze, że tylko w niewielu miejscach zbudowano systemy irygacyjne – większość pól zasilana była przez opady. Gdy tych zabrakło, doszło do zapaści produkcji rolnej. Brak wody i paszy spowodował wymarcie gigantycznych stad, piętrząc efekty kryzysu.

Jak by tego było mało, w kraju przebywał co najmniej milion (a wedle źródeł syryjskich nawet dwa miliony) uchodźców z sąsiedniego Iraku. Zbiegów, którzy uciekli przed brutalną wojną domową, będącą następstwem amerykańskiej interwencji wojskowej. Dla 20-milionowej Syrii, z jej niewydolną i bez klimatycznego kryzysu gospodarką, było to poważne obciążenie.

I tak dochodzimy do autorytarnych skłonności Assada. W marcu 2011 roku w mieście Dara policja zatrzymała kilku 13-latków. Mieli napisać na murach hasło „wynocha”, odnoszące się rzekomo do władz. Chłopcy wpadli w łapy oprawców, którzy wyrywali im paznokcie i połamali żebra. „Dzieci już nie zobaczycie”, obiecał rodzicom uwięzionych miejscowy szef bezpieki. 15 marca ludzie wyszli na ulice – i od razu zaczęto do nich strzelać. Brutalny schemat powtórzył się podczas kolejnych demonstracji, tym razem ku czci pomordowanych. Ale nawet wtedy Assad miał na tyle duże poparcie społeczne, by wygasić konflikt. Nie wygasił – wybrał rozwiązanie przetestowane swego czasu przez ojca (w Hamie, w 1982 roku). Okrążył miasto wojskiem, głodząc je i ostrzeliwujące z artylerii; tak chciał złamać niepokornych. Na jego nieszczęście Dara stała się symbolem i przykładem, niosąc zarzewie buntu do innych miejscowości.

Co było dalej już wiecie.

—–

Szanowni, dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie. Zainteresowanych wsparciem „raportu Ogdowskiego” odsyłam poniżej:

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Korzystając z okazji chciałbym podziękować swoim najszczodrzejszym Patronom: Maciejowi Szulcowi, Joannie Marciniak, Jakubowi Wojtakajtisowi, Andrzejowi Kardasiowi, Marcinowi Łyszkiewiczowi, Arkowi Drygasowi, Tomaszowi Krajewskiemu, Magdalenie Kaczmarek, Arkadiuszowi Halickiemu, Piotrowi Maćkowiakowi, Bartoszowi Wojciechowskiemu i Monice Rani. A także: Arturowi Żakowi, Łukaszowi Hajdrychowi, Patrycji Złotockiej, Adamowi Cybowiczowi, Wojciechowi Bardzińskiemu, Krzysztofowi Krysikowi, Bognie Gałek, Michałowi Wielickiemu, Jakubowi Kojderowi, Piotrowi Pszczółkowskiemu, Bożenie Bolechale, Marcinowi Gonetowi, Pawłowi Krawczykowi, Joannie Siarze, Aleksandrowi Stępieniowi, Marcinowi Barszczewskiemu, Szymonowi Jończykowi, Annie Sierańskiej, Piotrowi Rucińskiemu, Mateuszowi Borysewiczowi, Tomaszowi Sosnowskiemu, Piotrowi Świrskiemu, Kacprowi Myśliborskiemu, Sławkowi Polakowi, Mateuszowi Jasinie i Grzegorzowi Dąbrowskiemu.

Podziękowania należą się również moim najhojniejszym „kawoszom” z ostatniego tygodnia: Joannie Syrewicz, Kasi Byłów, Arkadiuszowi Wiśniewskiemu i Wiktorowi Łanosze (za „wiadro kawy”!).

To dzięki Wam powstają także moje książki!

Osoby, które chciałby nabyć moją najnowszą książkę pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilka innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu. Polecam się w perspektywie świąt i podchoinkowych prezentów!

Nz. Efektem wojny domowej w Syrii był masowy odpływ ludności. Nz. jeden z wielu obozów uchodźczych w Libanie, dokąd uciekło przeszło milion Syryjczyków/fot. własne, zrobiłem je zimą 2016 roku.

Upadek

Assadowska Syria upadła, to dobra wiadomość. Mowa bowiem o sojuszniku Moskwy oraz o sytuacji, która w pełni unaocznia rzeczywistą kondycję rosji, dużo słabszej niż w 2015 roku, kiedy na Bliskim Wschodzie pojawiły się rosyjskie oddziały i pomogły wyratować Assada i spółkę.

Zajmowanie kolejnych wiosek w Donbasie nie zmienia faktu, że rosyjska armia nie jest dziś w stanie przyjść z odsieczą zaprzyjaźnionemu reżimowi. Nie dla psa kiełbasa, nie dla „drugiej armii świata” dalekie i odpowiednio liczne ekspedycje. Kremlinom pozostaje patrzeć bezsilnie, jak tracą kolejną strefę wpływu.

Niezależnie od tego, jakie będą ustalenia, które zakończą wojnę w Ukrainie, rosja wyjdzie z niej zdeklasowana – ze zdychającą gospodarką i liczniejszą, ale słabą armią; Syria to zaledwie zapowiedź geopolitycznych skutków „genialnego” planu putina, znanego jako „specjalna operacja wojskowa”.

A teraz nieco bardziej osobista refleksja.

Przez kilka lat jeździłem do graniczącego z Syrią Libanu, odwiedzałem obozy dla uchodźców i domy syryjskich uciekinierów. Nasłuchałem się historii o oprawcach Assada, o czystkach, brutalnych prześladowaniach, masowych mordach, jakich reżim dopuszczał się na swoich obywatelach. Widziałem fizyczne i psychiczne skutki tortur – u mężczyzn, kobiet i dzieci. Gotowała się we mnie krew, mnóstwo było też frustracji, gdy nocami, ze wzgórz w północnym Libanie, obserwowałem błyski eksplozji w pacyfikowanym Homs. Nie raz zdarzyło się, że fantazjowałem o własnoręcznym ukatrupieniu Assada. Mam więc teraz odrobinę satysfakcji, gdy czytam, że zbrodniarz zwiał z Damaszku.

Ale jest we mnie także sporo niepokoju. W Syrii w tym momencie właściwie nie ma tych dobrych. Po prawdzie to nie ma nawet kogoś, kto zasługiwałby na miano Kissingerowskiego „naszego skurwysyna”. Tam tłuką się radykałowie, fanatycy, islamiści, czort wie, czym będzie ich Syria czy Syrie, bo chyba naiwnością byłoby zakładać, że wyłoni się z tego jakiś monolit.

A jeśli wyłoni, to czy przypadkiem nie będzie to kolejny potwór…

—–

Niezależnie od moich obaw związanych z przyszłością Syrii, mam dziś jeszcze jeden powód do odczuwania satysfakcji. To ból odwłoków u prorosyjskich aktywistów medialnych – ależ oni cierpią z powodu ruskiego blamażu na Bliskim Wschodzie.

Boli ich tchórzliwa ucieczka rosyjskich oddziałów, boli świadomość, że za wznieceniem obecnej odsłony antyassadowskiej rebelii stoi także ukraiński wywiad wojskowy. HUR na dobre wszedł już w buty izraelskiego Mossadu, stając się graczem o globalnym zasięgu. Ukraińskie służby nie tylko likwidują zbrodniarzy na terenach okupowanych i w rosji właściwiej, ale uderzają w moskali także w innych częściach świata. Głośno było o ich akcjach w północnej i środkowej Afryce, teraz mamy odsłonę bliskowschodnią. A zapewne będą kolejne, co dla Moskwy jest fatalną wiadomością.

Swój ból rzeczeni aktywiści maskują racjonalizacją i straszeniem. Kolportując przekaz z Moskwy, zgodnie z którym Syria wyjdzie nam, Europie, bokiem, bo zaleją nas rzesze kolejnych uchodźców. Zaleją czy nie, to się jeszcze okaże; osobiście uważam, że nie, bo kto z Syrii miał uciec, już to zrobił, a upadek Assada zamyka korytarz syryjsko-białoruski. Niemniej intelektualna uczciwość nakazuje przyjąć istnienie ryzyka kolejnych migracji, do których mogłoby dojść jeśli w postassadowskiej Syrii rebelianci rzucą się sobie do gardeł. Tego elementu prorosyjskiej narracji nie będę więc przesadnie podważał.

Ale śmieszą mnie twierdzenia, wedle których na porażce Moskwy w Syrii ucierpi Ukraina. Jeden ze skarpetkosceptycznych gamoni pisze, że ukraiński HUR sam na siebie ukręcił bicz, bo zwolnione z Bliskiego Wschodu rosyjskie siły zostaną teraz użyte w Ukrainie. No więc pytam – jakie siły?

Najmocniejszy ich element – zespół okrętów – nie dostanie się na czarnomorski akwen, skąd mógłby zagrozić ukraińskim miastom ostrzałem rakietowym. A nawet gdyby jakimś cudem Turcja przepuściła rosyjskie jednostki przez Bosfor, mowa o okrętach nawodnych, które mają ograniczoną swobodę działania na Morzu Czarnym. Pamiętajmy o tym, że rosyjskie jednostki zwiały z krymskiego Sewastopola, że jak ognia unikają rejsów wzdłuż ukraińskiego wybrzeża, by nie podzielić losu „Moskwy” i że ostrzały rakietowe realizowane są głównie z trudniejszych do wytropienia okrętów podwodnych. A poza tym – last but not least – rosyjskiej marynarce zaangażowanej w wojnę z Ukrainą nie brakuje wyrzutni, problemem jest ograniczona dostępność rakiet. Większa podaż nośników nic by tu nie zmieniła.

Komponent lotniczy? Wolne żarty. W ostatnich miesiącach rosjanie utrzymywali w Syrii kilka samolotów transportowych i kilkanaście bojowych. Do tego mniej niż dwadzieścia śmigłowców. Systemy przeciwlotnicze? Cóż, te najcenniejsze już dawno przetransferowano z Bliskiego Wschodu na Krym i do Moskwy, co było skutkiem ukraińskich uderzeń doronowo-rakietowych, które znacząco przerzedziły rosyjskie zasoby. A i tak mówimy o zaledwie kilku zestawach S-300 i pojedynczych Pancyrach. Podobnie rzecz się ma w przypadku sił lądowych – one również były skromne (nie większe niż odpowiednik brygady). Czy przy wielkości i intensywności działań prowadzonych w Ukrainie wykorzystanie takiego kontyngentu może cokolwiek zmienić w skali innej niż mocno lokalna? Tak, to pytanie retoryczne…

Istota rosyjskich gwarancji bezpieczeństwa dla Assada nie sprowadzała się do dużej obecności wojskowej rosjan na Bliskim Wschodzie. Stanowiło ją zapewnienie, że w razie potrzeby z odsieczą przybędą liczne oddziały rosyjskiego WDW. A te najpierw zostały zmielone w początkowej fazie konfliktu w Ukrainie. Odbudowane, i tak nie mają dziś wolnych mocy, by angażować się gdziekolwiek indziej poza rosyjsko-ukraińskim frontem.

Obietnice Moskwy są puste…

—–

Szanowni, dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie. W zbiórce środków znów mamy pewien regres, ale ufam, że to chwilowy problem. Zainteresowanych wsparciem mojego blogu odsyłam poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby chcące nabyć moją najnowszą książkę pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, bądź kilka innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu. Polecam się  w perspektywie świąteczno-prezentowych zakupów!

Nz. To ja, osiem lat temu, na granicy z Syrią….