Swoboda

Kilka dni temu rosja formalnie „podkręciła” doktrynę jądrową, a dziś zaatakowała Dnipro nieuzbrojonym pociskiem rakietowym przeznaczonym do przenoszenia głowic nuklearnych. Atomowy szantaż Moskwy wszedł na wyższy poziom. Dlaczego?

Najpierw odrobina nieodległej historii. W 2022 roku Kreml rozważał sięgnięcie po broń jądrową, przerażony ukraińskimi zwycięstwami z lata i jesieni. Tamę postawiły Chiny, grożąc odcięciem rosji od ekonomicznej kroplówki, oraz Stany Zjednoczone, zapowiadając bolesny odwet. Byłoby nim zniszczenie kluczowych elementów rosyjskich sił inwazyjnych w Ukrainie i posłanie na dno floty czarnomorskiej – przy użyciu konwencjonalnych środków bojowych.

Po takim ciosie rosja miałaby dwa wyjścia. Pierwszym byłaby zbrojna odpowiedź i ryzyko dalszej eskalacji do poziomu niewygrywalnej wojny jądrowej z USA włącznie. Drugą reakcją mogłoby być nic-nierobienie, szkodliwe dla międzynarodowego statusu federacji, nade wszystko zaś niosące wewnętrzne zagrożenie dla putinowskiego reżimu, któremu rosjanie nie wybaczyliby takiego upokorzenia (siebie i swojego kraju). W obliczu tak zdefiniowanych alternatyw lepiej było po broń A nie sięgać (i próbować pokonać Ukraińców na inne sposoby).

Jak wygląda sytuacja dziś?

Nic nie wskazuje na to, by Pekin przewartościował wstrzemięźliwe podejście do kwestii atomowej eskalacji. Co więcej, na przestrzeni dwóch minionych lat stan rosyjskiej gospodarki uległ istotnemu pogorszeniu, a znaczenie chińskiej kroplówki wzrosło. Mają więc Chińczycy dużo większe możliwości nacisku na rosjan i ich powściągania.

Co zaś się tyczy amerykańskiej tamy – tak jak jesienią 2022 roku, tak i obecnie potencjał USA pozwalałby na zadanie rosji dotkliwego ciosu bez sięgania po broń jądrową. Teraz byłoby to nawet łatwiejsze, zważywszy na postępującą degradację techniczną rosyjskiej armii. Dość zauważyć, że „po drodze” utraciła ona wiele najcenniejszych aktywów, w tym sporo systemów przeciwlotniczych S-400.

Niestety, sfera ściśle militarna to jedno, obszar polityki drugie – a tu mamy istotne zmiany. Groźby Waszyngtonu inaczej brzmiały jesienią 2022 roku, inaczej brzmiałyby dziś. I nie chodzi tylko o obnażoną w międzyczasie zachowawczą politykę Joe Bidena, co o fakt, że obecny prezydent kończy kadencję i jego sprawstwo jest mocno ograniczone. Na Kremlu wiedzą o tym doskonale, ów stan zawieszenia supermocarstwa postrzegając jako słabość. Co więcej, antycypacje dotyczące polityki przyszłego amerykańskiego prezydenta dają „kremlinom” nadzieje na bardziej ugodowe relacje z USA, oczywiście kosztem Ukrainy.

Konkludując, Moskwa nadal NIE MA wolnej ręki jeśli idzie o potencjalne użycie broni jądrowej wobec Kijowa, ale – tak przynajmniej postrzegają to na Kremlu – zwiększa się jej swoboda w zakresie atomowego szantażu. Bo z dużym prawdopodobieństwem Stany nawet nie pogrożą rosji, nie dojdzie więc do retorycznej „napinki mięśni”, z której ktoś (czytaj: słabsza federacja) musiałby się wycofać jako pokonany. Można więc grać va banque, z nadzieją, że Ukraińcy i świat się przestraszą.

—–

Na dziś to tyle. Wybaczcie krótką formę, ale mam za sobą kilka bardzo aktywnych dni, część w męczącej podróży. Muszę więc złapać odrobinę oddechu.

Dziękuję za lekturę i udostępnienia. Z wdzięcznością przyjmę „kawy” i subskrypcje, bo to dzięki nim możliwe jest moje pisanie.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych moich wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Pocisk, który spadł na Dnipro, miał zostać wystrzelony z okolic Astrachania.

„Nic”

W obwodzie kurskim walki nie ustają. Sądząc po odczytach z mapy pożarowej, toczą się wzdłuż niemal całej linii styku wojsk. Zarazem Ukraińcy wciąż raportują, że posuwają się dalej – kilometr-trzy na dobę – co znajduje potwierdzenie w satelitarnych danych. Spadek tempa natarcia wynika przede wszystkim z dwóch czynników: ZSU umacniają się na zajętych terenach, a rosyjski opór – choć nadal słabo skoordynowany i sprowadzający się do „łatania dziur czym popadnie” – mimo wszystko tężeje.

Co dalej? Wiele zależy od tego, jakie cele postawili sobie Ukraińcy.

Jeśli chodziło o zajęcie jak największego obszaru rosji, jeszcze przez 7-10 dni możemy spodziewać się ukraińskiej presji. Później – niezależnie od intencji Ukraińców – dalsze natarcie będzie mało prawdopodobne, rosjanom bowiem zapewne uda się skonsolidować obronę. Oczywiście, możliwe jest angażowanie kolejnych ukraińskich sił – tak, by „większą masą móc się bardziej rozepchać” – ale dotychczasowe posunięcia dowództwa ZSU przeczą takiemu scenariuszowi. Jak na razie naliczyłem dwie wymiany personelu zaangażowanego w operację kurską. Rotacje odbywają się w obrębie pododdziałów sześciu brygad (i kilku jednostek pomocniczych), w obszar sąsiadujący z rejonem działań nie pchnięto dodatkowych odwodów. Walczyć ma to, co jest na miejscu – czyli łącznie kilkanaście tysięcy ludzi.

Niewykluczone więc, że Ukraińcy właśnie osiągnęli lub za chwilę osiągną zakładane cele terytorialne. Że dalej nie pójdą, chyba że rosyjska obrona – zamiast dalej tężeć – zwyczajnie się posypie („wykorzystanie powodzenia” to jeden ze składników dobrze realizowanej sztuki wojennej). Ale to już zaawansowana „gdybologia”, na obszar której wolałbym nie wchodzić.

—–

„Tak mało (ambitnie)!?”, mógłby zapytać ktoś spodziewający się ukraińskiego rajdu daleko w głąb rosji. Doprawdy mało?

Jak już pisałem, jeśli idzie o strategiczne cele operacji kurskiej, skazani jesteśmy na spekulacje. Nie znamy planów, założeń, wytycznych. Coś tam wiemy z oficjalnych wypowiedzi, czegoś się domyślamy, ale ma to swoje oczywiste ograniczenia. Możemy jednak przyjrzeć się skutkom ukraińskich działań – i w oparciu o nie formułować jakieś oceny.

Skutki typowo wojskowe zostawię sobie na kolejny wpis – dziś chciałbym wskazać najdonioślejszy moim zdaniem efekt natury politycznej.

Oto po raz pierwszy od ponad 80 lat rosyjskie terytorium znajduje się pod okupacją. Okupantem zaś jest przeciwnik znacząco mniejszy i w wielu obszarach słabszy. Próby jego wyparcia po raz kolejny obnażają słabości „drugiej armii świata”: kiepsko dowodzonej, źle wyposażonej, fatalnie zmotywowanej. Co oznacza, że rosji jeszcze trudniej dziś udowodnić, że jest mocarstwem, a podstawowe narzędzie rosyjskiej „dyplomacji” – siłowy szantaż – chyba nieodwracalnie traci rację bytu. Przecież gdyby literalnie traktować płynąc z Kremla groźby, Ukraina spłonęłaby w atomowym ogniu. Ukraiński atak nie stanowi „zagrożenia dla istnienia państwa” (choć po prawdzie, nie byłbym tego taki pewien…), ale wypełnia inny warunek przewidziany w rosyjskiej doktrynie użycia broni jądrowej – narusza „integralność terytorialną” federacji. I co? I nic.

Tym bardziej zdumiewające „nic”, jeśli pójdziemy tropem rosyjskiej propagandy, która wojnę z Ukrainą przedstawia jako konflikt z „kolektywnym Zachodem”. A więc to Zachód – śmiertelny wróg – wszedł do rosji. Nie wiem jeszcze, jak rosyjska propaganda poradzi sobie z dysonansem poznawczym u „swoich”, w głowach których gnieździ się teraz natrętna myśl: „i oni tak mogą, tak bezkarnie?”.

 Ano mogą.

Wiele napisano o „odklejonej od rzeczywistości” rosyjskiej władzy – cywilnej i wojskowej. Moim zdaniem, po kilkudziesięciu miesiącach „trzydniowej operacji specjalnej” ruskie elity są już świadome słabości własnego państwa. Teraz – dzięki Ukraińcom – ta świadomość „poszła w świat”.

Przy okazji – odpalenie głowic nie następuje „z automatu”. Przycisk w słynnej walizce nie posyła rakiet „w świat”, a jedynie rozkaz ich użycia. Ostateczne decyzje podejmują dowódcy wyrzutni. Wykorzystanie broni strategicznej (dużych głowic przenoszonych przez międzykontynentalne rakiety) poprzedza proces decyzyjny, który nie jest ograniczony do jednej osoby – putina. Tyle wiemy na pewno – klarownej wiedzy na temat szczegółów tego procesu nie mamy. Zdaniem wielu analityków, inicjacja na poziomie strategicznym wymaga jednoczesnej zgody prezydenta, ministra obrony i szefa sztabu generalnego. Z kolei sięgnięcie po broń taktyczną (małe głowice) leży w kompetencjach dowódcy teatru działań, choć z jednej strony wymagana jest zgoda (polityczna) naczelnego dowódcy, z drugiej, rozkaz wędruje przez kolejne szczeble aż do operatora nośnika – pilota czy dowódcy działonu (który musi wiedzieć, co zrzuca/czym strzela). Innymi słowy, mamy do czynienia z długim łańcuchem zależności i reakcji, o czym wspominam na okoliczność jojczenia, że „Kijów postawił putina pod ścianą i teraz to on już nie będzie miał wyjścia – wciśnie ten przycisk”.

—–

Dziękuję za lekturę! Jeśli tekst Wam się spodobał, udostępniajcie go proszę. Zachęcam też do wspierania mojego raportu – piszę bowiem głównie dzięki Waszym subskrypcjom i „kawom”. Mowa była o przycisku – te, które warto wciskać, znajdziecie poniżej.

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Szanowni, to dzięki Wam powstają moje materiały, także książki.

A skoro o nich mowa – gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” oraz „Międzyrzecze. Cena przetrwania” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. Łowienie rosyjskich jeńców trwa w najlepsze. Tu mamy ponad setkę z nich/fot. SBU