Zawłaszczenie

Dziś krótko (wybaczcie, inne obowiązki), z intencją uzupełnienia wczorajszego wpisu. Ten był o rocznicy wyzwolenia obozu w Auschwitz, ale finalnie poruszył kwestię zawłaszczenia, którego dopuściła się rosja.

Jakiego zawłaszczenia? Istotę problemu oddaje wypowiedź putina z 2010 roku. Podczas obchodów dnia pabiedy stwierdził on, że zwycięstwo w II wojnie „zostało osiągnięte kosztem zasobów ludzkich i przemysłowych rosji”. „Zapomniał”, że pośród 27 mln radzieckich ofiar było 5,7 mln rosjan, a resztę stanowili przedstawiciele innych narodów ZSRR.

No więc rosji udało się „przepisać” historię ZSRR tak, by uchodziła ona za wyłącznie rosyjską. W odniesieniu do ofiar hitlerowskiej agresji, doprowadzić do sytuacji, w której „znikło” ich etniczne zróżnicowanie. A skoro wszyscy byli rosjanami, to rosji przypadają zasługi z tego tytułu – w tym status wyzwolicieli. To przekaz zarówno na użytek wewnętrzny, jak i zewnętrzny. Ślad oddziaływania tej narracji znajdziemy na przykład u Donalda Trumpa, który kilka dni temu pisał na dawnym Twitterze: „Nie możemy zapominać, że to rosja pomogła nam wygrać II wojnę światową, straciła w niej 60 mln ludzi”.

Nie mam pojęcia, skąd amerykański prezydent wziął te 60 mln, ale istota (tej części) wpisu sprowadza się do zrównania sowiecji z rosją.

A i tak ów fragment zirytował rosyjskich propagandystów. Bo owszem, wpisuje się w ich narrację o „rosyjskości” wojennego wysiłku, zarazem jednak nadaje rosji (ZSRR!) pomocniczą rolę. A przecież w rosyjskiej opowieści o II wojnie (wielkiej wojnie ojczyźnianej), akcenty rozłożone są całkiem na odwrót – nie ma w niej miejsca na podkreślanie zasług zachodnich aliantów, jedynym zwycięzcą była i jest rosja.

Jak to się ma do faktów?

Próba umniejszenia roli sowietów w pokonaniu III Rzeszy byłaby karkołomnym wysiłkiem. 90 proc. żołnierzy Wehrmachtu poległo na froncie wschodnim, to tam złamano kręgosłup armii niemieckiej. Ale front zachodni i włoski angażowały – w różnych okresach – od 1,5 do 2,5 mln żołnierzy Hitlera, często z najbardziej elitarnych formacji, nierzadko w momentach, w których na wschodzie ich obecność mogłaby pomieszać sowietom szyki (jak w końcowej fazie operacji „Cytadela” na łuku kurskim, którą zwinięto m.in. po to, by przerzucić część oddziałów do Włoch). Trudno powiedzieć, co osiągnięto by taką masą bitnego wojska, dość zauważyć, że tajne niemiecko-radzieckie rozmowy na temat separatystycznego pokoju trwały do początków 1944 roku.

Odrębna kwestia to alianckie wysiłki zmierzające do osłabienia niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. I choć tutaj efekt był nieoczywisty, faktem jest, że brytyjsko-amerykańska kampania bombowa zmusiła sztabowców Hitlera do zaangażowana istotnej części wojska (armatnich luf i amunicji!) do obrony nieba i kluczowych instalacji.

Dodajmy do tego dostawy Lend-Lease, w ramach których do ZSRR wysłano m.in. 427 tys. samochodów, 22 tys. samolotów, 13 tys. czołgów, 9 tys. traktorów, 2 tys. lokomotyw, 11 tys. wagonów. Dostawy 142 tys. ton stali, 13,8 tys. ton niklu i 16,9 tys. ton koncentratu molibdenu pozwoliły sowietom na wyprodukowanie około 45 tys. czołgów i dział samobieżnych (połowy z łącznej produkcji czasów wojny). Dla porównania, od połowy 1941 do połowy 1945 roku produkcja własna ZSRR wyniosła ok. 265,6 tys. samochodów. Produkcja parowozów: w 1940 roku – 914 sztuk, w 1941 roku – 708 sztuk, w 1942 roku – 9 sztuk, w 1943 roku – 43 sztuk, w 1944 roku – 32 sztuk, w 1945 roku – 8 sztuk. Produkcja wagonów towarowych w latach 1942–1945 zamknęła się w liczbie 1087 sztuk [1].

Potraficie wyobrazić sobie marsz armii czerwonej na zachód bez sprawnej i odpowiednio licznej logistyki? Bo ja nie.

[1] Dane za: Borys Sokołow: „Prawdy i mity Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941-1945”, Wydawnictwo Arkadiusz Wingert, Kraków 2015.

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

To dzięki Wam powstają także moje książki!

A skoro o nich mowa – osoby zainteresowane nabyciem mojej ostatniej pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Symboliczny triumf sowietów – zawieszenie flagi na berlińskim Reichstagu. Skądinąd autorem tej fotografii jest Jewgienij Chałdiej, sowiecki żołnierz żydowsko-ukraińskiego pochodzenia/fot. domena publiczna

Z(de)motywowani

Jeden z moich krewnych, kuzyn Babci, wiosną 1944 roku poległ na froncie wschodnim. Jego ciało nigdy nie wróciło do rodzinnego Torunia, miał symboliczny pogrzeb; nie wiem, co włożono do trumny (i czy w ogóle była jakaś trumna), ale tablica na rodzinnym nagrobku zachowała się do późnych lat 90.

W chwili śmierci chłopak miał 19 lat. Był jednym z 450 tys. Polaków pochodzących z Pomorza i Śląska, siłą wcielonych do Wehrmachtu.

W 1944 roku niemiecki mundur założyło również trzech innych krewnych, w tym rodzony brat Babci. Tych wysłano na front zachodni. Służyli w różnych jednostkach, niezależnie od siebie dwóch zdezerterowało, jeden dostał się do niewoli. Cała trójka trafiła do tego samego obozu jenieckiego we Francji, łut szczęścia sprawił, że mniej więcej w tym samym czasie. Spotkali się w każdym razie „za drutem” i razem stamtąd wydostali, wstępując w szeregi dywizji gen. Maczka.

Szacuje się, że niemal 90 tys. żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie to dawni jeńcy, wcześniej przymusowo wcieleni do armii niemieckiej.

Wielu z nich zmieniając mundur na polski zmieniło też nazwiska, wielu ruszając do walki pozbywało się przedmiotów pomocnych w identyfikacji. Po co? By w razie śmierci czy nie daj boże dostania się do niemieckiej niewoli nie zostać rozpoznanym. I nawet nie chodziło o to, że Niemcy zarzuciliby im dezercję i zdradę, za co groziła kula w łeb. Rzecz w tym, że ryzykiem śmierci obarczone były również pozostawione w okupowanym kraju rodziny.

Bliscy wcielonych do Wehrmachtu Polaków byli dla Niemców zakładnikami – to jedna z podstawowych reguł tej perfidnej, narzucanej przez okupantów „gry”. W razie stwierdzonej dezercji rodziny żołnierzy mogły trafić – i czasem tak właśnie się działo – pod ścianę, w najlepszym razie do obozu koncentracyjnego.

Ta „niemiecka smycz” sprawiała, że uciekać trzeba było z głową – tak, by dowódcy i koledzy nie zorientowali się, w jakich okolicznościach stracili żołnierza. Dla brata Babci (i jego polskiego towarzysza) oznaczało to konieczność podstępnego zabicia niemieckich członków pododdziału (załogi działa samobieżnego) – czego wuj do końca życia nie mógł sobie wybaczyć. Nie wszyscy mieli tyle odwagi, sprytu, determinacji, szczęścia – i pozostali na uwięzi do końca. A ponieważ wojna na jednostkowym poziomie to być albo nie być – „ja lub on”, kimkolwiek jest ten ktoś z drugiej strony – bywało, że tacy żołnierze, choć pozbawieni ideologicznej motywacji, walczyli jak lwy. Pośród przymusowo wcielonych nie brakowało chłopców odznaczonych Żelaznym Krzyżem – dobrze znam jedną taką historię, ale wiem, że było ich więcej.

O czym wspominam w reakcji na niemądre komentarze, jakie wywołuje kwestia koreańskich „ochotników” rzuconych na front ukraińsko-rosyjskiej wojny. To nie jest dobre wojsko – sam o tym pisałem kilka dni temu (i wrócę do tematu w najbliższym czasie) – biorąc pod uwagę rozmaite cechy północnokoreańskiego reżimu oraz ich zdrowotne, techniczne i społeczne skutki. Desperacki krok rosjan – by w ten sposób wetować koszmarne ubytki we własnej armii – zapewne na niewiele się zda. Lecz mimo wszystko daleki byłbym od dezawuowania w czambuł żołnierzy Kima. Są młodzi, źle wyszkoleni, niedożywieni i będą walczyć w nieswojej wojnie. Ale są też szantażowani, w ojczyźnie bowiem pozostały ich rodziny. Których członkowie trafią pod ścianę lub do obozów śmierci, jeśli posłany do rosji „ochotnik” zawiedzie zaufanie „najukochańszego przywódcy”.

Takie są reguły tej „gry”.

W Korei Północnej od dekad przeprowadzany jest obrzydliwy eksperyment, w ramach którego państwo (należące do dynastii Kimów) usiłuje osłabić więzi rodzinne i zastąpić je lojalnością wobec reżimu. Bardzo mało wiemy o realiach życia w najbardziej zamkniętym kraju świata, trudno zatem oszacować, jak dalece posunęła się ta zbrodnicza inżyniera społeczna. Świadectwa uciekinierów z Korei pozostają niejednoznaczne – wyłania się z nich zarówno obraz dezintegracji elementarnych więzi, jak i ogromnego oddania cechującego związki z krewnymi. Przykład sowiecki pokazuje, że istnieją granice, których najbardziej opresyjne polityki nie są w stanie przekroczyć. Nachalny kult Pawlika Morozowa – chłopca, który wydał własnego ojca stalinowskim oprawcom – najlepszym tego dowodem. Przez dekady promowano „Pawkę” jako wzór cnót, a wystarczyło, by upadł ZSRR, i o Mrozowie w rosji zapomniano.

Tak czy inaczej byłoby naiwnością sądzić, że „ochotnicy” z Korei zapomną o swoich rodzinach. A ta pamięć – moim zdaniem – uczyni ich motywację bardziej zbliżoną do ukraińskiej, gdzie walczy się dla bliskich (za ich bezpieczeństwo), niż do rosyjskiej, bazującej na bodźcach materialnych.

—–

Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

Osoby zainteresowane nabyciem moją najnowszej książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. Żołnierze z Korei Północnej w koszarach w rosji/fot. screen z filmiku udostępnionego przez anonimowe źródło rosyjskie