Wielu z nas przeciera oczy ze zdumienia – oto Stany Zjednoczone krytykują Ukrainę za ataki na rosyjskie rafinerie. Na miano ponurego żartu zakrawa fakt, że dzieje się to w momencie, kiedy rosjanie nasilili uderzenia rakietowe w ukraiński sektor energetyczny. Tamci mogą, ci nie? Jedna z przedstawicielek Pentagonu orzekła, że owszem, Ukrainie nie wypada, bo musi trzymać się reguł obowiązujących demokratyczne państwo.
Faktem jest, że i rafinerie, i elektrownie, w myśl przepisów prawa uzasadnionymi celami wojskowymi nie są. Tyle że wcale nie idzie tu o pryncypia.
– Te ataki mogą przynieść odwrotny skutek, jeśli chodzi o globalną sytuację energetyczną – mówi bez ogródek sekretarz obrony USA Lloyd Austin. – Lepiej, żeby Ukraina realizowała cele taktyczne i operacyjne, które mogą bezpośrednio wpłynąć na obecną walkę.
Czym jest „globalna sytuacja energetyczna”? W tym przypadku oznacza rosnące ceny paliw. Wytknął to zresztą Austinowi republikański senator Tom Cotton, który zarzucił administracji utrudnianie skutecznych działań Ukrainy z powodów politycznych.
– Wydaje mi się, że administracja Bidena nie chce, aby ceny benzyny wzrosły w roku wyborczym – stwierdził. Cytująca Cottona agencja Bloomberg przypomina, że prezydent Joe Biden rzeczywiście poświęcił mnóstwo energii na zwalczanie inflacji, zwłaszcza na zbijanie cen benzyny dla amerykańskich konsumentów.
Oczywiście, to nie drenowanie portfela Amerykanów jest celem Ukraińców – chodzi im o ograniczenie dostaw paliwa dla rosyjskiej armii oraz zmniejszenie przychodów z eksportu kopalin i pochodnych, które Moskwa wykorzystuje do finansowania wojny w Ukrainie. Strategia ta działa – po czasowej utracie możliwości produkcyjnych na poziomie kilkunastu procent, rosja zawiesiła sprzedaż paliw za granicę na pół roku, a ostatnio poprosiła Kazachstan o stworzenie na jej rzecz rezerwy paliwowej (w wysokości 100 tys. ton).
Innymi słowy, agresor stanął przed koniecznością wwózki drewna do lasu.
Tylko te cholerne reperkusje dla pozostałej części świata…
Pisałem już o tym, że przywodzą mnie one do smutnej refleksji. Takiej mianowicie, że rosja jest niczym rak, który zajął takie obszary, że usunięcie trefnych komórek wiąże się z ogromnym ryzykiem śmierci dla całego organizmu. Radykalne terapie istnieją, ale lekarze, niestety, wolą nie ryzykować.
—–
Jak doszło do rozprzestrzenienia się tej „choroby”? (Pro)rosyjscy propagandyści będą nas przekonywać, że to naturalny i oczywisty skutek wielkości i potencjału rosji. A figa z makiem.
Zostawmy na chwilę paliwa, rosję i teraźniejszość. Związek Radziecki – kraju z największym na świecie areałem ziemi uprawnej – nie potrafił wyżywić wszystkich obywateli. W najbardziej upiornym okresie lat 30. XX wieku miliony z nich skazując na śmierć głodową. Lecz i później trudno mówić o sukcesach – mit samowystarczalności sowietów upadł ostatecznie po 1962 roku. Od tej pory, aż do końca ZSRR, Moskwa skazana była na import produktów rolnych, głównie z krajów kapitalistycznych. Każdego roku przeznaczając na ten cel od kilku do kilkunastu miliardów dolarów, co mocno nadwyrężało skromne rezerwy walutowe. Jegor Gajdar, ekonomista i premier federacji rosyjskiej na początku lat 90., niewydolność rolnictwa uznał za jedną z głównych przyczyn rozpadu socjalistycznego państwa. Zmarły w 2009 roku polityk tezę tę zawarł w książce pod tytułem: Zgon imperium.
Zmiany wewnętrzne, związane z odejściem od komunizmu na rzecz porządku kapitalistycznego (w wydaniu rosyjskim wyjątkowo zwyrodniałego, ale to rzecz na inną opowieść), pozwoliły rosji, spadkobierczyni ZSRR, na znaczące zwiększenie efektywności rolnictwa. Dziś federacja nie tylko jest samowystarczalna, ale stała się również wiodącym producentem i eksporterem. Doszło do tego nie tylko na skutek odejścia od gospodarki centralnie planowej, ale również z powodu gigantycznego transferu zachodniej technologii wykorzystywanej przy produkcji żywności. Ogromne rosyjskie latyfundia istnieją nie tylko dzięki zasobom naturalnym i na poły kryminalnej prywatyzacji. Ufundowała je również zachodnia chciwość, która – za sprawą maszyn i know how – pozwoliła przekształcić niedorozwinięte kołchozy w przemysłowe maszynki do produkcji zbóż, mięsa i innych wyrobów.
Podobnie rzecz się miała z przemysłem wydobywczym, choć tutaj działania na rzecz poratowania nieefektywnego systemu nakazowo-rozdzielczego podjęto już w latach 70. To wtedy Moskwa poprosiła Zachód o import kapitału (rozumianego jako kredyty, pożyczki i inwestycje bezpośrednie) oraz technologii, w zamian oferując dostęp do tanich surowców, szczególnie ropy naftowej i gazu. Te inwestycje pozwoliły na znaczne zwiększenie wydobycia, spłatę zobowiązań i stopniową ekspansję. Czyniły co prawa z ZSRR kraj surowcowy i zaplecze dla krajów wysoko rozwiniętych – co mocno kłóciło się z wizerunkiem mocarstwa – no ale przy sprawnej propagandzie można było ten stan rzeczy na użytek opinii publicznych zakłamać. Co też Moskwa skutecznie robiła – zarówno w realiach surowcowej prosperity późnego ZSRR, jak i w czasach putinowskiego naftowego boomu.
Po stronie zachodniej największym beneficjentem tak ułożonych stosunków były Niemcy. Ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że tylko one korzystały z tanich rosyjskich kopalin. W czasach bezpośrednio poprzedzających pełnoskalową napaść rosji na Ukrainę, Polska jak oszalała importowała rosyjski węgiel (a to oczywiście jeden z wielu podmiotów/przypadków).
Gwoli uczciwości należy dodać, że dopuszczenie ZSRR/rosji do światowej wymiany handlowej (technologii i bogatych rynków zbytu), miało także wymiar celowych działań politycznych. W największym skrócie – we wprzęgnięciu rosji w mechanizm globalnej gospodarki widziano sposób na jej ucywilizowanie. U podłoża „resetów” z lat 70., 90. i z poprzedniej dekady, leżało przekonanie zachodnich elit politycznych, że rosja „zakorzeniona” nie będzie miała powodu, ale i możliwości prowadzenia agresywnej polityki – wszak więzi gospodarcze mają charakter obustronny; w razie ich zerwania tracą obie strony.
Jak się okazało, było to założenie naiwne, czego nie będę krytykował, bo łatwo być „mądrym po szkodzie”.
—–
Ale samoograniczanie Zachodu – zwłaszcza USA – w działaniach wymierzonych w rosję, ma także inne powody. Nie będę się tu rozpisywał na temat różnicy potencjałów wojskowych, bo to kwestia wielokrotnie przeze mnie podnoszona. Dość stwierdzić, że mimo tej asymetrii zdecydowanie na niekorzyść rosji, Zachód trochę się Moskwy boi. Nie tyle jej potencjału wojskowego w konfrontacji z własnym, co skutków kryzysu, który ogarnąłby federację po spektakularnej porażce w Ukrainie. Teoretycznie nadal istnieje możliwość doprowadzenia do sytuacji, w której ukraińskie siły zbrojne niszczą armię inwazyjną. Ale co zrobi upokorzony Kreml? Jak zachowają się nadymani imperialną propagandą, a więc w tym scenariuszu oszukani, zwykli rosjanie? Czy Pekin nie zechce wykorzystać osłabienia Moskwy? Takie wątpliwości można by mnożyć, ale do brzegu. Dziś jest dla mnie oczywiste, że Zachód nie chce klęski rosji, a jedynie jej osłabienia. Stąd „kroplówka” dla Ukrainy. „Dajmy Ukraińcom tyle, by się obronili, ale nie przesadźmy, bo dopiero upadła rosja napyta nam wszystkim biedy” – to sedno kalkulacji.
W myśleniu zachodnich elit ta kalkulacja była obecna już wcześniej, ale pucz prigożyna znacząco wzmocnił stojące za nią lęki. Oto bowiem cały świat zobaczył, że „wielkie imperium” zatrząsało się w posadach na skutek działań kilku tysięcy zbirów, prowadzonych przez zdeprawowanego kryminalistę. „Twardziel” putin zwiał wówczas z Moskwy, armia stanęła z boku, a zwykli rosjanie mieli, jak to się zwykło mówić w języku młodzieży, wywalone. Nie wiem, co sprawiło, że prigożyn odpuścił, ale wiem, że świat na moment zamarł. Wizja ogarniętego chaosem kraju, który dysponuje kilkoma tysiącami głowic nuklearnych, ryzyko że dostęp do „atomówek” może zdobyć ktoś o „krótszym loncie” niż putin, mogły i chyba zadziałały mrożąco. Na pewno na Stany Zjednoczone; źródeł obecnego kryzysu w relacjach USA-Ukraina upatrujemy w waszyngtońskim klinczu legislacyjnym, trwającym od końca zeszłego roku, jeśliby jednak przyjrzeć się uważniej, to skok sceptycyzmu Amerykanów (co przełożyło się na dynamikę pomocy wojskowej oraz polityczne deklaracje) widać właśnie po puczu prigożyna.
Czy to uzasadnione obawy? Zgadzam się co do ogólnej diagnozy kondycji państwa rosyjskiego – że to twór, za przeproszeniem, w wielu obszarach łajnem i snopowiązałką klecony – ale mam też świadomość istnienia twardego trzonu tej państwowości, zakorzenionego w części służb i instytucji. Raz już rosja była w sytuacji wybitnie kryzysowej – po rozpadzie sowietu – i jednak głowicie nie wpadły w niepowołane ręce. Analogicznie więc tej minimalnej sprawności można by oczekiwać i dziś. W tej perspektywie samoograniczenie Zachodu jawi się jako przesadzone; nie przesądzam czy tak właśnie jest.
W kontekście gospodarczym warto zwrócić uwagę, że Europa – po uprzednim obłożeniu rosji sankcjami – poradziła sobie ze skutkami drastycznego ograniczenia dostaw rosyjskiego gazu. Nie zmienia to faktu, że ceny energii wzrosły, a nie wszyscy mogą i chcą ponosić dodatkowe koszty. Nie chce ich ponosić wielu Amerykanów, co w roku wyborczym musiało spotkać się z zainteresowaniem władz. I ich reakcją „u początku ciągu przyczynowo-skutkowego”, co przybrało postać presji na Ukrainę. Presji – zdaje się – skutecznej, bo ukraińskie ataki na rafinerie ustały. Co więcej, branżowe media donoszą, że rosjanom udało się szybciej niż zakładano naprawić część uszkodzeń. A bez łatwego dostępu do zachodnich komponentów nie byłoby to możliwe. Czyżby więc dla zachowania kruchej równowagi na rynku paliwowym, rosjanie – mimo sankcji – zyskali dostęp do niezbędnych technologii?
Jeszcze bardziej „zbawienna” – patrząc z perspektywy rosji – jest jej pozycja wiodącego producenta rolnego. Bo o ile z kopalinami chodzi „tylko” o czasowe pogorszenie warunków życia najbogatszych, o tyle w tym przypadku na szali staje bezpieczeństwo żywnościowe biedniejszych uczestników światowej wymiany handlowej, przede wszystkim z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Jak zaszkodzić rosji – by przestała szkodzić sąsiadom (!) – nie szkodząc przy tym innym i sobie? Także w odpowiedzi i na to pytanie (zwłaszcza zadane sobie przez możnych i władnych tego świata) kryje się przyszłość Ukrainy…
—–
Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli wesprzeć mnie w dalszym pisaniu, polecam się na dwa sposoby. Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.
Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:
A gdybyście chcieli nabyć moją najnowszą książkę pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji” z autografem, wystarczy kliknąć w ten link.
Nz. Screen z monitoringu jeden z zaatakowanych rafinerii.