Powtarzalność

Fińsko-sowiecka wojna zimowa (z lat 1939-40) – poza szeregiem innych podobieństw do wojny w Ukrainie – pozwala dostrzec znamienną powtarzalność zachowań władców Kremla. Przede wszystkim ich skłonność do przeszacowywania możliwości własnych i niedoszacowywania potencjału przeciwnika oraz bezwzględną determinację. No i strach przed skumulowaną siłą dużych graczy i ich skoordynowanym działaniem. Warto te czynniki uwzględnić w rozważaniach o przyszłości natowskiej Europy.

Należy więc odrzucić założenie o oczywistości przewagi Sojuszu nad rosją. Fakt, iż ta przewaga istnieje, nie wyklucza scenariusza, w którym rosjanie znów coś źle zinterpretują, uznają jakąś cechę czy postawę za słabość. Na przykład dojdą do wniosku, że zajęte polityką wewnętrzną USA nie zaangażują się w obronę któregoś z europejskich państw. Podobne założenie leżało u podstaw agresji na Ukrainę – na przełomie 2021 i 2022 roku Kreml kalkulował, że Stany, po blamażu w Afganistanie, co najwyżej pogrążą palcem, ale realnie nic nie zrobią.

Porzucić trzeba też dotychczasowe wyobrażenia o rosyjskim progu bólu. „To był mój błąd”, przyznał generał Walery Załużny w słynnym wywiadzie dla „The Economist” z listopada 2023 roku. „rosja ma co najmniej 150 tys. zabitych. W każdym innym kraju taka liczba ofiar zatrzymałaby działania zbrojne”, mówił ówczesny naczelny dowódca ukraińskich sił zbrojnych. Tak tłumaczył się z porażki kontrofensywy na Zaporożu, sugerując, że jednym z jej celów było maksymalne wykrwawienie rosjan. Tyle że na Kremlu nie przejęli się stosami trupów.

I dalej nie przejmują. To, co dzieje się na froncie, zasługuje na miano hekatomby – rosjanie giną „przemysłowo”. Nie mam pojęcia, ilu jeszcze musi polec, by w Moskwie uznano, że dalsze prowadzenie wojny nie ma sensu. Pół miliona? Milion? Oczywiście, sytuacja z Ukrainą może być nieco inna niż w przypadku nowej wojny. Niewykluczone, że Kreml – wyposażony w wiedzę, którą dysponuje w tej chwili – w ogóle by „specjalnej operacji wojskowej” nie wszczynał. Teraz zaś brnie w nią, bo skoro już tak wiele „zainwestowano”, to  nie można się wycofać. W takim ujęciu wejściowy próg bólu wcale nie musi być tak wysoki, jak nam się dziś, „po Ukrainie”, wydaje. Ale dla własnego bezpieczeństwa powinniśmy założyć, że ryzyko wysokich strat może nie być dla rosjan wystarczająco odstraszające.

Co te rekomendacje winny oznaczać w praktyce? Po pierwsze, budowanie potencjału, który postawi rosjan przed ryzykiem nie tyle wysokich, co bardzo wysokich strat. Które poniosą od razu, przy pierwszej próbie wszczęcia „gorącego” konfliktu. Po drugie, bardziej asertywną i aktywną postawę wobec rosyjskich działań, zwłaszcza prowokacji. Straszą? Straszmy ich również. Prowadzą wobec nas hybrydowe działania? Róbmy to samo; rosjanie rozumieją wyłącznie język siły, jakiekolwiek wahania uznają za słabość. I wreszcie po trzecie, redukujmy pola dla dyskusji o jakości sojuszniczych gwarancji. W interesie krajów NATO, zwłaszcza tych mniejszych i słabszych, jest powrót do realiów zimnej wojny, kiedy przekonanie o monolicie zachodniej wspólnoty uchodziło za trudny do podważenia paradygmat.

Wiem, że to nie są proste do wdrożenia rady, ale na fali świąteczno-noworocznych nadziei życzę Państwu i sobie, byśmy mogli cieszyć się z ich realizacji. Wszak idzie tu o „święty spokój”.

—–

Czytelników, którzy chcieliby nabyć moją najnowszą książkę pt.: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, w wersji z autografem, oraz kilka innych wcześniejszych pozycji, zapraszam tu.

Całość tekstu, który opublikowałem w portalu Polska Zbrojna, znajdziecie pod tym linkiem.

Nz. fińscy żołnierze na pozycjach/fot. domena publiczna

Ofensywa?

Wielkość zajętego obszaru jest jednym z wyznaczników odniesionego zwycięstwa, strata zaś to miara porażki. Ale… Ale można przegrać wojnę nie utraciwszy terenów – własnych bądź wcześniej zdobytych.

Przykład armii niemieckiej z czasów I wojny światowej pasuje do tej sytuacji jak ulał. W listopadzie 1918 roku Niemcy panowały nad rozległymi obszarami należącymi niegdyś do rosji, ich wojska wciąż znajdowały się we Francji i Belgii (choć teren objęty okupacją znacząco zmniejszył się po alianckich ofensywach). A mimo to Berlin musiał prosić o rozejm – armia i społeczeństwo były bowiem zbyt wyczerpane czteroletnią wojną. Ten klimat potwornego zmęczenia doskonale oddaje „Na zachodzie bez zmian”, tak w klasycznej książkowej odsłonie, jaki i w najnowszej filmowej adaptacji z 2022 roku.

Analogicznie zatem brak zysków terytorialnych – lub ich mniejsza od założonej skala – nie musi przesądzać o niepowodzeniu działań zbrojnych. Zwłaszcza w konfliktach na wyniszczenie – jak I wojna światowa i zmagania toczone obecnie w Ukrainie.

To rosjanie tak zdefiniowali priorytet tej wojny. Wobec braku możliwości podbicia Ukrainy postanowili „uszczknąć” z niej ile się da, nade wszystko jednak ją wykrwawić. Ukarać, to jasne, ale też zmusić do ustępstw na etapie rozmów pokojowych, co łatwiej przychodzi, gdy przeciwnik jest wyczerpany. „Mamy więcej ludzi i zasobów”, kalkulują na Kremlu, przewidując powodzenie tej strategii.

Dlaczego o tym wspominam? Ano znów, wraz z nadejściem wiosny, pojawiają się zapowiedzi „wielkiej ofensywy” rosjan. Wieszczą ją politycy i analitycy – ukraińscy, zachodni, no i rzecz jasna rosyjscy. Kreślone scenariusze są najczęściej ponure, patrząc z perspektywy (pro)ukraińskiej. Niezależnie od źródeł tych sensacji, podchodzę do nich sceptycznie. I nie chodzi tylko o krytyczną ocenę potencjału armii rosyjskiej, ale właśnie o wspomniany priorytet.

Kreml konsekwentnie powtarza, że rosja dąży do całkowitego pokonania „kijowskiego reżimu” (w domyśle zajęcia Ukrainy) – ale to porządek propagandowy, na użytek „swoich”. Realny, ściśle militarny, jest nieco inny. Jestem przekonany, że generałowie federacji – znający możliwości sił zbrojnych, które nadal nie pozwalają na zawojowanie napadniętego kraju – mierzą bliżej. W wariancie optymistycznym mają nadzieję na ograniczoną, korzystną dla rosji korektę zdobyczy terytorialnych, w bardziej pesymistycznym, liczą na „dowiezienie” dotychczasowych łupów terenowych do momentu rozmów pokojowych.

A nim to nastąpi, zamierzają upuszczać Kijowowi krwi, by osłabić jego pozycję negocjacyjną.

Dosłownie upuszczać – w Moskwie dobrze wiedzą, że Ukraina ma problem z uzupełnianiem strat w ludziach, więc na froncie (…) prowadzi mało spektakularne, a zarazem dużo bezpieczniejsze działania niż poważna ofensywa. Jakie? O tym w dalszej części tekstu, który opublikowałem w „Polsce Zbrojnej” – aktywny link znajdziecie tu.

Nz. rosyjskie wojska pancerne/fot. MOFR

—–

Ps. Mam Wasze wsparcie nie za głoszenie „prawdy”, ale za mówienie o tym, jak jest. No więc w Raporcie Specjalnym mówię, jak jest. M.in. dostrzegam zaniechania nasze – Zachodu, ale i to, co dzieje się w samej Ukrainie. Która – choć brzmi to szokująco (a może nawet oburzająco) – najwyraźniej potrzebuje kolejnego wstrząsu. Dla powstrzymania rosji potrzebna jest korelacja – wysiłków Zachodu, ale i mobilizacji samych Ukraińców, za których w ostatecznym rozrachunku nikt do walki nie stanie.

Nie jest tak, że wieszczę jakiś nieunikniony dramat. Ale uczciwie opisuję kryzys, który można i trzeba pokonać.