Gdy zaczęła się pełnoskalowa wojna w Ukrainie, rosjanie próbowali unikać niepotrzebnych ofiar i zniszczeń. Pierwsze ataki powietrzne skupiły się na celach wojskowych, żołnierze na lądzie generalnie nie szukali zwady z cywilami. Gdy ci blokowali drogę czołgom, kolumny starały się omijać „żywe barykady”. Ale po kilku dniach zaciekłego oporu ukraińskiej armii, zirytowani rosyjscy dowódcy dali sobie spokój z humanitaryzmem; koszmarny los Mariupola najlepszym tego przykładem.
A później było już tylko gorzej – ruski mir przyniósł zagładę wielu wschodnio-ukraińskim miejscowościom. W wielu przypadkach totalną, sprowadzającą się do stwierdzenia: byli ludzie-nie ma ludzi.
Śmierć i zniszczenie, jakie niesie ze sobą rosyjska armia, są ponadnormatywne. W języku angielskim istnieje termin „overkilling”, używany w kryminalistyce, ale i będący częścią wojskowej nomenklatury. Stosuje się go głównie do opisania działań wojennych charakteryzujących się zbytnią przesadą, nieadekwatną projekcją siły. „Nadzabijanie”, bo tak dosłownie tłumaczy się to słowo na polski, też dobrze oddaje istotę rzeczy.
rosjanie w Ukrainie nadzabijają, zabijają po wielokroć – ludzi, zwierzęta, przyrodę, a wraz z nimi całą materialną osnowę stworzoną przez człowieka, służącą mu w codziennym życiu. Armia rosyjska nie walczy jak zachodnie siły zbrojnie, wyczulone, by nie niszczyć bez wyraźnej potrzeby infrastruktury niezbędnej do przeżycia cywilów. Ten imperatyw – możliwy do realizacji dzięki coraz bardziej precyzyjnej broni – jest dla rosjan wtórny. Mało istotny nie tylko dlatego, że nie mają precyzyjnych narzędzi. To konsekwencja pogardy dla życia jednostki, mocno zakorzenionej w rosyjskiej kulturze. Co na wojnie tak stawia priorytety, że nie liczą się ludzie i ich dobytek, a zdobyty teren. A choćby i za cenę totalnej destrukcji. rosja może być w ruinie, może być byle jaka – grunt, że będzie wielka, rozległa.
Nieludzka, jak to kiedyś napisał Józef Czapski.
Nie dziwią mnie zatem obrazki z Wuhłedaru, masowo bombardowanego amunicją fosforową – to takie „rosyjskie”…
Ale w działaniach rosjan dostrzegam również – znów! – elementy samoograniczania. Mam na myśli kampanię powietrzno-rakietową wymierzoną w infrastrukturę energetyczną Ukrainy. Fakt, iż Kijów boryka się obecnie z ogromnymi niedoborami energii nieco zaciemnia obraz. Umyka nam eskalacyjna dynamika działań. Początkowo elektrowni nie atakowano wcale, później zniszczono i uszkodzono tylko ich część. Wiosną tego roku rosjanie zadali Ukraińcom kolejny dotkliwy cios, ale i on nie miał charakteru ostatecznego. Oczywiście jest to w jakiejś mierze skutek działań ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, ale wobec mnogości środków, jakimi dysponują moskale (samolotów i zapasu rakiet) trudno oprzeć się wrażeniu o samoograniczaniu.
W początkowej fazie pełnoskalówki zapewne stały za tym nadzieja i zamiar przejęcia nietkniętej infrastruktury, później (i teraz) do głosu mogły dojść inne względy. Moim zdaniem, mimo ostrej retoryki rosyjskiej propagandy, gdzieś na szczytach władzy w Moskwie nadal wierzą, że wielu Ukraińców dałoby się do rosji przekonać. Przy takim podejściu „wyłączenie całego kraju” („przeniesienie go w mroki średniowiecza”, jak odgrażali się kremlowscy propagandyści), byłoby działaniem kontrproduktywnym. Oczywiście nie wykluczam, że i ten hamulec w rosyjskich głowach się zerwie – i że niebawem będziemy świadkami prób „dobicia” ukraińskiej energetyki. Typowego rosyjskiego „overkillingu”…
—–
Dziękuję za lekturę! A gdybyście chcieli nabyć egzemplarze „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”, „Międzyrzecze. Cena przetrwania” i „(Dez)informacji” z autografem i pozdrowieniami, wystarczy kliknąć w ten link.
Nz. Skutki wojny – połacie zdewastowanego terenu – widać z kosmosu/fot. Maxar