Umieralnia

W swym noworocznym wystąpieniu putin kreślił wizję rosji imperialnej, gospodarczo i militarnie potężnej, silnej także witalnością swoich obywateli. Ciekaw jestem, czy ci, którzy go słuchali – w niedogrzanych i rozpadających się domach na głubince – też mieli poczucie głębokiego „odklejenia”, jakie udzieliło się rosyjskiemu przywódcy. Pewnie nie, wszak siła propagandy jest potężna, co nie zmienia faktu, że rosja to żaden raj na ziemi; raczej przedsionek piekła i umieralnia dla wszelkiej maści przedwcześnie odchodzących.

Zerknijmy na współczynnik urodzeń, który zaliczył dramatyczny zjazd – z 16 urodzeń na 1000 mieszkańców w 1989 roku do 8 w połowie lat 90. Tym samym na łeb na szyję poleciał również wskaźnik dzietności – w ciągu dekady (między 1989 a 1999 rokiem) zmniejszył się z 2,13 do 1,15. Potem nieznacznie urósł – w rekordowym 2016 roku wyniósł 1,76 – lecz następnie znów wszedł w trend spadkowy i w 2022 roku był na poziomie 1,42. Dla porządku dodajmy – zapewnienie prostej zastępowalności pokoleń wymaga współczynnika dzietności rzędu 2,1.

Problemy demograficzne federacji obrazują też inne statystyki, na przykład wysoka śmiertelność. W pierwszej dekadzie XXI wieku na dwoje urodzonych przypadało troje zmarłych. Jak zauważa profesor Adam Gwiazda, ekonomista i politolog, w tym okresie stan zdrowia ludności rosji był gorszy niż w epoce Gorbaczowa czy Breżniewa. W artykule o znamiennym tytule Niski standard życia i wysoka śmiertelność (dla portalu Forsal.pl) profesor zwraca uwagę, że średnia długość życia w rosji, która w 2006 roku wynosiła 65 lat, była niższa niż przed 50 laty. Między 1965 a 2005 rokiem stopa śmiertelności rosjan (liczba zgonów na 1000 osób) w wieku od 15 do 64 lat wzrosła przeciętnie o około 50 proc. „Do końca pierwszej dekady XXI wieku nie udało się znacząco wydłużyć średniej długości życia mieszkańców rosji. Nastąpiło to dopiero w drugim dziesięcioleciu”, czytamy w tekście z kwietnia 2019 roku.

A i tak w 2019 roku 15-latek z rosji miał przed sobą krótsze życie niż jego rówieśnicy z 23 najbiedniejszych krajów na świecie. Prognozy z tamtego roku pokazywały też, że średnio jeden na czterech rosyjskich 20-latków umrze przed ukończeniem 60. roku życia. W Szwajcarii ryzyko niedożycia 60 lat, po osiągnięciu 20. roku życia, wyniosło jedynie 4 proc. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia z 2020 roku oczekiwana długość życia rosjanina wynosiła 68 lat, rosjanki – 78, co dawało średnią na poziomie 73 lat, a rosji 96. miejsce na świecie (spośród 195 krajów). Dla porównania średnia oczekiwana długość życia Polaków w tym czasie to 78,3 lat (dla mężczyzn 74,5, dla kobiet 81,9), co było 42. wynikiem w skali globu. W najlepszej sytuacji w tym zakresie byli mieszkańcy Księstwa Monako – tam średnia dobiła do 89 lat (93 dla kobiet i 85 dla mężczyzn). Przyrównując do szerszego grona najlepszych – krajów Europy Zachodniej, Ameryki Północnej i Japonii – rosyjska oczekiwana długość życia w chwili narodzin pozostawała o ponad 10 lat niższa. Patrząc z perspektywy indywidualnej (któż by nie chciał żyć o dekadę dłużej) i społecznej (przez pryzmat wartości, jakie można w tym czasie wnieść dla ogółu), mówimy tu o cywilizacyjnej przepaści.

O ile nierodzeniu sprzyjało ubóstwo, o tyle na statystyki śmiertelności największy wpływ miał zły stan zdrowia publicznego. Jak wylicza profesor Gwiazda, w wyniku epidemii HIV/AIDS, alkoholizmu i fatalnej kondycji systemu opieki zdrowotnej „śmiertelność w rosji była w latach 2005–2015 trzy razy wyższa wśród mężczyzn i dwukrotnie wyższa wśród kobiet niż w innych krajach o podobnym poziomie rozwoju społeczno-gospodarczego”. Po 1991 roku nadużywanie alkoholu powodowało ponad połowę zgonów rosjan w wieku 15–54 lat. Co roku z tego powodu umiera w rosji pół miliona osób. Ćwierć miliona zabrała dotąd epidemia HIV/AIDS. W 2021 roku Wadim Pokrowski, dyrektor Krajowego Centrum ds. Walki z AIDS, przedstawił dane dotyczące zachorowalności na HIV. Wynika z nich, że liczba zakażonych wzrosła do półtora miliona. Jak podaje „Nowaja Gazieta”, od 2019 roku rosja ma drugą najwyższą liczbę przypadków HIV na 100 tys. mieszkańców. Ryzyko zarażenia się wirusem jest w tym kraju 42 razy wyższe niż w całej Unii Europejskiej. Ale rosjan masowo – w skali większej niż w innych rozwiniętych krajach – zabija też chociażby gruźlica (25 tys. zgonów rocznie; w Polsce, przy 38-milionowej populacji, umiera mniej niż 500 osób) oraz choroby wywołane paleniem tytoniu i przyjmowaniem narkotyków. Te ostatnie w kraju putina są znacznie tańsze niż na Zachodzie.

Znacznie łatwiej niż na Zachodzie można w federacji przeprowadzić aborcję, która nadal uchodzi tam za jedną z metod antykoncepcyjnych. W 2002 roku rosjanki poddały się 1,72 mln zabiegów, cztery lata później liczba ta spadła do 1,58 mln. W 2006 roku na każde 10 urodzeń żywych przypadało 13 aborcji (!); w USA – ostoi „zachodniej zgnilizny” – ta relacja wynosiła wówczas 10:3. Pogłębiający się kryzys demograficzny zmusił Kreml do działania – uznano, że dostęp do aborcji jest zbyt łatwy, i zaczęto go administracyjnie utrudniać. Po latach odtrąbiono sukces – według statystyk rosyjskiego ministerstwa zdrowia w 2022 roku liczba wszystkich przeprowadzonych aborcji w rosji spadła o 3,9 proc., z 411 tys. w 2021 roku do 395 tys. Na przestrzeni dwóch dekad mówimy więc o spadku na poziomie 400 proc., tyle że to oficjalne dane. Trudno orzec, czy celowo zafałszowane, w każdym razie mimo raportowanego drastycznego ograniczenia liczby zabiegów nie doszło do wzrostu dzietności. Zapewne ma to związek z istnieniem szarej strefy usług aborcyjnych, choć nie tylko. Inne oficjalne statystyki rzucają dodatkowe światło na zjawisko. W 2021 roku w całej federacji sprzedano ponad milion opakowań mifepristonu i lewonorgestrelu, środków do antykoncepcji awaryjnej.

Pod koniec pierwszej dekady XXI wieku na 100 kobiet przypadało w rosji 86 mężczyzn. Stan ten nie uległ poważniejszym zmianom w kolejnym dziesięcioleciu, w którym z kolei pogłębił się inny problem – tak przynajmniej, w kategorii problemu, widzą sprawy na Kremlu. Otóż gdy upadał Związek Radziecki, ludność rosji w 90 proc. składała się ze Słowian różnych narodowości. W 2022 roku „biali” obywatele federacji stanowili 72 proc. populacji, a kraj zamieszkiwało już niemal 20 mln muzułmanów. Tymczasem na przestrzeni ostatnich dekad dzietność we wspólnotach etnicznie nierosyjskich (i nieprawosławnych) utrzymywała się na poziomie znacznie wyższym niż wśród rosjanek – w Dagestanie nawet trzykrotnie, generalnie (uśredniając) pozostawała w relacji 2,4:1,5.

I na to wszystko przyszła pandemia COVID-19. W 2020 roku śmiertelność w rosji wzrosła o 18 proc. – w pierwszym roku zarazy zmarło 2,1 mln osób, o 324 tys. więcej niż w 2019 roku. Ujemny przyrost naturalny urósł do 660 tys. (w 2020 roku urodziło się 1,44 mln nowych obywateli federacji) i był największy od 2005 roku. W zestawieniach procentowych tak tragiczne dane odnotowano w 1993 roku (wzrost śmiertelności o 17,8 proc.), a wcześniej w 1947 roku (37,2 proc.). W pierwszym przypadku było to pokłosie rozpadu Związku Radzieckiego i towarzyszącej mu gospodarczej zapaści, w drugim – skutek powojennej klęski głodu. A trzeba tu zastrzeżenia, że oficjalna liczba rosyjskich ofiar pandemii z lat 2020–2022 – 390 tys. osób – jest kwestionowana. Zdaniem specjalistów (epidemiologów i statystyków, także rosyjskich) rosja doświadczyła największej po Indiach liczby zgonów z powodu koronawirusa. Prawdopodobnie był to aż milion dodatkowych śmierci. Te przypuszczenia znajdują częściowe potwierdzenie w danych Rosstatu. Zgodnie z nimi tylko w okresie od kwietnia 2020 do września 2021 roku w kraju zmarło ponad 600 tys. osób więcej, niż wynosiła średnia dla podobnych okresów na przestrzeni poprzednich pięciu lat (wzrost o prawie 27 proc.).

I z takim bagażem rosja, wiedziona przez swojego „genialnego” przywódcę, wpakowała się w pełnoskalową wojnę z Ukrainą. Między lutym 2022 a początkiem stycznia br. zginęło i zostało rannych niemal 800 tys. rosyjskich żołnierzy. Już w 2021 roku – wtedy głównie na skutek pandemii – oczekiwana długość życia rosyjskich mężczyzn spadła do 64 lat. Wojna bez wątpienia ów wskaźnik zaniży. W tym kontekście na ironię zakrawa fakt, że putin zamierza rosjanom płci męskiej podnieść wiek emerytalny z 60. na 65. rok życia. Najpierw umrą, a potem dostaną emeryturę…

—–

Szanowni, jak wielokrotnie podkreślam, moje publicystyczne i reporterskie zaangażowanie w konflikt na Wschodzie w istotnej mierze możliwe jest dzięki Wam i Waszemu wsparciu. W grudniu nie udało mi się „spiąć” projektu, ufam, że w styczniu będzie lepiej. Będzie? Pomożecie w dalszym tworzeniu kolejnych treści?

Tych, którzy wybierają opcję „sporadycznie/jednorazowo”, zachęcam do wykorzystywania mechanizmu buycoffee.to.

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Osoby, które chciałyby czynić to regularnie, zapraszam na moje konto na Patronite:

Wspieraj Autora na Patronite

We wpisie wykorzystałem fragment swojej ostatniej książki pt. „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”. Polecam lekturę całości! Osoby zainteresowane nabyciem „Alfabetu…”, w wersji z autografem, oraz kilku innych wcześniejszych pozycji (również z bonusem), zapraszam tu.

Nz. putin podczas przemówienia/screen za kremlin.ru

Zasób

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że broń z czasów ZSRR będzie używana w rozmaitych wojnach – głównie „egzotycznych” – przez kolejne pół wieku. Tyle jej wyprodukowano. Ale koszmarnie materiałochłonny konflikt w Ukrainie sprawił, że posowieckie zapasy – w rosji, Ukrainie i dawnych krajach bloku wschodniego – topnieją w oczach. Dla rosjan, z ich niewydolnym przemysłem zbrojeniowym, oznacza to nie lada kłopot. W perspektywie roku utracą możliwość prowadzenia działań zbrojnych o wysokiej intensywności. Już dziś braki sprzętowe kompensują ludzką masą, czemu towarzyszy przekonanie, że tej „broni” im nie zabraknie. Czy rzeczywiście?

Najnowsza odsłona rosyjsko-ukraińskiej wojny – operacja Sił Zbrojnych Ukrainy (ZSU) w obwodzie kurskim – potwierdza, że armia putina funkcjonuje w realiach „krótkiej kołderki”. Ukraińcy weszli do rosji jak w masło, mając naprzeciw siebie nieliczne, słabo wyposażone jednostki, których personel w większości rozpierzchł się bądź poddał atakującym. Gdy piszę te słowa – ponad tydzień po rozpoczęciu operacji kurskiej – rosjanie nadal z trudem gromadzą siły, które mogłyby powstrzymać ZSU, a następnie przejść do kontruderzenia. Nominalnie wielka armia nie bardzo ma kogo (i co) posłać w bój na własnym terytorium (!), rzuca więc „zielonych” poborowych i „skubie” inne odcinki frontu, ryzykując osłabienie własnych linii.

No to jak to w końcu z tym „ludzkim bogactwem” jest?

—–

Przyjrzyjmy się najpierw bieżącym potencjałom – obu stron, dla pełniejszego obrazu sytuacji. W połowie 2024 roku armia federacji rosyjskiej miała pod bronią milion sto tysięcy ludzi, z czego 570 tys. zaangażowanych było w Ukrainie (a pośrednio – do „obsługi” konfliktu z obszaru rosji – kolejne 130 tys.). ZSU liczyły w tym czasie 600 tys. żołnierzy. Front (rozumiany jako bezpośrednia linia styku) absorbował tylko część tych sił – w danym momencie po 150–180 tys. wojskowych z obu armii. Reszta odpoczywała, stanowiła odwód, szkoliła się, służyła w jednostkach wsparcia.

Co istotne, stany osobowe mają charakter płynny. Wojujące armie zmuszone są do nieustannej wymiany personelu (w nomenklaturze wojskowej nazywa się to „odtwarzaniem gotowości bojowej”) – ludzie bowiem giną, zostają ranni lub czasowo wyłączeni z walki ze względu na stan psychiczny i fizyczne „zużycie”. Natura wojny premiuje zatem kraje ludniejsze, zwłaszcza w realiach konfliktów długotrwałych, o wysokiej intensywności.

Fakt, iż na linii styku ilościowe potencjały udaje się równoważyć, jak dotąd wystarcza Ukrainie do przetrwania. Rzecz w tym, że owo równoważenie na dłuższą metę będzie wyzwaniem nie do udźwignięcia, dysproporcja w ludzkich zasobach mobilizacyjnych jest bowiem rażąca. W 2022 roku populacja Ukrainy liczyła 41 mln osób, według dostępnych danych z końcem 2023 roku mieszkało w niej już tylko 29 mln ludzi. Brakujące 12 mln to przede wszystkim uchodźcy i mieszkańcy okupowanych terytoriów. Podstawowa baza rekrutacyjna została więc uszczuplona, a niekorzystna proporcja w odniesieniu do zasobów rosyjskich jeszcze się pogorszyła – w lutym 2022 roku wynosiła 1:3,5, w 2023 roku 1:5.

—–

Ale czy to daje podstawy do twierdzenia o rzekomej niewyczerpalności rosyjskich rezerw? Opartych – co warto podkreślić – głównie na wciąż żywej analogii z możliwościami ZSRR.

Jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny rosjan było dużo mniej niż rosjanek – na każdą setkę kobiet przypadało mniej niż 90 mężczyzn. To wyjątkowo upośledzona proporcja (w Polsce wynosi ona 100:96 i nie odbiega od średniej dla rozwiniętych państw), która w praktyce oznaczała, że w rosji żyło nieco ponad 64 mln mężczyzn. Ilu z nich nadawało się do wcielenia? Według raportu ONZ World Population Prospects w 2020 roku w federacji było 14,25 mln mężczyzn w wieku poborowym (18–40 lat). Wówczas przewidywano, że w 2025 roku liczba ta spadnie do 11,55 mln, a w 2030 roku do 11,23 mln. Po drodze wydarzyła się jednak pandemia (która zabiła ponad milion rosjan), potem exodus potencjalnych rekrutów (kolejny milion ludzi), no i koszmarne straty na froncie (dziś szacowane na 600-700 tys. zabitych i rannych). Ale mieliśmy też zabieg administracyjny, polegający na podniesieniu górnej granicy wieku poborowego o pięć lat, co pozwoliło zniwelować ubytki.

Nie zapominajmy jednak o niskiej kondycji zdrowotnej rosyjskiego społeczeństwa. To temat na oddzielny tekst, na potrzeby tego dość napisać, że średnia długość życia rosyjskiego mężczyzny to dziś 64 lata – o kilkanaście mniej niż w krajach rozwiniętych. Oczywiście, walczą młodsi, ale średnia jest efektem tego, w jakich warunkach ci młodsi żyją. Wielu z nich zwyczajnie się do wojska nie nadaje. Wedle nieoficjalnych danych, mimo niewygórowanych norm, aż jedna trzecia potencjalnych rekrutów zostaje odrzucona z powodów zdrowotnych.

Poza tym kilkunastomilionowa rzesza potencjalnych żołnierzy to zbiór w istotnej mierze tożsamy z zasobem osób w wieku produkcyjnym. Gospodarka rosyjska jest nieefektywna, w wielu obszarach przestarzała, wciąż jednak opiera się na przemyśle i usługach, które wymagają wykwalifikowanej siły roboczej. Gospodarka ZSRR w 1941 roku – mimo wcześniejszej, intensywnej industrializacji – oparta była na rolnictwie, ono zaś zmagało się z problemem ogromnego ukrytego bezrobocia. W realiach nadpodaży rąk do pracy masowa mobilizacja kołchozowych chłopów nie wpłynęła na efektywność produkcji rolnej i gospodarki jako całości. Tymczasem rosja takich niewykorzystanych zasobów nie ma za wiele, nie może więc w nieskończoność ściągać kolejnych roczników mężczyzn do armii.

—–

Dla porządku zerknijmy, jak to wygląda po drugiej stronie.

Gdy zaczęła się inwazja, ukraińskich mężczyzn w wieku 18–60 lat objął zakaz opuszczania kraju. Istniały wyłączenia (na przykład dla ojców trójki dzieci), pojawiło się zjawisko nielegalnych wyjazdów, lecz i tak cztery piąte uchodźców stanowiły kobiety, dzieci i osoby starsze. Rząd w Kijowie nie publikuje danych o strukturze wieku i płci „swojej” populacji. Jednak założenie, że w 29-milionowej społeczności występuje nadreprezentacja mężczyzn, wydaje się prawidłowe. Potwierdza je wynik przeprowadzonej niedawno obowiązkowej rejestracji rekrutów – okazuje się, że w Ukrainie żyje ponad 3 mln mężczyzn w wieku poborowym, dotąd nieobjętych mobilizacją. Jest więc jeszcze kim walczyć, bez sięgania po drastyczny środek w postaci powoływania większej liczby kobiet oraz dzieci i starców.

Ale jak długo? Jesienią 2023 roku ukraińskie straty doszły do poziomu około 20 tys. miesięcznie – zabitych, rannych i z różnych powodów niezdolnych do walki; rosyjskie w listopadzie 2023 roku dobiły do tysiąca zabitych i rannych dziennie. Nadal więc pozostawały wyższe od ukraińskich, co jest tendencją obserwowaną od początku wojny na pełną skalę. Wiosną 2024 roku straty ukraińskie zaczęły spadać i dziś utrzymują się na poziomie 250-300 wyeliminowanych z walki, rosyjskie nieznacznie wzrosły. Proporcja, w której na trzech (czy nawet czterech) zabitych i rannych rosjan przypada jeden Ukrainiec, nadal pozostaje niekorzystna dla Ukrainy.

Ponure konkluzje płynące z zestawienia potencjałów ludnościowych nie muszą być jednak wiążące. A klucz demograficzny wcale nie jest odpowiedzią na pytanie, kto w przedłużającej się wojnie zwycięży. Dziesięciokrotnie mniejszy Wietnam ostatecznie pokonał USA w połowie lat 70., siły zachodniej koalicji – nominalnie mniejsze o połowę – rozniosły w pył wojska Saddama Husajna podczas drugiej „Pustynnej Burzy” w 2003 roku. Maleńki Afganistan upokorzył olbrzymie sowieckie imperium w latach 80., a 70-milionowe Niemcy hitlerowskie w dwa lata zawojowały kawał Europy, zamieszkały przez 150 mln ludzi (wszyscy znamy finał, ale załóżmy, że ta historia kończy się wiosną 1941 roku). Już po tych przykładach widzimy, że istotnych zmiennych jest więcej. Poza „masą demograficzną” liczy się przewaga technologiczna, organizacyjna, determinacja (rozumiana jako wola walki), baza przemysłowa czy wreszcie potężni sojusznicy, którzy wcale nie muszą angażować się wprost w działania wojenne, by mieć na nie istotny czy wręcz decydujący wpływ.

—–

Tekst powstał na bazie rozdziału „Demografia”, który jest częścią mojej najnowszej książki pt: „Zabić Ukrainę. Alfabet rosyjskiej agresji”. Zainteresowanych odsyłam do lektury – znajdziecie tam znacznie więcej danych statystycznych.

Zarówno „Zabić Ukrainę…”, jak i „Międzyrzecze. Cena przetrwania” – w wersji z autografem i pozdrowieniami – możecie nabyć w moim sklepie na Patronite, wystarczy kliknąć w ten link.

Nz. rosyjscy jeńcy wzięci do niewoli w obwodzie kurskim. Ukraińcy ujęli dotąd ponad tysiąc rosjan, ale z rosyjskich źródeł wynika, że dowództwo armii straciło kontakt z czterema tysiącami wojskowych w obwodzie. Nie znaczny to, że wszyscy zostali schwytani – część walczy w okrążeniu, część zdezerterowała, niektórzy ukrywają się na terenie zajętym przez ZSU/fot. ZSU

Artykuł opublikowałem w portalu Interia.pl